54 lata od powstania ZOMO

avatar użytkownika sgosia

Zdziwieniem w kontekście wczorajszej rocznicy przeczytałam u red. Ziętkiewicza – „Hurra, rocznica – kolejna”. Równie niedorzecznie zabrzmiałby ten okrzyk i dziś, gdy poza czterdziestą rocznicą wybuchu robotniczych protestów na Wybrzeżu, które w 1970 roku objęły Gdańsk, Gdynię, Elbląg, Szczecin i Słupsk, jest jeszcze inna rocznica – powstania negatywnych bohaterów tamtych lat, czyli ZOMO.



14 grudnia 1956 r., po rozbiciu przez MO demonstracji w Szczecinie, I Sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka stwierdził:
 „Chodzi o to, ażeby terenowe władze rozporządzały sprawną, ruchomą, w każdej chwili gotową rezerwą milicyjną, którą będzie można użyć w każdej chwili, gdy zajdzie potrzeba”.
W oparciu o dyrektywę Gomułki Komendant Główny MO wydał rozkaz o zorganizowaniu zwartych oddziałów milicyjnych, którym nadano nazwę Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej – czyli ZOMO.

Milicja Obywatelska, utworzona w 1945 r. w miejsce wcześniejszej Policji Państwowej, do tej pory  nie miała oddziałów zwartych, przewidzianych do rozpędzania tłumu. Rządzący Polską komuniści naiwnie myśleli, że  w kraju mającym „najbardziej postępowy ustrój na świecie”, gdzie ścisłą kontrolę nad całym społeczeństwem sprawuje aparat UB masowe wybuchy niezadowolenia społecznego, które mogą się zdarzać wyłącznie w krajach kapitalistycznych, są niemożliwe.
Myślenie to zweryfikowały wydarzenia, do jakich doszło 28 czerwca 1956 r. w Poznaniu, czyli masowa, robotnicza demonstracja, a następnie rozruchy i interwencja wojska, wskutek czego zginęły 74 osoby, a ok. 1000 zostało rannych. Okazało się bowiem, że masowe demonstracje są czymś wobec czego milicja jest całkowicie bezradna.

Wkrótce po wydarzeniach poznańskich przystąpiono do tworzenia „oddziałów rezerwy milicyjnej”, nawiązujących do przedwojennych  Oddziałów Rezerwy Policji Państwowej, które służyły do tłumienia masowych wystąpień.

Pamiętamy ukute wtedy hasło - "Wstąp do ZOMO – zanim ZOMO wstąpi do ciebie"

Nazwa odzwierciedlała cechy nowo utworzonej formacji:
zmotoryzowane – gdyż miały być w każdej chwili gotowe do działania i szybko przemieszczać się w miejsce, gdzie władza ludowa ich potrzebowała.
odwody – gdyż ZOMO miało być rezerwą milicyjną gotową do użycia w każdej chwili, bez potrzeby wcześniejszego organizowania milicjantów w pododdział zwarty.

Początkowo jednostki ZOMO miały liczyć 6600 funkcjonariuszy, jednak w okresie późniejszym liczba ta została zwielokrotniona. Formowanie ZOMO przebiegało szybko – do służby w nowej formacji zgłaszali się zdemobilizowani oficerowie WP, milicjanci innych służb, a także funkcjonariusze rozwiązanego 13 listopada 1956 r. Komitetu ds. Bezpieczeństwa Publicznego. W późniejszym okresie trafiali tam też wyrokowcy i poborowi, którzy woleli służyć tu niż w wojsku. Jedną z pierwszych jednostek utworzono w Golędzinowie na  warszawskiej Pradze Północ . Z tego właśnie powodu funkcjonariusze ZOMO nazywani byli w początkowym okresie „Golędzinowcami”.

Charakterystycznym wyposażeniem i podstawowym „narzędziem pracy” zomowców były pałki szturmowe o długości 75 cm. W latach 80 pałki te były przez funkcjonariuszy ZOMO określane pieszczotliwym mianem „lola”. Były one bardzo „skuteczne”, bo ich siła uderzenia wynosiła ok. 400 kg, czyli bez trudu mogło spowodować połamanie kości. Oprócz tego zomowcy (którzy na co dzień pełnili zwykłą służbę patrolową) wyposażeni byli w zwykłe pałki służbowe – takie, jakich używali zwyczajni milicjanci, specjalne hełmy, tarcze ochronne, wyrzutnie granatów z gazem łzawiącym i armatki wodne, mogące wyrzucać wodę pod dużym ciśnieniem.
Nic dziwnego, że skrót ZOMO był odczytywany -  Zwłaszcza Oni Mogą Obić.
Znany tez był wierszyk: Ani Ixi ani Omo
                        nie wypierze tak jak ZOMO

Na ulicach polskich miast ZOMO po raz pierwszy pojawiło się 20 I 1957 r., w dniu wyborów do Sejmu. W okresie późniejszym, Zmotoryzowane Odwody MO były wielokrotnie używane w celu tłumienia masowych demonstracji i rozruchów – użyto ich w celu rozpędzenia manifestacji przeciwko likwidacji „Tygodnika Po Prostu” w październiku 1957 r. i w celu stłumienia demonstracji studenckich w roku 1968. Funkcjonariusze ZOMO brali też udział w wydarzeniach na wybrzeżu w grudniu 1970 r., a nadto skierowano ich w celu likwidacji wystąpień robotników, do jakich w czerwcu 1976 r. doszło w Ursusie i w Radomiu.

Najgorszą sławę zyskało ZOMO w okresie stanu wojennego. Sposób, w jaki zomowcy atakowali i rozbijali wówczas manifestacje opozycji, cechował się wyjątkową bezwzględnością i brutalnością. W wyniku pobicia przez ZOMO w czasie stanu wojennego i w okresie późniejszym umierali ludzie, lub byli trwale okaleczeni.
Do najbardziej tragicznych wydarzeń doszło 16 XII 1982 r. r w Katowicach, kiedy to w kopalni „Wujek” od kul plutonu specjalnego ZOMO zginęło 9 strajkujących górników.

Brutalność działań ZOMO powodowała powstawanie licznych, mniej lub bardziej fantastycznych pogłosek na temat tej formacji. Bardzo popularne były twierdzenia, że przed wyruszający na „akcję” zomowcy znajdują się pod wpływem narkotyków, mających pobudzić ich do bardziej intensywnej „pracy”. Twierdzono też, że wielu zomowców to zwykli przestępcy, którym darowano karę w zamian za wstąpienie do ZOMO. Było w tym coś z prawdy – np. zatrzymany 13 V 1982 r. na Rynku krakowski prokurator powiedział do zomowca, który żądał od niego okazania dowodu osobistego: „Tyle razy pana wsadzałem za kratki i jeszcze mnie pan nie rozpoznaje?”.

Na koniec dla zachowania prawdy historycznej muszę wspomnieć, że zomowcy nie zajmowali się wyłącznie biciem. Funkcjonariusze ZOMO prowadzili akcje ratunkowe w czasie katastrof i klęsk żywiołowych, a także inne działania wymagające użycia dużej ilości milicjantów – takie jak przeczesywanie terenu w poszukiwaniu osób zaginionych, prowadzenie pościgu za groźnymi przestępcami, itp. Byli najlepiej wyszkoloną i wyposażoną ze wszystkich policyjnych formacji zwartych w krajach socjalistycznych i jedną z lepszych w całej Europie.

ZOMO nie dotrwało do formalnego końca PRL. Zmotoryzowane Odwody MO zostały zlikwidowane na podstawie rozporządzenia ministra spraw wewnętrznych Czesława Kiszczaka z dnia 29 września 1989 r. W ich miejsce powstały Oddziały Prewencji MO, przekształcone później w istniejące do dziś oddziały prewencji Policji. Czy czasem nie przypominają one swego pierwowzoru?

Nie będziemy raczej świętować tej rocznicy, ale warto wiedzieć skąd się wzięli zbrodniarze w mundurach. Ciekawa jestem ilu z nich odpowiedziało za swoje czyny, a ilu moczy nogi w miednicy z ciepłą wodą – jak powiedział w wywiadzie dla PAP Komorowski o ludziach „atakujących” Jaruzela.

źródło - kalendarium.polska.pl

Etykietowanie:

5 komentarzy

avatar użytkownika Jacek Mruk

1. Mierny, bierny , ale wierny

Takich było potrzeba , a że z myśleniem większość z nich miała problemy, więc szli i wykonywali co im kazano jak automaty. Wielu to sadyści z urodzenia stąd bez skrupułów nadużywanie przemocy w stosunku do Polaków. Zmiana nazwy nic nie daje bo to samo się pod nią kryje. Ważne by więcej tam było myślących, a nie bezmózgowców. Wtedy przełoży się to na interes Polski , a nie bandy złodziei przy korycie, których ochraniają.
Pozdrawiam

avatar użytkownika Tymczasowy

2. Sgosia

Dzieki za przypomnienie.

avatar użytkownika Michał St. de Zieleśkiewicz

3. Pani SGosia,

Szanowna Pani Zosiu,

Decyzja o stworzeniu zwartych , mobilnych, Zmotoryzowanych Oddziałów Milicji zapadła po Poznańskim Czerwcu 56.

Pierwszy raz użyto tych jednostek wiosną 1957 do spacyfikowania wsi pod Rzeszowem. Parafianie stanęli w obronie ziemi parafialnej.

Ukłony

Michał Stanisław de Zieleśkiewicz

avatar użytkownika sgosia

4. Drogi Panie Michale

Dziękuję za uzupełnienie.
Ukłony

avatar użytkownika teresat

5. sgosia

Jednostki ZOMO brutalnie rozprawiły się też z Zakładem Nr 5 dawnego FSO (jedyny zakład w fabryce, gdzie w większości załogę stanowili Warszawiacy). Pracownicy przyszli do pracy 14.XII.1981r. i pierwsza zmiana, poczekała na drugą o 14.00 ogłosili strajk. Natychmiast z Golendzinowa przyjechały jednostki ZOMO (nie mieli daleko 3 przystanki autobusowe) i otoczyli Fabrykę wzdłuż płotu przy Głownej Bramie. Decyzją ówczesnego Dyrektora Naczelnego FSO zamknięto bramę, nie wpuszczono jednostek ZOMO na teren fabryki, wzmocniono Straż Przemysłową by chroniła robotników. Do końca Dyrektor nie wyraził zgodny na wejście jednostek ZOMO na teren zakładu. 17.XII. odwołano Go ze stanowiska, powołano nowego dyrektora (Dyrektor Zjednoczenia Przemysłu Motoryzacyjnego) i ten wpuścił wieczorem ZOMO na teren Zakładu Nr 5. Zakład został spacyfikowany. Przywodców aresztowano. Wielu kolegów spędziło długie tygodnie w szpitalu i do dziś odczuwa skutki tej interwencji.
Przypomniałam to wydarzenie, bo mało kto wie o tym zdarzeniu.
A Dyrektor Naczelny - zmarł po dwóch latach. Ludzie nigdy Mu nie zapomnieli tego co zrobił w tamtych dniach. Trumna z ciałem przez 24 h była wystawiona w holu Dyrekcji FSO, cały czas robotnicy trzymali wartę a ludzie oddawali hołd. Następnie odbyły się uroczystości pogrzebowe i kondukt od ułicy Stalingradzkiej (obecnie Modlińska) na piechotę przeszedł na Stare Powązki.
Przez całą drogę robotnicy trumnę z ciałem Dyrektora nieśli na swoich barkach. Choć tyle mogli dla Niego zrobić.

Pozdrawiam serdecznie

------------------------

Nie strach, nie trwoga tylko Miłość do Boga tarczą mą i drogowskazem.