PiS i wizja kółka graniastego.

avatar użytkownika MoherowyFighter

 

W długi weekend przeleciała, właściwie w ogóle niezauważona jak meteor, informacja, której źródłem są ustalenia „Rzeczpospolitej”, iżby Prawo i Sprawiedliwość (Poncyljusz kluczy, a PiS kontratakuje) chciało kongresu jednoczącego prawicę. Miałoby się to stać na wiosnę przyszłego roku. Wszelako, jeśli ten njus nie jest jakimś tam humbugiem, to warto na chwilę się zatrzymać i nad nim się zastanowić.

Cóż bowiem miałoby się kryć za takim kongresem? Jaką on mógłby przedstawić ofertę polityczno-programową dla wyborców prawicowych? I czy akurat dla wszystkich, czy raczej dla jakichś wybranych? Czy obejmować miałby on jakąś prawicę „lepszą” i „gorszą”, czy raczej samozwańczo „ekskluzywną”? Co miałby on przynieść i w jaką formę organizacyjną miałby się on później przekształcić (partia, porozumienie polityczno-programowe, koalicja, ruch polityczny)? Czy miałby on przypominać niewydarzony Konwent Św. Katarzyny czy byłoby to coś trwałego? Czy miałby to być jakiś kolejny event propagandowy, jakich wiele, czy też celem miałaby się stać fundamentalna przebudowa polskiej sceny politycznej? Czy wszystkie, składające się na kongres, formacje miałyby być „równe” czy też niektóre z nich „równiejsze”? Jaki byłby do nich stosunek Radia Maryja i skupionego wokół niego środowiska? Dlaczego tak późno? Czy podczas formowania kongresu (i później) czynnikiem rozstrzygającym miałyby być podobieństwa i różnice polityczno-programowe czy też jakieś międzyludzkie relacje liderów poszczególnych formacji i ich wzajemne sympatie i antypatie? To, jak sądzę, są najbardziej podstawowe pytania, które muszą zostać poważnie potraktowane, jeśli chciałoby się odnieś sukces zjednoczeniowy. W przeciwnym razie efektem będzie kolejne rozczarowanie prawicowych sympatyków i wyborców i ich wrażenie zabawy w jakieś prawicowe „kółko graniaste”, tj. lewitowanie partyjnych liderów ponad twardą rzeczywistością.

Za punkt wyjścia, do zastanowienia się nad szansą powodzenia kongresu jednoczącego, należałoby przyjąć wnioski płynące z podwójnego zwycięstwa, tzw. „obozu IV RP”, w 2005 r. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że nierównoważność członów składających się na tą zbiorową wygraną przesądziła o jej perspektywach. Celowo pomijam tutaj Platformę Obywatelską, która, jak się później okazało, była wroga tej idei mimo instrumentalnego jej wykorzystywania jako atrapy do reformowania i modernizacji kraju. Owa „śpiewakowa” IV RP miała być jakąś nieokreśloną wersją Polski pozbawionej absmaku, który wywołała m.in., tzw. „afera Rywina”. Warszawski socjolog, kiedy w styczniu 2003 r. opublikował swój „Koniec złudzeń”, był wstrząśnięty i zbulwersowany tym, że Wszystko jawi się jako gra, w której chodzi o wpływy i pieniądze. Żadnej taniej moralistyki, wynoszenia się ponad przeciętność., że Wygrywa twardy realizm, zwany też cynizmem., że Politykę uprawia się w Polsce jak handel na Jarmarku Europa lub w pubie podmiejskim., że Wygrywa więc demagogia i tupet., że Prawo słabo broni przed nadużyciami.”, że „Polska demokracja ma charakter fasadowy., że Zapewne liczne ustawy się „kupuje” w taki lub inny sposób i pisze pod lobbies, pod aktualne interesy, rzadziej, dlatego, że są oczekiwane lub potrzebne., że…, że owych „że” w tekście intelektualisty znalazło się znacznie więcej. Była to w istocie solidna diagnoza kondycji ówczesnej Polski, zawierająca ostrzeżenie, iż Niewiele wynika z narzekania i czarnowidztwa., gdyż Co najwyżej mogą zacierać ręce populiści i nacjonaliści, którzy będą zdobywać poparcie wraz z narastającym rozczarowaniem polską demokracją. Socjolog konkludował więc, Tymczasem bardzo wiele wskazuje na to, że III Rzeczypospolita wyczerpała swoje możliwości samonaprawy. Czas zacząć myśleć o IV Rzeczypospolitej. I te dwa zdania jawiły się niczym wystrzał z Aurory, wszak przybrało to formę „koronnego dowodu” potwierdzającego to wszystko, o czym szeptało się po antysystemowych, konserwatywnych, niepodległościowych, prawicowych „kątach”. Począwszy od „Naszego Dziennika” i „Naszej Polski”, poprzez „Gazetę Polską”, „Tygodnik Solidarność”, „Głos”, „Myśl Polską” i „Najwyższy Czas”, a kończąc na tak „koneserskich” periodykach jak „Opcja na Prawo”, „Debata” czy „Frondzie”.

Dla demoliberalnego „Salonu” tekst warszawskiego intelektualisty był jak spoliczkowanie, gdyż miało to miejsce w ogólnopolskiej gazecie codziennej, przez tenże „Salon” traktowanej za opiniotwórczą, poważną, poprawną politycznie, prestiżową, umiarkowaną i afirmującą transformację po 1989 r. Tym bardziej policzek ten był bolesny, gdyż po pierwsze, został on wymierzony piórem jednej ze sztandarowych postaci demoliberalnego „Salonu”, a po drugie, odbyło się to na łamach pisma kierowanego przez człowieka, który w 1989 r. na jego zastępcę naczelnego został powołany przez premiera „pierwszego niekomunistycznego rządu”. Dla „Salonu” wstrząs trwał pięć miesięcy i zastanawiania się nad odpowiedzią na zarzuty intelektualisty, by na szpaltach swojego środowiskowego medium – jednym ze swoich najcięższych piór – zawyrokować „Najpierw poprawmy trzecią”. Bo Wizja IV RP to szkodliwa utopia…., bo Przełomu nie będzie., bo Apele w sprawie IV Rzeczypospolitej łączy romantyczna tęsknota za jakimś jednym, doniosłym wydarzeniem, które uzdrowi nasz kraj., bo Ogłaszanie IV Rzeczypospolitej nie ma sensu., bo …budowanie opozycji naród – politycy jest w dużej mierze fałszywe., bo…. Bo, choć autorka tekstu sama przytacza garść przykładów potwierdzających, jak rzeczywistość jest wykolejona, to między wierszami śle komunikat „Koledzy dosyć tych bredni i dąsania się. Zakasajmy rękawy, bierzmy się do pisania zdrowego prawa, dobrych procedur. I przestańmy wybrzydzać na to, co mamy, bo nie jesteśmy akurat wyjątkami. A tak w ogóle, to niech wszyscy będą przyzwoici, to będzie całkiem dobrze.” Tak to mniej więcej należało odczytywać. Warszawski intelektualista, zgodnie z wychowawczą rolą prasy, spotkał się z zawoalowaną „reprymendą” w słowach, Publicyści, którzy głoszą potrzebę jakiegoś przełomu, wielkiego wydarzenia otwierającego nowy etap w dziejach naszego kraju, raczej szkodzą naprawie Rzeczypospolitej, niż ją wspierają. (…) Mamy więc szkodliwą utopię w chwili, gdy tak bardzo potrzebne nam jest powszechne, mozolne murowanie fundamentów zdrowego państwa – cegła za cegłą. W ten sposób „Salon” starał się „śpiewakową” IV RP zamurować. Jednak na to ostatnie było już zdecydowanie za późno. Za późno, gdyż pomysł żył już swoim życiem i, jak kamień wrzucony do wody, zaczął zataczać coraz szersze kręgi. Z czasem przekształcił się on w zbiorowy koncert życzeń tych, którzy jęli się nim zajmować.

Ów koncert trwał aż do jesiennych wyborów w 2005 r., w których trzy zwycięskie formacje (pomijając PO) uzyskały w sumie 53,3 proc. mandatów, dających im łącznie 246 miejsc w Sejmie, w Senacie – 59. Jeśli do tego doda się ok. 54 proc. poparcia w II turze wyborów prezydenckich dla L. Kaczyńskiego (jednego z „animatorów” IV Rzeczpospolitej), to sukces wydawał się być nieomal pewnym. Aż do dnia jego zaprzysiężenia „obóz IV RP” wydawał się być „na rozruchu”. Zrozumiałe. Wstępne „obwąchiwanie” się przyszłych koalicjantów, różne manewry polityczne i propagandowe, wojna nerwów, reżym terminów konstytucyjnych. Dodatkową okolicznością utrudniającą powstanie „koalicji IV RP” była urzędująca wówczas głowa państwa, która do pomysłu formowania IV RP podchodziła z co najmniej chłodnym dystansem. W Bożenarodzenie się to jednak zmieniło. Na lepsze? A gdzie tam. Na gorsze. Rozkręcił się jakiś zbiorowy amok, trwający właściwie do dzisiaj, gdzie każdy jechał na każdego przeciwko każdemu. „Salon” przeciwko „kaczystom”, ci zaś nie pozostawali tamtym dłużnymi. „Przystawki” przeciwko „kaczystom” i vice versa. „Salon” przeciwko „przystawkom”, te zaś przeciwko niemu. Jednocześnie „Salon” uderzał w Radio Maryja, ono z kolei jemu kontrowało. Zaś starając się wzmocnić własną pozycję wyraźnie faworyzowało najsilniejsze, zwycięskie ugrupowanie wobec dwóch mniejszych. Aż wreszcie nie sposób było mieć jasność, kto ma w tym zbiorowym szaleństwie rację. Jak się to wszystko skończyło, to jest wiadome. I teraz, dlaczego o tym wszystkim przypominam?

Przypominam o tym dlatego, że trudno jest mi wyobrazić sobie sukces jakiegoś kongresu zjednoczeniowego prawicy. I to niezależnie od tego pod czyją miałoby się to odbywać egidą. Może jest tak, że mam małą wyobraźnię, jednak patrząc na dzisiejszą prawicę widzę tutaj jakieś jedno wielkie pobojowisko. Bo tak. Prawo i Sprawiedliwość zaczyna się cofać do czasów „pre-pisowskich”, tj. okresu formowania się ugrupowania w tyglu Porozumienia Centrum, Ruchu Społecznego AWS, Stronnictwa Konserwatywno-Liberalnego, Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego i Ruchu Odbudowy Polski. Część polityków Przymierza Prawicy, które wcześniej do PiS się przyłączyło, bądź to dawno już odpłynęła od głównego nurtu bądź zrozumiała, że secesyjne eksperymenty nie mają sensu. Liga Polskich Rodzin się pokawałkowała i trudno uznać, że ta partia jeszcze funkcjonuje. Podobnie z pisowskimi secesjonistami, Prawicą Rzeczpospolitej, która funkcjonuje chyba dzięki popularności nazwiska swojego lidera. Dalej, Unia Polityki Realnej również przeszła (i przechodzi?) proces samodzielenia się, nawet JKM stamtąd odszedł. O całej reszcie różnych narodowych, katolickich, prawicowych, konserwatywnych partii i partyjek nie ma co wspominać, gdyż one wszystkie razem z powodzeniem zmieściłyby się na łebku od szpilki. Zatem wracam do postawionych przeze mnie na początku pytań. I dalej stawiam następne.

Bo też, jeśli widzę, że do tegorocznych wyborów samorządowych prawica przystąpiła „tradycyjnie” spluralizowana, to ciekawi mnie, jak za jakieś cztery do siedmiu miesięcy uda się osiągnąć taki stopień jedności, by znów „Gazeta Wyborcza”, „Polityka”, „Newsweek”, „Wprost” (odzyskany), „Dziennik – GP”, „Rzeczpospolita” (odzyskana), TOK FM, Radio Zet, RFM FM, TVN, TVN24, Polsat etc. nie miały powodów do wesołości. Czy do tego czasu Panie i Panowie na prawicy zdążycie pozamykać różne procesy, które sobie wzajemnie powytaczaliście? A być może dojdą w, tzw. „międzyczasie”, jakieś następne. Czy będziecie się potrafili dogadać w tym, czy trzeba siedzieć w Unii Europejskiej czy też z niej pryskać? Czy lekkie dragi są wporzo? Czy skrobanka ujdzie czy nie? Czy podatek ma być liniowy czy progresywny? Czy z budżetu ma iść na social czy też na wspieranie przedsiębiorczości lub inwestycji modernizacyjnych? Czy wreszcie komuchy zostaną osądzone a „kwity” ujawnione czy też dalej się to będzie zakopywało? Czy nasi „chłopcy” dalej mają z sojuszniczymi „boys” nadstawiać swojego tyłka w różnych misjach, wojnach i wojenkach? Czy trzymamy się twardo złotówki czy też wpadamy w obłęd euro? Czy, że tak powiem radykalne skrócenie komuś cierpienia w chorobie, to wchodzi w rachubę? Czy zwyrodniałych bandytów będzie się wieszało czy też nie? Czy, że tak powiem pan z panem oraz pani z panią, to ujdzie w tłoku? Czy… Czy… Czy… Kółko graniaste, czy wreszcie coś poważnego? Aha, byłbym zapomniał o najważniejszym „czy”? Czy od tej całej jedności, to Radia Maryja oby głowa nie zaboli?


napisz pierwszy komentarz