na Krakowskim * w Historii
nissan, pon., 15/11/2010 - 10:54
Ks. Jacek Bałemba, I co dalej? piątek, 12 listopada 2010 |
Warszawa. Nasza Stolica. Nasza polska ziemia. Krakowskie Przedmieście. Nasza ulica. Polska ulica. Plac przed Pałacem Namiestnikowskim. Nasze miejsce. Jesteśmy u siebie. Cóż się tam działo i dzieje w ostatnich miesiącach! Zmieniają się okoliczności. Podejmowane są jakieś decyzje. Na jaw wychodzą zamysły serc wielu. Diabeł się miota. Jesteśmy obserwowani. Patrzy na nas ludzkie oko. Bezpośrednio i z kamery. Ale mam lepszą wiadomość: Bóg na nas patrzy! Dobroczynne Oko Opatrzności!
Tygiel sytuacji, postaw, reakcji. A Uniwersytet Świętości pod Krzyżem trwa. To znaczy, że w dalszym ciągu, codziennie wieczorem, modlimy się, codziennie jest głoszone Słowo Boże, codziennie zgromadzeni otrzymują błogosławieństwo Boże przez ręce kapłana - przedstawiciela Chrystusa i Kościoła. Skromna obecność kapłana jest dyskretnym i czytelnym przypomnieniem: Chrystus jest pośród swojego ludu i okazuje swojemu ludowi miłość pasterską. To jest Kościół. Tu jest Kościół. Ubi Christus, ibi Ecclesia (Gdzie Chrystus, tam Kościół).
Miejsce Pamięci, Prawdy i Nadziei, wybrane przez wrażliwe polskie serca, nie jest puste. Jest tam człowiek. Żywi ludzie. Codziennie. Pamiętamy. Poznajemy Prawdę. Mamy nadzieję.
Gospodarzem tego miejsca jest Chrystus. To On tam rozporządza. I ciągle zaprasza: Przyjdźcie! Przychodzimy.
Znak Krzyża przypomina nam o tej przychylnej obecności Chrystusa. Codziennie przychodzimy z Krzyżem i Różańcem.
Dlatego spokojnie i zgodnie z prawdą kontynuujemy stosowanie naszej pierwotnej terminologii: „pod Krzyżem”. Tak. Tutaj jest Uniwersytet Świętości pod Krzyżem. Programem jest Prawda. Lekturą obowiązkową jest Słowo Boże, nauka Kościoła, życiorysy Świętych i ich pisma. Praktyki to nasze życie codzienne. A egzaminem będzie Sąd Ostateczny.
Rektorem Uniwersytetu Świętości pod Krzyżem jest Chrystus. Cóż to za przywilej: studiować na takiej Uczelni!
Drodzy Czytelnicy, zwiastuję Wam dobrą nowinę: Uniwersytet Świętości pod Krzyżem trwa! Przybywajmy na wieczorne wykłady na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.
Więcej
***********************
Przebłysk tej Polski widzieliśmy bezpośrednio po 10 kwietnia. Nagle objawiło się coś niezwykle pięknego, by zaraz zniknąć, wycofać się do niszy. Jak Pan widział ten czas jako pisarz, który dociera do najbardziej ukrytych sensów historii?
JAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZ:
– Niemal przez całe moje życie zawodowe zajmowałem się tym, co działo się na Krakowskim Przedmieściu w różnych epokach życia polskiego. Pewnie dlatego natychmiast zrozumiałem, że to, co dzieje się pod krzyżem przed Pałacem Prezydenckim, to jest dalszy ciąg tego, co w tym samym miejscu działo się w czasie Insurekcji Kościuszkowskiej, w czasie Powstania Listopadowego, podczas manifestacji religijnych przed Powstaniem Styczniowym. Czy tam były, jak zaraz po 10 kwietnia, tysiące Polaków, czy przyszło ich tylko kilkuset, czy tylko kilkunastu, to już nie miało wielkiego znaczenia. Tam było centrum polskości – tam decydował się jej los. Podobnie było wtedy, kiedy Czerkiesi szarżowali od Pałacu Staszica w kierunku placu Zamkowego, podobnie było wcześniej, kiedy w roku 1831 tłum ruszył spod Pałacu, ówcześnie Namiestnikowskiego, w kierunku Zamku, z zamiarem powieszenia zdrajców. Obrona krzyża jest jednym z takich wydarzeń, tego nic nie zatrze. Nawet ta ohydna agresja skierowana przeciwko ludziom, którzy bronili krzyża, też wejdzie do dziejów Polski, będzie pamiętana jako akt nikczemnej zdrady wartości polskich.
Dlaczego te narodowe rekolekcje wywołały tak olbrzymią agresję, a potem furię wobec obrońców krzyża?
– Ta agresja stanie się zrozumiała, jeśli jeszcze raz uprzytomnimy sobie, że żyjemy w kraju postkolonialnym – a więc takim, w którym błąkają się różne postkolonialne zmory nocne, upiory postkomunistycznego życia, widma naszej niedawnej przeszłości. One ciągle, jak zjawy z Mickiewiczowskich “Dziadów”, mają do nas jakiś interes i próbują nas ugryźć. Trzeba je stąd przeganiać, cały czas przeganiać. Chciałbym przypomnieć pani scenę z drugiej części “Dziadów”, która rozgrywa się na cmentarzu. Guślarz jako jedno z wcieleń poety mówi tam, przeganiając nocne zmory atakujące tę wspólnotę ludową zgromadzoną na cmentarzu: “Czy widzisz Pański krzyż?/ Nie chcesz jadła, napoju?/ Zostawże nas w pokoju./ A kysz, a kysz!”. Powtarzajmy więc sobie: “A kysz, a kysz!” – i te zjawy wreszcie znikną. Powtarzajmy to, biorąc do ręki ich gazety, oglądając ich telewizję, słuchając ich upiornych polityków: “A kysz, a kysz!”.
W Pańskiej historiozofii często pojawia się motyw krwi, ofiary, która staje się fundamentem wielkich wydarzeń, przesileń dziejowych. Czy 10 kwietnia 2010 r. będzie zaczynem dobra?
– Mało na ten temat wiemy, bo wielkie media swoim zwyczajem kłamią i nie zależy im na ustaleniu, jaka jest prawda, a innych źródeł informacji prawie nie mamy. Myślę, że Polacy dobrze wiedzą, czym był dzień 10 kwietnia i czym jeszcze będzie w historii Polski. Jestem też przekonany, że to wydarzenie nie pójdzie na marne i że Polacy też to wiedzą. Jakie będą skutki śledztwa, konsekwencje prawne, jakie zatem będą skutki dziejowe, to inna sprawa. To jest trochę tak, jak ze wszystkimi wielkimi wydarzeniami dziejowymi w historii narodów – nigdy nie wiemy do końca, co historia powie na ten temat. Jeśli natomiast spojrzy się z perspektywy długiego trwania historycznego, to dobrze widać, że takie wielkie wydarzenia mają zawsze swoje skutki w sferze duchowej, w sferze świadomości ludzkiej, bez względu na to, co się zdarzy w sferze materialnej. Myślę, że są one widoczne, tylko niewiele się o tym mówi. 10 kwietnia to będzie jedno z najważniejszych wydarzeń w dziejach Polski nowożytnej.
Przebiegając w myśli historię, z jakimi datami można porównać tragedię pod Smoleńskiem?
– Umysł postawiony wobec takiego pytania raczej szuka dat złowieszczych, dat klęski. Można by porównywać 10 kwietnia z dniem bitwy pod Maciejowicami w październiku 1794 roku. Julian Ursyn Niemcewicz opowiada w swoich wspomnieniach, że polskich żołnierzy, rannych w tej bitwie, ułożono w piwnicach pałacu w Maciejowicach i w nocy Rosjanie dobijali ich bagnetami. Niemcewicz, który był wtedy adiutantem Kościuszki, słyszał krzyki dobijanych. Ale myśląc o tej ostatniej wielkiej bitwie Kościuszki, trzeba pamiętać, że choć klęska pod Maciejowicami zadecydowała o klęsce Insurekcji, wyniknęło też z niej coś dobrego, bowiem inaczej nie stałaby się tak ważnym symbolem w dziejach Polski. Krew przelana pod Maciejowicami zaowocowała właśnie wymarszem Pierwszej Kadrowej. Musimy na historię Polski patrzeć z dalekiej perspektywy, widzieć ją w długich ciągach, nie możemy się spodziewać, że coś stanie się jutro czy pojutrze. Historia to zwalnia, to przyspiesza, a kiedy zwalnia, to tworzy się zaczyn przyszłych ważnych zdarzeń. W Polsce dzieje się teraz dużo rzeczy bardzo dobrych. Wyrwanie się z komunistycznych więzów i wejście w stan postkolnialny spowodowało, że uwolniona została energia życiowa Polaków. Nie może ona zmienić stosunków społecznych czy państwowych, kieruje się więc ku sprawom życia osobistego. Polacy odbudowują teraz swoje dawne sposoby życia, rekonstruują swoje (zniszczone przez komunizm) obyczaje. I bogacą się, a to też jest ważne. To wszystko jest bardzo dobre i stanie się trwałym fundamentem, na którym kiedyś zbudujemy państwo wolnych Polaków.
Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 13-14 listopada, Nr 265 (3891) ("Elity nie potrzebują Polski")
- nissan - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz