Ale o co chodzi z tym PiS-em? (fronda)
O co chodzi w sporach w PiS-ie? Czy istnieje możliwość powołania nowej partii? I jakie są perspektywy konserwatywnej chrześcijańskiej prawicy?
Wyrzucenie Joanny Kluzik-Rostkowskiej i Elżbiety Jakubiak, co wiąże się z możliwością odejść kolejnych polityków PiS z tej partii tuż przed wyborami parlamentarnymi, może wydawać się absurdalne. Ale przecież jakiś zamysł za tym (mam nadzieję) stał. I dlatego zamiast zajmować się analizą zdrowia psychicznego Jarosława Kaczyńskiego warto go poszukać.
Zacznijmy od faktów. Joanna Kluzik-Rostkowska musiała mieć świadomość, że jej ostra i zdecydowana krytyka władz partii nie może zostać puszczona płazem. Już w momencie, gdy zawieszano Marka Migalskiego Jarosław Kaczyński jasno dał do zrozumienia, że zamierza budować zwartą, silną partię na trudne czasy. I program ten realizował. Wiadomo było zatem z góry, że tak mocne ataki na partię, nawet w wykonaniu „ostatniego z aniołków” nie będą tolerowane. Na co zatem liczyła Joanna Kluzik-Rostkowska?
Scenariusz 1
Zapewne (i to akurat widać po zaskoczeniu obu posłanek) miała nadzieję, że wyrzucenie nastąpi dopiero po wyborach samorządowych. Jeśli te ostatnie byłyby przegrane (a na razie sondaże wskazują na to, że tak może się stać), to – jak to prorokował już kilkanaście miesięcy temu Ludwik Dorn – powstanie w PiS (szczególnie na poziomie samorządowym) silne parcie na zmianę. I bazując na nim, zdecydowani krytycy dotychczasowej linii partii będą mogli zdobyć władzę.
Gdyby (podkreślam - gdyby) taki był rzeczywiście projekt Kluzik-Rostkowskiej, to wówczas działanie Komitetu Politycznego PiS byłoby uderzeniem uprzedzającym. I całkowicie zrozumiałym, chroniącym spójność partii przed możliwym rozpadem. Dzięki usunięciu posłanek już teraz można też będzie tłumaczyć ewentualną przegraną w wyborach samorządowych. A także budować bardziej spójną formację.
Problem z tym, że taka polityka raczej nie prowadzi do wygranej w wyborach. Ona może co najwyżej przytrzymać twardy elektorat. Jeśli zatem przyjmowany jest taki scenariusz, to z dwóch możliwych powodów. Pierwszy z nich można uznać za scenariusz numer 2.
Scenariusz 2
Grupa ścisłych doradców Jarosława Kaczyńskiego (uosabiana w ustach „liberałów” przez Zbigniewa Ziobrę) chce przejąć pełną kontrolę nad partią. I stworzyć z niej przedsiębiorstwo, które – mogąc liczyć na 20-25 procent głosów – będzie wygodnie żyło z dotacji partyjnych, i nie będzie musiało ponosić odpowiedzialności za rządzenie.
Ale ten scenariusz całkowicie ubezwłasnowolnia Jarosława Kaczyńskiego, który – jeśli przyjąć jego prawdziwość – staje się jedynie figurantem, rządzonym zza kulis przez Ziobrę czy Macierewicza (to drugi czarny bohater liberałów). A jakoś trudno uwierzyć, by lider PiS rzeczywiście stracił chęć do rządzenia, szczególnie, że jak mówią wszyscy jego przyjaciele, okres, w którym był premierem i mógł realnie zmieniać Polskę, był najlepszym w jego życiu. Jeśli zatem przyjąć, że Jarosław Kaczyński jest podmiotowy politycznie, to przychodzi czas na rozważenie trzeciego scenariusza.
Scenariusz 3
Ten zakłada, że sytuacja gospodarcza i polityczna, a także społeczna Polski jest na tyle zła, że w dającej się przewidzieć przyszłości może nastąpić wybuch społeczny. Jego przyczyny mogą być rozmaite. Albo głęboki kryzys gospodarczy (jak najbardziej możliwy), albo mocne niezadowolenie społeczne wywołane działaniami rządu. Wtedy PiS, jako jedyna realna opozycja – i to tak mocno kwestionująca prawomocność obecnej ekipy, może przejąć władzę. Ale żeby tak było potrzebna jest zwarta struktura, a nie rozdyskutowany klub… I żołnierze, a nie medialne gwiazdy.
Czy może powstać nowa partia?
Warto też zadać sobie pytanie o to, czy – mogące się wyłonić z obecnego (a bardziej prawdopodobnie z powyborczego) kryzysu – nowe ugrupowanie ma jakiekolwiek szanse na trwały byt polityczny. Doświadczenia Prawicy Rzeczpospolitej, Polski Plus, czy nawet Ruchu Poparcia (z innej bajki) nie dają na to wielkich nadziei. System partyjny w Polsce jest ściśle spetryfikowany. A narracje obu głównych partii sprawiają, że bardzo trudno go rozbić.
Wielu z wyborców PiS głosuje bowiem na tę partię nie dlatego, że są wielkimi zwolennikami linii tej partii, ale dlatego, że uznaje ją za jedyną realną możliwość przełamania monopolu PO i jego dążenia do całkowitego zawładnięcia państwem (obawa ta jest zresztą całkowicie uzasadniona). Dla tych wyborców próby rozbijania prawicy to działanie na korzyść PO i obecnego układu. A zatem działanie złe. Najpierw trzeba, ich zdaniem, pokonać PO, a dopiero potem rozliczać się wewnętrznie czy zajmować innymi kwestiami. Pytanie tylko, czy rzeczywiście model uprawiania polityki obecnie prezentowany przez PiS daje szansę na inne, niż okupione poważnym kryzysem społecznym, przejęcie władzy?
Nie bardzo też widać zapotrzebowanie społeczne na nowa partię liberalno-konserwatywną (z wyrazistą liderką, którą byłaby lewicowa w gruncie rzeczy Kluzik-Rostkowską). Szanse nowej partii mogłyby wzrosnąć (ale też nie sądzę, by na tyle, żeby możliwe stało się przeskoczenie PiS), gdyby obie panie zdecydowały się na budowanie rzeczywiście szerokiej partii republikańskiej, a liberałowie z PiS, Ludwik Dorn czy politycy Prawicy Rzeczpospolitej chcieli się w taki projekt włączyć. W to jednak zwyczajnie nie wierzę. Jeśli bowiem nie mogli się ze sobą dogadać politycy dużo bliżsi sobie, czyli Marek Jurek i Kazimierz Ujazdowski, to jak możliwe miałoby być porozumienie Jurka i Kluzik-Rostkowskiej? Słowem najbardziej prawdopodobny scenariusz to marginalizacja polityczna (przy częściowym utrzymaniu obecności medialnej) obu posłanek (czy nawet szerszej politycznej reprezentacji).
Potrzeba Tea Party
To wszystko zaś oznacza, że w bliskiej perspektywie nie da się liczyć na głęboką zmianę. Jeśli zaś chcemy, aby stała się ona możliwa, konieczna jest nie tyle partia, ile ruch społeczny. Lekka jazda, która – bez wielkich struktur – zacznie wymuszać zmiany, niekoniecznie tworząc struktury partyjne, a raczej jasno wymuszając pewne działania na liderach. Nie jest to w Polsce (inaczej niż w USA) proste, bowiem nasz system partyjny mocno zależy od liderów, ale… zawsze istnieje możliwość nie głosowania, tak jak oni będą chcieli. Do tego trzeba jednak nie tyle wyznawców (Tuska, Kaczyńskiego czy Kluzik-Rostkowskiej), ile twardych analityków, którzy nie obawiają się krótkoterminowej przegranej, jeśli mogą wygrać więcej w dalszej perspektywie. W tej walce zresztą trzeba sobie powiedzieć jasno: konserwatywna, chrześcijańska, patriotyczna prawica (i nie mam tu na myśli partii, ale środowiska) na krótką metę skazana jest na porażki. Wygrana wymaga długiego marszu, świadomości celów długoterminowych, budowania struktur i wreszcie świadomego realizmu.
Tomasz P. Terlikowski
http://fronda.pl/news/czytaj/ale_o_co_chodzi_z_tym_pis_em
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz