Demony lewicowej wyobraźni [15.10.2010 10:20]

avatar użytkownika dzierzba

Tekst powstał w odpowiedzi na wczorajszy wpis ezekiela „Demony prawicowej wyobraźni”. Zadeklarowałem się, więc go napisałem. A ponieważ starałem się dostosować do stylu i poetyki autora, wyszło jak wyszło. Mam tylko nadzieję, że nikogo nie zmęczę jakoś przesadnie i strasznie.

Bohaterem lewicowej wyobraźni stać się nietrudno. Mechanizm wygląda zazwyczaj podobnie. Osoba X dokonuje określonego „zamachu” na „obowiązujący aksjomat” o: świeckości państwa, niezbywalności prawa kobiety do skrobania nienarodzonych dzieci, czy niesamowitej skuteczości leczenia bezpłodności metodą in vitro (by wymienić tylko ostatnio najbardziej medialne „świętości”).

Wystarczy więc, że ktoś nie zgadza się z poglądami lewicowego ekstremizmu, który dla jego głosicieli jest oczywiście wyrazem Postępu oraz Wielkim Osiągnięciem Lewicowej Wrażliwości, a momentalnie zostanie zaszufladkowany jako oszołom targany demonami prawicowej wyobraźni (definicja dzierzby – niepełna, ale na użytek piątkowej notki wystarczająca.) Publiczne wyrażenie dezaprobaty wobec idei silnie zideologizowanej lewicy jest wstępem do procesu.   

Później następuje „ustawianie chochoła”, czyli wyszukiwanie wroga wzorcowego, obrzydliwego do szpiku kości. Takich chłopców do bicia lewicowy wrażliwiec ma na podorędziu bez liku. Od Kaczyńskiego, Macierewicza, Fotygi, Ziobry, Kurskiego i Rydzyka, poprzez hierarchię kościelną i  sympatyków PiS-u, po szeregowych, mających czelność nie wstydzić się swojej wiary, bardzo ogólnie i dowolnie definiowanych katolików.
Ograniczmy się jednak do jednego przykładu negatywnego bohatera lewicowej wyobraźni, jakim jest Jarosław Kaczyński. Ten akurat dość długo pracował na to miano, ale za to efekty są piorunujące. W Polsce, według lewicowego oglądu, chyba nic co złe nie dzieje się bez wpływu tej postaci. Kaczyński stoi prawie za wszystkim. Oczywiście poza przysłowiowym już, spontanicznym „skrzykiwaniem się esemesami albo na facebooku” młodych i wielkomiejskich obrońców „lewicowych zdobyczy”.
Gdzieś około walki z tzw. moherami, dzieje się coś zgoła odwrotnego, co śmiało można nazwać „procesem świeckiej beatyfikacji.”  Poza przypisywaniem czegoś na kształt nieomylności poszczególnym osobom, dochodzi arbitralne uznanie ich za Autorytety. Moralne dla ścisłości.

Według lewicowej hagiografii są to niekwestionowane wzorce i wszelkie próby podważania ich nieomylności, nieposzlakowanej, krystalicznej uczciwości, traktowane jest jak zamach na demokrację. Autorytety te namaszczają się wzajemnie i wszelkie osoby spoza tego grona są najwyżej elitami podrobionymi, niewłaściwymi, otumanionymi i nacjonalistycznymi.

Po prostu lewica ma poczucie własnej wyjątkowości, elitarności i niesamowitej wprost wrażliwości. Stąd pogarda wobec wszystkich, którzy mają czelność trochę inaczej postrzegać, zwłaszcza fundamentalne, wartości. Rzecz jasna tacy osobnicy są od razu i nieomal ze swej natury  ksenofobiczni, antydemokratyczni i faszystowscy. Na dodatek nie jest to tylko polska specyfika, bo na całym świecie trafiają się takie wrzody na tyłku postępowej ludzkości.

Kult Autorytetów Moralnych jest więc z jednej strony wyrazem silnej potrzeby akceptacji – bycia poklepanym po plecach przez znanych z telewizji, mówiących długo i powoli, a więc w domyśle głęboko mądrze celebrytów, z drugiej chęcią pokazaniu światu, że też jesteśmy tacy świetni, dobrzy i wspaniali, bo wiemy w blasku czyjej grzać się świetności.
W ten sposób od czci i wiary odżegnano np. Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka, bo mieli czelność napisać „szkalującą” świętość, jaką stał się niedawno Lech Wałęsa. Nagle w lewicowej mitologii tych dwoje urosło do miana wrogów publicznych, których można opluwać i ośmieszać. A przecież dotąd byli to raczej mało znani historycy.

Tutaj pojawia się kolejny etap wcielania w poczet demonów lewicowej wyobraźni, mianowicie poszukiwanie haków, aby udowodnić, że przede wszystkim konserwatysta w sferze moralnej, ale też czasem gospodarczy liberał, jest w istocie nieudacznikiem, moralnym pętakiem. Cenckiewicz i Gontarczyk są, jak wyżej, jakimiś psychicznymi pseudo-historykami, a chcący dociec prawdy w sprawie katastrofy smoleńskiej Macierewicz, ziejącym nienawiścią tropicielem spisków i paranoikiem. Zbigniew Ziobro zerem,  śp. Grażyna Gęsicka się prostytuowała, Lech Kaczyński nadużywał alkoholu, IPN-em rządzą popłuczyny po endecji, a ludzie gromadzący się pod krzyżem przypominają hitlerowców. Ewentualnie to staruchy, które powinny się cieszyć, że jeszcze żyją i nie pyskować, jak krzyż z puszek po piwie robią młodzi, dynamiczni i inteligentni.
To chyba ostatni element. Z mącącego spokój „wykształconych europejczyków” wszetecznika, któremu najpierw przypisuje się marzenia o uczynienie z Polski katolickiego odpowiednika jakiejś zamordystycznej republiki muzułmańskiej, drwi się nieprzerwanie i bezlitośnie; w końcu wpisuje w poczet ksenofobów i faszystów (mistrzem w tym są dziennikarze pewnej gazety). Ma to być chuchanie na zimno, by nie obudziły się „demony polskiego patriotyzmu”.
Proces tego typu jest pochodną lewicowego widzenia świata, w którym przeszkodą w urzeczywistnieniu  ustroju powszechnej szczęśliwości są ludzie, którzy blokują postęp, bo go nie rozumieją lub zwyczajnie do niego nie dorośli. Ludzie, którzy zamiast zamknąć się i siedzieć cicho, próbują przedstawiać swój punkt widzenia, a wręcz negować dotychczasowe zdobycze „lewicowej wrażliwości.”  A to przecież lewica jest awangardą. Wyznacza trendy, „rusza z posad bryłę świata”, rządzi. Ktoś, kto twierdzi, że dotychczasowe eksperymenty zmierzające do uszczęśliwienia wszystkich i wyrugowania Boga z życia zakończyły się niewyobrażalnymi wprost zbrodniami i ludobójstwem, jest niepoważnym głupkiem i powinien się leczyć.

Tak więc, poza ogólną poprawą, nic tak naprawdę się w lewicowej wyobraźni nie zmieniło „Jednostka niczym, jednostka zerem” – tylko postęp się liczy.


Filed under: dywagacje, Internet, lewica, pastisz, społeczeństwo, słabe, ustroje

napisz pierwszy komentarz