Pewien doktor politologii zapragnął przekonać się jak wygląda polityka w realnym świecie, a nie ta, o której piszą podręczniki. Zakręcił się zatem wokół znanego prezesa znanej partii i w rezultacie otrzymał „talon” na europosła.
Wszystkim wydaje się, że polityka, to sprawa łatwa, miła i przyjemna. A najbardziej w tej materii są przekonani: szewc w Koluszkach, bufetowa z Wołomina i pan Józio stojący z kuflem piwa. Tak to u nas bywa. I naszego europosła zapewne nie ominęła ta przypadłość.
No, bo każdemu się wydaje, że łatwo powiedzieć kilka mądrości do mikrofonu. A pewnie, że łatwo, zwłaszcza bufetowej z Wołomina, szewcowi z Koluszek i Józiowi z kuflem stającemu. Tylko, czy wszyscy zechcą tego słuchać?
Polityk musi umieć mówić i niestety musi mówić to, co inni chcą słuchać. Najczęściej to, w co nie wierzy, to, o czym myśli inaczej niż mówi.
Dlatego praca posła to jednak wysiłek, i umysłu i mięśni mimicznych. To, co ujrzał nasz doktor politologii w europarlamencie spowodowało nagłą zmianę jego aspiracji. Zapragnął zostać doktorem habilitowanym, a potem, zapewne, profesorem belwederskim.
I tu zaczęły się schody, jak powiedział generał Wieniawa-Długoszowski, były pułkownik.
Środowisko naukowe pana doktora od dawna nienawidzi formacji, która wypchnęła go do europarlamentu. Nienawidzi jej, bo ta śmiała się spytać, jakie kwalifikacje moralne posiada to środowisko do prowadzenia zająć z młodzieżą. A są one niskie i jeszcze bardziej się obniżają im osobnik starszy. W czasach, gdy nasz doktor chodził w pieluszce, w środowisku tym panowała rywalizacja, kto napisze do SB więcej donosów na swych kolegów, ten wygrywa: Etat, doktorat, habilitację, wyjazd zagraniczny.
Gdy nasz doktor zgłosił chęć robienia habilitacji, środowisko powiedziało: Kolego jesteś z formacji powszechnie u nas znienawidzonej przez jej ciągłe wypominanie przeszłości, którą wszyscy chcemy zapomnieć jak najszybciej. Dlatego doktorze masz niewystarczający dorobek naukowy
Gdyby doktor był popierany przez formację „miłości i cudów”, wtedy największe autorytety zrzuciłyby ze swych grzbietów pidżaki, aby wyścielić mu drogę do kariery.
Teraz biedny doktor musi wytarzać się w szambie, aby uzyskać obraz na podobieństwo swych naukowych „autorytetów”. Pisze listy otwarte i takie tam inne ośmieszające go teksty o swych dobrodziejach, co go w posły posłali. Im bardziej się ośmiesza tym większy ma dorobek naukowy i tym bardziej horyzont z napisem habilitacja się do niego przybliża.

Kibicujemy panu doktorze, dalej śmiało - a profesorem pan zostanie. Do tefałenu pana zaproszą i etat nadwornego „autorytetu” dadzą.