albo służbowa dyscyplina konfidenta, albo skakanie z imprezy na imprezę.

avatar użytkownika Maryla

Michnik, pokaż ptaka!

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    27 sierpnia 2010

Ty gromnico! Ja cię zapaliłem i ja cię zgaszę!” – miał podobno powiedzieć Józef Piłsudski do prezydenta Stanisława Wojciechowskiego podczas zamachu majowego w 1926 roku. Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było, ale w tej chwili to nieważne, bo ważniejsze, kiedy na przykład te spiżowe słowa usłyszy z ust oficera łącznikowego z razwiedki sam premier Donald Tusk we własnej osobie? Wprawdzie premier Tusk, w odróżnieniu od, dajmy na to, dra Andrzeja Olechowskiego, bardziej niż do gromnicy, podobny jest do jakiegoś ogarka, ale cóż to dla razwiedki za przyjemność, cóż za satysfakcja z gaszenia jakichś ogarków? „Psu nie honor bić się z kotem – co mu po tem?” Gromnica zatem – to co innego. Pewnie dlatego każdy ogarek na czas kopcenia awansowany zostaje do rangi gromnicy. Skoro tedy wybrany został już prezydent Bronisław Komorowski, skoro posłusznie otacza się „doradcami”, wśród których jest nawet były prezydent naszego państwa Lech Wałęsa (pewnie będzie prezydentu Bronisławu lansował taką koncepcję, żeby w każdej sprawie na wszelki wypadek był za, a nawet przeciw, bo to przynosi wprawdzie plusy ujemne, ale jednocześnie – plusy dodatnie), skoro już zrozumiał rozkaz pojednania z Rosją, to kto wie, czy premier Tusk nie jest tu jeszcze potrzebny, jak psu piąta noga?

Coś musi być na rzeczy, skoro i on sam jakby wyczuwał pismo nosem i ostatki swojej dekadencji zamierza spędzić na zagranicznych wojażach, na biesiadowaniu z marszałkiem i ministrami – niczym ów „Cysorz” z ballady Tadeusza Chyły („Cysorz to ma klawe życie oraz wyżywienie klawe (...) i może grać w salonowca z marszałkiem i ministrami”). Inna rzecz, że gra w salonowca z, dajmy na to, marszałkiem Grzegorzem Schetyną, niesie ze sobą pewne ryzyko, bo co będzie, jak zechce oddać? Okazuje się, że również premierowi jego powołanie niesie ze sobą niezłą angoise – jak wymowni Francuzi nazywają udrękę. Ale nie ma co mu współczuć; on naszym udrękom też nie współczuje, więc nawet gdyby oficer łącznikowy razwiedki zakomunikował mu któregoś dnia ten spiżowy wyrok, możemy spokojnie zareagować podobnie, jak pewien warszawski fryzjer na wiadomość o śmierci wielokrotnego francuskiego premiera i ministra spraw zagranicznych Arystydesa Brianda: „nakradł się, nakradł i umarł”. Nawiasem mówiąc, na zagranicznych wojażach wolał spędzać czas również etiopski cesarz Hajle Selasje, ale przezornie zabierał ze sobą wszystkich ministrów i dygnitarzy, żeby podczas nieobecności żaden nie urządził mu jakiejś siurpryzy. Ale co ma wisieć – nie utonie. Wszystkich w samolot nie wsadzisz, nawet jak leci do Smoleńska, więc i cesarzowi Hajle Selasje w końcu zrobił kuku skromny pułkownik Mengistu Hajle Mariam, skąd dla żuka jest nauka, że razwiedka, a specjalnie – ruscy szachiści skromnymi też się interesują. Nie bez powodu za komuny w partyjnych kręgach kursowało porzekadło, że „life ist brutal, plugaws and full of zasadzkas”.

W tej sytuacji nie ma innej rady, jak skierować się ku jaśniejszym stronom życia, ku radości, jakiej dostarcza nam zabawa. A właśnie „młodzi, wykształceni, z wielkich miast” urządzili sobie niedawno na Krakowskim Przedmieściu zabawę, której Salon, a już specjalnie – „Głos Cadyka” wprost nie mógł się nachwalić. Że i wysoki poziom konceptów i „powiew świeżego powietrza”, no i w ogóle – nie tylko przyszłość Polski, ale i wiosna Kościoła. Pokazało się to zwłaszcza na tle ciemnogrodu, którego kosztem ta zabawa zresztą się odbyła. Zachwycony „Głos Cadyka”, jak się domyślam – również w celach pedagogicznych, żeby poświecić w kaprawe oczy mniej wartościowego narodu tubylczego dobrym przykładem – zamieścił bodajże aż dwa pochlebne reportaże z opisami. Wnoszę z tego, że chociaż można podejrzewać, iż w organizacji spontanicznego przedsięwzięcia ludycznego maczała palce razwiedka - sam naczelny redaktor dał najwyższy protektorat. Wprawdzie mamy wolność słowa i w ogóle, ale chyba w „Głosie Cadyka” koty nie harcują sobie na własną rękę? Skoro tak, to powiedzmy wreszcie, na czym polegała ta wspaniała zabawa. Otóż polegała między innymi na tym, że rozbawieni dżentelmeni składali przedstawicielkom ciemnogrodu różne natrętne propozycje, wśród nich również: „pokaż cycki!” Kto by pomyślał, że nasz Farys akurat w takich zabawach sobie upodobał?

Oczywiście de gustibus... – i tak dalej, ale wybiegnijmy myślą nieco naprzód i wyobraźmy sobie, że pułkownikom prowadzącym, którzy dzisiaj ekscytują „młodych, wykształconych, z dużych miast” do ciemnogrodzkich cycków, zmienią się gusta, albo rozkazy i zaczną swoich pieszczochów zachęcać do całkiem innych zabaw? Że na przykład „skrzykną” ich facebookiem dajmy na to, na ulicę Czerską, pod redakcję „Głosu Cadyka”, albo nawet w okolice Alei Przyjaciół i zachęcą do zabawy wyrażającej się w radosnych okrzykach: „Michnik, pokaż ptaka!” Takie rzeczy się zdarzają, ba – zdarzały się w przeszłości kiedy to różni „młodzi, wykształceni, z dużych miast”, na polecenie „człowieków honoru” skierowali swą uwagę ku cudzym rozporkom – no, może nie tak pedantycznie, jak robili to „młodzi, wykształceni, z dużych miast”, co to rozmawiali między sobą po nazistowsku i dla zabawy tu i ówdzie urządzali sobie Schwanzparady. Co wtedy uczyni nasz Farys? Nadal będzie firmował nasładzanie się wysokim poziomem i spontanicznym charakterem takich igraszek, czy też wydusi z siebie odwieczne, zgorszone aj waj? O takich rzeczach dobrze jest pomyśleć zawczasu, bo potem może być za późno, a zresztą – jakże tu dyskutować z wykształconą młodzieżą, kiedy już rozbawi się na dobre?

Bo trzeba pamiętać, że dzisiejsza, zwłaszcza ta modna młodzież, przede wszystkim imprezuje od okazji do okazji. Jak się trafi żałoba po prezydencie, albo nawet po papieżu, to zalewa się łzami, rozmazując na zapuchniętych od płaczu obliczach sadze ze zniczy, a innym znowu razem – „zabija śmiechem” znienawidzony ciemnogród. Wszystko zależy od tego, jaki cynk dadzą organizatorzy – a skąd wiadomo, że generałowie i pułkownicy wykażą nieubłaganą stałość w upodobaniach i gustach i zawsze będą strzelać w tę samą stronę? „Wszystko to odmienne: łaska pańska, gust kobiet, pogody jesienne” – przestrzegał już dawno pozbawiony złudzeń biskup Ignacy Krasicki. Niektórzy naiwnie myślą, że to wszystko naprawdę, że albo objawy pobożności „pokolenia Jana Pawła”, albo znowu – troska o zachowanie leninowskich norm świeckości państwa. Tymczasem – chyba nic z tych rzeczy; albo służbowa dyscyplina konfidenta, albo skakanie z imprezy na imprezę. Więc może lepiej trochę uważać z entuzjazmem („jesteście wspaniali, kocham was!”), bo w lotnych piaskach takich spontanicznie ewokowanych masowych nastrojów można nadziać się na minę.

Stanisław Michalkiewicz

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1744

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz