T. Mazowiecki- pierwszy premier, pierwszy manipulator
Groteskowo brzmią te wszystkie "naturalne" przejawy oburzenia związane z "wygwizdaniem" D. Tuska przez działaczy "Solidarności" podczas gdyńskich uroczystości rocznicowych. W pierwszej, pewnie spontanicznej reakcji sam premier stwierdził, że nie spodziewał się innego przyjęcia. Słusznie.
Rząd PO wybitnie się starał, by podpaść związkowcom, zwłaszcza tym z Trójmiasta. Nie dość, że "skopał" prestiżową kwestię prywatyzacji polskich stoczni (obiecywali złote, katarskie góry; w zamian otrzymaliśmy kompromitujące tłumaczenia "kompetentnych" urzędników podlegających Ministrowi Skarbu Państwa), to jeszcze symptomatycznie sygnował wszystkie, zwłaszcza te wyjątkowo głupie, inicjatywy L. Wałęsy, wymierzone przeciwko dawnym towarzyszom broni i politycznym przeciwnikom/krytykom. D. Tusk w żadnym wypadku nie starł się "wyważyć racje", zrozumieć opinie strony przeciwnej; odwrotnie, wykorzystał cały dostępny aparat władzy, by ostentacyjnie ukarać adwersarzy legendarnego przywódcy "Solidarności" (patrz: groźba rządowej kontroli na UJ-cie, jako efekt publikacji pracy magistranckiej P. Zyzaka).
Co więcej, D. Tusk przybył do Gdyni tuż po (a raczej w trakcie) platformerskiej kampanii wyjątkowo odrażających ataków na ś.p. L. Kaczyńskiego. Poległy w katastrofie smoleńskiej Prezydent RP był szczególnie bliski związkowcom z NSZZ "Solidarność". To efekt nie tylko historycznych zasług L. Kaczyńskiego, ale przede wszystkim jego osobistej troski o sprawy pracownicze, kwestie związane z zabezpieczeniem społecznym, ochroną ludzi pracy przed patologiami systemu kapitalistycznego.
Tusk tolerując zachowanie biłgorajczyka, musiał mieć świadomość, że kiedyś przyjdzie zapłacić za to cenę. Trzeba przyznać, że gwizdy i "buczenie", biorąc pod uwagę obelżywe zarzuty wiceprzewodniczącego klubu parlamentarnego PO stawiane pod adresem nieżyjącego Prezydenta, szczucie na nieboszczyków wielu, często młodych (, przez co głupiutkich) ludzi, to wyjątkowo łagodny wymiar kary.
Groteskowo brzmią również zmasowane, nieustające nigdy i nigdzie, ataki na J. Kaczyńskiego. Prezes PIS miał czelność wspomnieć w Gdyni swojego zmarłego brata; oświadczył również, że niektórzy doradcy strajkujących w 1980 r. robotników mięli dość specyficzne pomysły na zawarcie ugody ze komunistyczną władzą.
Dopiero dziś wiemy, dzięki uprzejmości nestora Mazowieckiego (, czemuż on nas trzymał tyle godzin w niepewności?), kogo na myśli miał "szkodnik" J. Kaczyński. Chodzi o zmarłego B. Geremka.
W tym miejscu T. Mazowiecki (, a za nim chwilę później anonimowy "cyngiel" z "Gazety Wyborczej") oskarża Prezesa PIS o niegodne wykorzystywanie opinii zmarłego Brata:
"Oburzenie Henryki Krzywonos było naturalne, ona odczuwała to jako coś niegodnego w stosunku do pamięci zmarłego brata, Lecha. Lech nigdy czegoś takie nie powiedział. Ja pamiętam dokładnie pięć lat wcześniej, jak były obchody 25- lecia Solidarności, jak Lech Kaczyński tutaj w Warszawie publicznie dziękował Bronisławowi Geremkowi i mnie. Wymawiał te dwa nazwiska w kontekście Porozumień Sierpniowych."
Jako dowód "Wyborcza" cytuje wypowiedź L. Kaczyńskiego na temat roli B. Geremka w Sierpniu 1980 r. Nie sa to jednak słowa z 2005 r. (, o których mówił Mazowiecki), ale kurtuazyjne wystąpienie pożegnalne, podczas pogrzebu byłego ministra spraw zagranicznych, polityka Unii Wolności.
L. Kaczyński, człowiek o obrzmiej klasie, nie potrafił nad trumną zmarłego adwersarza politycznego mówić o rzeczach złych; tak się zwyczajnie nie robi. W takich chwilach wspomina się zasługi, czasem wręcz patrzy na postać ze zrozumiałym przymrużeniem oka.
Jakże inna w tych dniach była postawa A. Michnika, który wykorzystał śmierć swojego kolegi do dzikiego ataku na PIS i pośrednio L. Kaczyńskiego...
Wracając do dzisiejszych enuncjacji nestora Mazowieckiego, były premier oskarża:
"Cynizmem jest kreowanie legendy, podczas gdy wiemy, że był prezydentem niezbyt wybitnym. Ale miał swoje osiągnięcia, był człowiekiem z którym można było rozmawiać. Choć jego wielką wadą było to, że zawsze uważał, że Jarosław Jest mądrzejszy. No i ten mądrzejszy Jarosław mu po śmierci robi taką rzecz, która robi krzywdę pamięci brata, którą byśmy spokojnie szanowali i czcili gdyby nie robił z niego nieprawdziwego pomnikowego idola".
Tak, oczywiście. Wszyscy mieliśmy marną przyjemność doświadczać, jak środowisko skupione wokół "Gazety Wyborczej" potrafiło czcić i szanować pamięć po L. Kaczyńskim. Zauważmy, że wtedy J. Kaczyński pozostawał zupełnie bierny, pogrążony w żałobie...Wielu cyngli z Czerskiej (prywatnie przyjaciół T. Mazowieckiego) nie potrafiło sobie mentalnie poradzić z takim niezwykłym zachowaniem lidera PIS. Doszło wręcz do tego, że J. Kaczyński dostawał baty za...za to, że siedzi cicho, że jest nieaktywny, przez co "oszukuje wyborców". Nie będę również, dla przyzwoitości, przypominał jak reagowała "Wyborcza" i jej autorytety na wieść o pochówku L. Kaczyńskiego na Wawelu...a przecież o tym zadecydował "ich" kardynał Dziwisz.
Nowa metoda salonu to wmówienie "tłumowi", że to nie kto inny, a J. Kaczyński "szmaci" pamięć po poległym Prezydencie, po własnycm bracie bliźniaku. Nie inteligent Palikot, nie oaza spokoju marszałek Niesiołowski, nie "Gazeta Wyborcza" i jej autorytety...winny jest zawsze ten sam - szkodnik nad szkodnikami, bójcie się dzieci tego nazwiska, Jarosław. Kaczyński.
- chinaski - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz