Wracam do tego tematu, ponieważ po ostatnim tekście dotarły do mnie głosy czytelników równie oburzonych jak niezorientowanych co do faktów. Zrekapitulujmy zatem fakty.
Ponad dwu i pół letnie doświadczenia w kontaktach z urzędnikami MPW, IPN i PMA-B pozwalają stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, że odbudowie pamięci narodowej w wymiarze oddolnym, obywatelskim, instytucje te są programowo wrogie. Zaś ich szefowie w pełni podzielają przekonanie Włodzimierza Majakowskiego, który ku chwale Rewolucji głosił: „Jednostka niczym, jednostka zerem”.
Instytut Pamięci Narodowej najwyraźniej wyszedł z założenia, że z Fundacją Paradis Judaeorum (brr, cóż za ohydna nazwa!) podejmować współpracy nie potrzeba, gdy da się projekt pod hasłem „Przypomnijmy o Rotmistrzu” po prostu ukraść. Skoro za ową fundacją nie stoją ani siły polityczne, których dostojnicy IPN-u musieliby się obawiać, ani tym bardziej „nasi koledzy”, najprościej ideę europejskiego Dnia Bohaterów Walki z Totalitaryzmem „zagospodarować” przez przywłaszczenie. Mając na uwadze pozycję jaką daje status instytucji państwowej i dostęp do zaprzyjaźnionych mediów, łatwo będzie „udowodnić”, że przypomnienie o Rotmistrzu w UE to efekt ciężkiej pracy tęgich mózgów z IPN. Ciemny lud to kupi! A zresztą, czy to „wypada”, aby tak – obiektywnie - dobry pomysł zrodził się poza Instytutem? W dodatku bez koncesji tego czy tamtego Sami Wiecie Kogo..
O moich zabiegach o współpracę z IPN, które datują się od początku 2008 r. a także o stosunku niżej podpisanego do tej bardzo potrzebnej i zasłużonej instytucji, pisałem wielokrotnie. Najwięcej szczegółów czytelnicy poznali 9 grudnia 2009 r.: „Dlaczego Kurtyka kłamie” , wspominałem o tym i przy innych okazjach (zob. „IPN a obywatele”, „Jurek, media, IPN i Rotmistrz Pilecki w PE” ). „Tłumacząc” się, przywoływałem m. in. korespondencję z prezesem IPN, która dostępna jest w części VII (siódmej) materiału opublikowanego 24 stycznia 2009 r. pod adresem www.michaltyrpa.blogspot.com .
Ponieważ doszły mnie słuchy, że odszukanie tych dokomentów nastręcza nie lada trudności, dla wygody podaję link do tekstu „Przypomnijmy o Rotmistrzu – to nasz obowiązek” . Przypominam – chodzi o część siódmą (VII) materiału.
Swoistym kontrapunktem dla opisanych doświadczeń były fakty, o których 7.01.2010 wspomniał Bogdan Czajkowski z Australii. Z pewnym wahaniem pozwolę sobie przytoczyć w całości komentarz pana Czajkowskiego, zamieszczony pod tekstem „Srebrna moneta z Rotmistrzem Pileckim”:
„Panie Michale, z całego serca gratuluję tego sukcesu, a przede wszystkim Pańskiej podziwu godnej Niezłomności w działaniu. Ale bo też osoba Śp. Rotmistrza Pileckiego na taką Niezłomność po stokroć zasługuje!!! Szkoda, że tak niewielu Polaków obecnie to rozumie i stać ich na aktywnośc w podobnych sprawach... A już stosunek IPN-u do sprawy to SKANDAL!!!
Postawa Prezesa Kurtyki (i IPN w ogóle) jest dla mnie zupełnie zagadkowa, choć nie nowa, bo sam doświadczyłem podobnej. W 2007 r. wykonałem - w Australii i Nowej Zelandii - projekt badawczy, dokumentujący losy deportowanych do Sowietów w 1940 i 1941 r. Zebrałem i nagrałem kamerą wiele osobistych relacji oraz zdobyłem wiele oryginalnych dokumentów. Wykonałem to na zlecenie Jana Żaryna, po czym on sam oraz IPN "wypiął się" na mnie i na... zebrane materiały! [Wbrew swoim konstytucyjnym obowiązkom.] "Pies z kulawą nogą" w IPN nie zechciał się z tym zapoznać, a kartony, które popłynęły do Polski, wróciły ze mną do... Australii. Jaśnie Pan Prezes nie zechciał się ze mną spotkać, a na list interwencyjny z Nowej Zelandii (od tzw. Dzieci z Pahiatua) nie odpowiedział merytorycznie w ogóle, wysyłając - w miejsce odpowiedzi - oszczerstwa pod moim adresem (za co odpowie - jak mam nadzieję - przed sądem). Do całej pracy dopłaciłem grube pieniądze.
Dla mnie Kurtyka to obecnie zwykły dupek, któremu stanowisko zlasowało mózg! Zachowuje się jak obrażona - bo nielubiana - podstarzała panienka, przedkładając względy prestiżowe ponad merytoryczne. Ta obserwacja być może najtrafniej wyraża wspomnianą "zagadkowość". [Choć może występują tu znacznie gorsze powody..?!]
Najgorsze w tym jest to, że takie palanty produkują sobie wrogów tam, gdzie mieli najgorętszych zwolenników. Przecież ja sam, w obronie IPN - gdyby ktoś próbował go zlikwidować - gotów byłbym stanąć z "karabinem w ręku"..?!”
Zarzuci mi ktoś, że po 10 kwietnia podobnych wypowiedzi przytaczać nie wypada. Kłopot w tym, że - jak pokazują przypadki Bogdana Czajkowskiego i mój (ludzi, którzy w razie czego stanęliby w obronie IPN nawet z karabinem w ręku) - najważniejsza z instytucji odpowiedzialnych za narodową pamięć, takich jak Czajkowski i Tyrpa stara się zamienić we wrogów... I, najwyraźniej, nasze doświadczenia to nie wypadki przy pracy. Ów modus operandi ma charakter systemowy. Jest świadectwem utrwalonego w niektórych urzędnikach przekonania, że to obywatel jest po to, by służyć władzy. Dlatego wszystkim, którzy gotowi z oburzeniem rzucić mi w twarz rzekomo rozstrzygające wątpliwości „nie wypada!”, chcę zadać jedno pytanie:
Czy naprawdę utrzymywanym z kieszeni podatnika ( ! ! ! ) urzędnikom, za którymi stoi potęga machiny państwowej, w y p a d a zwalczać obywatelską aktywność pro publico bono, a nawet – zamiast współpracować - okradać obywateli z owoców ich wysiłków?
W przeciwieństwie do Piotra Gajewskiego, Jana Żaryna, Antoniego Dudka i innych przedstawicieli IPN, pracę na rzecz odbudowy ( ! ) narodowej pamięci postrzegam inaczej, niż jako codzienną rutynę od ósmej do szesnastej, za którą należy się godziwa pensja, urlop w ciepłych krajach i procentujące w przyszłości koneksje. Natomiast traktowanie tak istotnej dziedziny na podobieństwo działalności biznesowej, gdzie w imię walki z „konkurencją” stosuje się nieraz chwyty niegodne, wzbudza mój najwyższy sprzeciw.
Nazwijcie to niepoprawnym idealizmem, ale ja naprawdę uważam, że pamięć narodowa to nie geszefty, zaś przedstawiciele państwa nie powinni wobec obywateli zachowywać się jak gangsterzy. Ja naprawdę uważam, że urzędnikom nie wolno traktować narodowej pamięci tak, jak postkomuniści potraktowali narodową gospodarkę – uwłaszczając się na niej. Tym bardziej, gdy – o czym wspomniałem w tekście „Katolik Witold Pilecki” – urzędnicy ci nie wywiązują się ze swych podstawowych obowiązków.
Być może Piotr Gajewski, Jan Żaryn, Antoni Dudek i inni urzędnicy Instytutu Pamięci Narodowej, a także Piotr M.A. Cywiński z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau oraz Jan Ołdakowski i Paweł Ukielski z Muzeum Powstania Warszawskiego nie znają społecznej nauki Kościoła. Przypominam jednak, że zasada subsydiarności (zwana także zasadą pomocniczości) jest również jednym z fundamentów organizmu, do którego jako państwo należymy.
Zasada subsydiarności głosi, że władza powinna mieć znaczenie pomocnicze, wspierające w stosunku do działań jednostek, które ją ustanowiły. A tam, gdzie nie jest to konieczne, państwo powinno pozwolić działać społeczeństwu obywatelskiemu, rodzinom, wolnemu rynkowi.
Tym, którzy ze zrozumieniem przeczytali „Raport Witolda”, znaczenia tej zasady tłumaczyć nie trzeba.
Owocnej lektury, panowie!
napisz pierwszy komentarz