Wczoraj w Waszyngtonie w wieku 95 lat zmarła Zofia Korbońska, żołnierz Armii Krajowej
Maryla, wt., 17/08/2010 - 11:03
Zmarła Zofia Korbońska
Wczoraj w Waszyngtonie w wieku 95 lat zmarła Zofia Korbońska, żołnierz Armii Krajowej, działaczka polonijna, wdowa po Stefanie Korbońskim. Przez kilkadziesiąt lat towarzyszyła mu w życiu i walce o wolną Polskę. Do 1947 w ojczyźnie w PSL, a później – wobec represji komunistycznych – na emigracji w USA. Kilka mie...sięcy temu w liście otwartym sprzeciwiła się zmianom dokonywanym w ustawie o IPN.
http://www.facebook.com/?tid=1327658633768&sk=messages#!/photo.php?pid=14436060&id=295017105244
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
4 komentarze
1. Chwała Bohaterskiej Pani i Cześć
Jej Pamięci!
Są w życiu rzeczy ważniejsze, niż samo życie.
/-/ J.Piłsudski
2. Niebo złote Ci otworzę...
CZEŚĆ I CHWAŁA...
ZOBACZ => DLACZEGO PAD zawetował Nowelizację ustawy Prawo oświatowe?! <=
3. Do Pani Maryli,
Szanowna Pani Marylo,
Wszyscy chylimy głowy nad trumnami takich Polaków jak Pani Zofia Korbońska. Honorowa Obywatelka Warszawy,
Odznaczona Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski przez Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Wieczna cześć i chwała
Michał Stanisław de Zieleśkiewicz
4. Życzę Polsce wolności i niepodległości
Fragmenty jednej z ostatnich rozmów ze zmarłą 16 sierpnia br. w Waszyngtonie Zofią Korbońską, żoną i najbliższą współpracowniczką Stefana Korbońskiego, polityka, działacza Polskiego Państwa Podziemnego, uczestniczką Powstania Warszawskiego, redaktorem i spikerem polskiej sekcji Głosu Ameryki, działaczką Kongresu Polonii Amerykańskiej, przeprowadzonej przez Mateusza Szpytmę z krakowskiego oddziału IPN.
Pani mąż Stefan Korboński był jedną z głównych postaci wojennego podziemia z lat 1939-1945 oraz jednym z przywódców polskiej emigracji politycznej po wojnie w Stanach Zjednoczonych. Jakie jego funkcje w Polskim Państwie Podziemnym uważa Pani za najważniejsze?
- Mówiąc ogólnie, za najważniejsze uważam to, że był on współzałożycielem Polskiego Państwa Podziemnego i jego ostatnim szefem w najcięższym, końcowym okresie po porwaniu 16 polskich przywódców przez Sowietów w marcu 1945 roku. W ramach PPP mój mąż był m.in. szefem Kierownictwa Walki Cywilnej z ramienia Komendanta Głównego AK i Delegata Rządu na Kraj. Organizowaliśmy wówczas m.in. łączność radiową z Rządem Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie, dostarczaliśmy regularnie (najczęściej codziennie) wiadomości dla radiostacji "Świt", która nadając z Londynu, z powodzeniem udawała, że nadaje z kraju. Stefan był także organizatorem cywilnego wymiaru sprawiedliwości oraz inicjatorem i współautorem kodeksu postępowania Polaka pod okupacją.
Pomagała Pani mężowi we wszystkich działaniach, a szczególnie przy łączności z Rządem Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie. Na czym polegała Pani praca?
- Praca z radiostacją to było moje główne codzienne zadanie. Była to przede wszystkim robota typowo radiowa, która zajmowała mnóstwo czasu. Trwała ona od momentu, gdy stworzyliśmy w Kierownictwie Walki Cywilnej własną łączność radiową aż do samego końca wojny, a nawet i dłużej. Szyfrowanie, odszyfrowywanie. Moja praca polegała na tym, że w początkach organizacji tej łączności radiowej z Londynem byłam - jak to się mówi - "do wszystkiego", tzn. do przewożenia sprzętu, omawiania planów, przeprowadzania prób w towarzystwie męża i jego współpracowników. W miarę postępu musiałam najpierw nauczyć się sama szyfru, jaki dostaliśmy do dyspozycji, a następnie dokooptować kilka pomocnic do szyfrowania i rozszyfrowywania depesz. Zajmowałam się również obserwacją okolicy w czasie, gdy radiostacja nadawała. Dodatkowo często przychodziło mi karmić naszą załogę, no i pomagałam mężowi w jego codziennej pracy pozaradiowej, przede wszystkim pisałam na maszynie.
Pamięta Pani, które z najważniejszych depesz były szyfrowane przez Panią osobiście?
- Szyfrowałam lub rozszyfrowywałam wszystkie depesze poufne zarówno w jedną, jak i w drugą stronę. Dla przykładu depesze o miejscu kwatery Hitlera, depesza o V2. A także te, które były mniej tajne, jak np. depeszę dotyczącą likwidacji getta warszawskiego.
Po wyparciu Niemców, podobnie jak innych bohaterów podziemia, zamiast orderów czekało Państwa więzienie...
- Zamiast radości z wyparcia Niemców - gorycz nowej okupacji. Możemy być jednak szczęśliwi, że nie podzieliliśmy losu naszych kolegów z podziemia i nie zostaliśmy wywiezieni do Związku Sowieckiego. Stefan nigdy Rosji nie wierzył i ponieważ nie dostał rozkazu (jedynie go do tego zachęcano), by spotkać się z Sowietami w Pruszkowie, to nie poszedł na to spotkanie. Dzięki temu uniknął aresztowania, a być może i śmierci. My zostaliśmy aresztowani kilka miesięcy później, 29 czerwca 1945 r. w Krakowie. Jednym z najboleśniejszych dla mnie wspomnień jest głośne zatrzaśnięcie bramy aresztu w Krakowie, gdzie nas osadzono. Dostaliśmy się w ręce UB i ich sowieckich doradców. Na szczęście komuniści, łagodząc na moment politykę wobec ludowców, wypuścili nas. Stefan zaangażował się całkowicie w działalność Polskiego Stronnictwa Ludowego. Został m.in. szefem stołecznego PSL, Rady Naczelnej, a w 1947 r. wszedł w skład Naczelnego Komitetu Wykonawczego - najściślejszego grona kierowniczego PSL. Pozwolono mu nawet znaleźć się w Sejmie, po sfałszowanych wyborach ze stycznia 1947 roku. Stało się to możliwe, podobno, dzięki Jakubowi Bermanowi, który miał powiedzieć, że "mimo reakcyjnej działalności w czasie wojny ratował Żydów". Jednak gdy komuniści przystąpili do likwidacji jawnie działającej opozycji - w związku z pracą konspiracyjną w czasie wojny, aktywnością w PSL oraz odważnymi wypowiedziami w Sejmie, planowali jego aresztowanie i pokazowy proces. Uciekliśmy więc z Polski.
Które spośród podejmowanych przez Państwo zadań na emigracji uważa Pani za najważniejsze?
- Najważniejszy był przede wszystkim ACEN - Zgromadzenie Europejskich Narodów Ujarzmionych, które powstało m.in. z inspiracji mojego męża, który początkowo był szefem polskiej delegacji, a potem przez wiele lat szefem całego zgromadzenia. Dodać należy, że tworzyli je ludzie, którzy mieli mandaty swoich społeczeństw z 9 krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Za bardzo ważne uważam także pisarstwo męża. Jest autorem 10 książek oraz wielu tekstów publicystycznych. Ja pracowałam od 1948 r. w polskiej sekcji Głosu Ameryki. Nie była to zwykła rozgłośnia, ale instytucja rządowa służąca do walki w zimnej wojnie z Rosją sowiecką. Zimna wojna trwała kilka ładnych lat i przez ten długi czas pełniłam tam stanowisko redaktora oraz spikera, co było dla mnie dużą satysfakcją, gdyż pozwalało na kontynuowanie pracy w duchu, w jakim pracowałam w Polsce. Byłam dzieckiem wojny i nim pozostałam.
Czy miała Pani dowody na to, że ktoś w kraju Panią słucha?
- O, bardzo liczne! Dostawałam mnóstwo przemycanych listów od najróżniejszych osób. Zdarzały się także prezenty, np. wypchana kukła Rokossowskiego lub bransoletka od lotników polskich, którym podobał się nie tylko mój głos, ale także to, o czym mówiłam. A komuniści poświęcili Głosowi Ameryki całą książkę, nazywając mnie w niej "słowikiem w złotej klatce amerykańskich rekinów".
Nie bali się Państwo, że komuniści, mając "długie ręce", będą próbowali Państwa zabić? Chcieli porwać Pani męża...
- Jeżeli nie baliśmy się, że zabiją nas Niemcy, to nie baliśmy się też komunistów. Nie odczuwałam wobec nich szczególnego strachu, tak samo jak podczas okupacji niemieckiej. Uważałam, że to wielkie szczęście, jeśli można się narażać. Względem komunistów miałam jednak inne uczucia niż względem Niemców. Komuniści wytwarzali poczucie lęku, a ja to traktuję jak zamach na moją duszę. Na emigracji oczywiście obawialiśmy się o nasze życie, ale to było niczym w porównaniu z tym, co działo się w Polsce. Gdy w czasach stalinowskich Stefan jechał do Berlina Zachodniego, to bardzo się o niego bałam. Jeździł tam uzbrojony w ręczny nóż. W kwietniu 1953 r. nastąpiła próba porwania, ale jego były przyjaciel z czasów okupacji, który miał go zwabić, w ostatniej chwili zdradził mu, co ma się stać.
Czy mieli Państwo kontakty z opozycją w kraju, a od 1980 r. z "Solidarnością"?
- Śledziliśmy z największą uwagą powstawanie "Solidarności", tak jak i śledziliśmy wcześniej działalność KOR, gdyż były to oznaki nadchodzącej nowej epoki. "Solidarność" była dla nas kontynuacją dążeń niepodległościowych, takich jak za Niemców i Sowietów. Powodem wielkiej radości i cichej nadziei było to, że wyrośnie z tego potężny ruch wolnościowy, podobnie jak to się stało w 1945 i 1946 r. z PSL. W tej pierwszej bitwie o niepodległość z Sowietami przewodzili wprawdzie ludowcy, ale był to ruch ogólnonarodowy z udziałem wszystkich warstw społecznych. Mieliśmy tylko nadzieję, że jego działalność zakończy się sukcesem, a nie - jak w przypadku PSL - jego zniszczeniem. Przeżywaliśmy szaloną radość z powodu "Solidarności". Pamiętam doskonale, jak początkowo przybysze z "Solidarności" przyjeżdżający do USA wypierali się, mówiąc, że nie jest to ruch polityczny, a jedynie zawodowy. Rozumieliśmy jednak, że mówi się to z przymrużeniem oka. Jeden z młodych przywódców "Solidarności" zapewniał męża, że są ruchem robotniczym i niczym więcej. Mąż odpowiedział, że to i tak będzie ruch polityczny, ale dodał: "rozumiem, że nie można o tym mówić głośno". Przychodzili czasem do męża prosić o kontakty z administracją Białego Domu. W "Solidarności" był stary przyjaciel męża, Ludwik Cohn. Na temat "Solidarności" stale przynosiłam do domu wiadomości z Głosu Ameryki; działacze związkowi przemawiali przez nasze radio. Pamiętam, że pod koniec 1981 r. byliśmy na przyjęciu u Billa Toneska, byłego attaché wojskowego w ambasadzie USA w Warszawie. Był na nim obecny także Richard Davies, ambasador USA w PRL, i kilku znanych w Waszyngtonie polityków polskich i amerykańskich. Głównym tematem rozmów była sytuacja w Polsce. Stawiano prognozy, większość amerykańskich gości, w tym Richard Davies i kilku kongresmenów, było zdania, że ze strony sowieckiej inwazja nie grozi; inni - w tym nasz gospodarz - uważali, że nie jest to wcale wykluczone. Mój mąż twierdził, że nie ma wprawdzie niepodważalnych dowodów, ale jest przekonany, że jeśli Sowieci uznają sprawę z Polską za zagrażającą w danej chwili żywotnym interesom Moskwy, to mogą uderzyć na Polskę. Nazajutrz rano dostaliśmy wiadomość, że łączność z Polską została przerwana i wprowadzono środki alarmowe. Ogłoszono stan wojenny. Przeżywaliśmy wszystkie te wydarzenia związane ze stanem wojennym może nawet intensywniej niż Polacy w kraju, gdyż znaliśmy już smutny fakt - Jałta nas czegoś nauczyła.
Czego życzyłaby Pani dzisiaj Polsce i Polakom?
- Tego, czego życzę i sobie - a więc wolności i niepodległości.
Dziękuję za rozmowę.
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100820&typ=my&id=my11.txt
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl