Męczennik PRL-u i sierotka po PRL-u (Bielinski)

avatar użytkownika Maryla

 W czasie wakacji sięgnąłem po Gazetę Wyborczą. Przyznaję się bez bicia. Popełniłem ten czyn, czyli zakupiłem GW, przed którym się wzbraniałem od lat. Ale nie żałuję. Z kilku powodów. Po pierwsze na wczasach nie ma za bardzo co czytać. I nie warto być zbyt wybrednym. Po wtóre do gazety dołączono film na DVD i prawdę mówiąc to ten dodatek skłonił mnie do złego. Wreszcie lektura Gazety Wyborczej dostarczyła mi wielu wesołych chwil, a to za sprawą wywiadu ze znaną (?) pisarką Ewą Kuryluk, która napisała była nową książkę pt. „Frascati”. W wydaniu z 23 lipca 2010 umieszczono bardzo pochlebne, trzeba dodać, omówienie tejże książki pani Kuryluk zatytułowane „Moje książki są z żałoby” pióra Juliusza Kurkiewicza (wróżę mu wielką karierę w Wyborczej, wazeliniarz to pierwszej wody) oraz wywiad z autorką. Książka „Frascati” jest nominowana do nagrody Nike (nagrody literackiej Gazety Wyborczej i Fundacji Agora) i jak się wydaje jest jednym z głównych faworytów. Ewa Kuryluk to w niektórych kręgach, raczej bliskich GW, postać cooooltowa. Jako dorosła osoba dowiedziała się, że jej mamusia była Żydówką. Przyszły tata ukrywał przyszłą mamusię przed Nazistami, no i udało mu się, nawet podwójnie mu się udało. I tak możemy cieszyć się twórczością pani Ewy Kuryluk. Odkrycie żydowskich korzeni sprawiło, że z całą siłą odczuwa traumę Holocaustu, choć urodzona po wojnie Ewa Kuryluk jest jakby reprezentantem drugiego pokolenia ofiar Holokaustu. A książka „Frascati” poświęcona jest pamięci matki. Ale o tym potem.

           Co mnie tak bardzo ucieszyło? W wywiadzie pani Kuryluk wiele miejsca poświęca tatusiowi. A papa Kuryluk to za komuny była persona nie lada. Minister kultury za Gomułki, wieloletni ambasador w Austrii, wreszcie dyrektor Państwowego Wydawnictwa Naukowego. Ewa Kuryluk wspomina: „…ojciec został jesienią 1944 r. redaktorem „Odrodzenia”, pisma na początku dość niezależnego, a w lutym 1948 r., gdy narzucono kurs stalinowski, podał się do dymisji. Gdy na fali odwilży został ministrem kultury, popychał jej liberalizację. Ambasadorując zdawał sobie sprawę, że jest pionkiem. Rozważał więc ofertę przyjaciela…, który chciał mu pomóc ucieczce z Austrii… Powinien był to zrobić?… Czy PRL i dzisiejsza Polska byłaby lepsze, czy gorsze bez mich rodziców”. Pyta retorycznie córka Ewa. I kończy zalotnie: „To pytanie do czytelników „Goldiego” i „Frascati”.” „Goldi” to książka poświęcona papie Kuryluk, zaś „Frascati” poświecone jest pamięci mamy Kuryluk. Tytuł się wziął od ulicy w Warszawie, gdzie państwo (lub towarzysze) Kurylukowie, ówcześni partyjni bonzowie, dostali mieszkanie. Oczywiści cudze mieszkanie, z którego wyrzucono ich poprzednich właścicieli na zbity pysk na bruk, a dokładnie w ruiny miasta, bo w tym czasie nawet kawałka bruku nieprzysypanych ruinami brakowało w Warszawie. Ciekawe, czy o tym znajdzie się bodaj słowo w obu wspomnieniowo – rodzinnych książkach?

           Centralną postacią jest matka pisarki, Żydówka, którą ukrywał w czasie okupacji przyszły papa – Karol Kuryluk. „Trauma (Holocaustu) kładą się cieniem na losach całej rodziny zarażając jej kolejnych członków” (wg. autora artykułu). Łatwo zauważyć, że tak pojęta trauma dotyka tylko ukrywającej się Żydówki i tych, którzy ją ukrywali. I jeszcze innych Żydów. Nie – Żydzi są z tej traumy wyłączeni. O nich się milczy. Jakby nie było tematu. Ktoś nieobeznany z przeszłością może z takich tekstów wyprowadzić prosty wniosek, że pozostali, nieżydowscy mieszkańcy Polski prowadzili niczym niezmącony,  spokojny, sielski żywot podczas niemieckiej okupacji czasów II wojny światowej. Czysty przykład żydowskiego egocentryzmu. Nikt nie cierpiał tak jak Żydzi. Jest to podstawa, fundament mitu Holokaustu. Cierpienia ukrywającej się przez wojnę w szafie Żydówki są z definicji z niczym nie porównywalne. W kraju, gdzie wymordowano miliony ludzi, gdzie spalono tysiące wsi wraz z ich mieszkańcami, gdzie setki miast zniszczono, a samą stolicę zrównano z ziemią, zaś najbardziej zniszczone miasto straciło 90 % swoich mieszkańców (chodzi tu o Jasło, najbardziej poszkodowane spośród miast II Rzeczpospolitej) otwarte głoszenie tego typu egoizmu żydowskich ofiar musi budzić zdziwienie. A jeszcze większe zdziwienie budzi roszczenia ich automatycznej akceptacji. Taki np. Witold Pilecki – ochotnik do Auschwitz, spędził w kacecie cztery lata nim z niego uciekł, by przyłączyć się do Armii Krajowej i wziąć udział w powstaniu warszawskim. Jego cierpienia w KL Auschwitz są niczym w porównaniu do cierpień przyszłej pani Kuryluk, ukrywającej się w szafie, czy w piwnicy, czy gdzie tam się ukrywała. Podobnie miliony Polaków: kobiet i mężczyzn a nawet dzieci wysłanych do niemieckich kacetów i obozów pracy przymusowej czy sowieckiego Gułagu, gdzie spędzili lata tracąc zdrowie a często i życie. Ich męka jest niczym w porównaniu z cierpieniami żydowskich współwięźniów z kacetów. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Nie potrafię pojąć dlaczego 3 mln. żydowskich ofiar jest więcej warte niż 3 mln. polskich ofiar. Ale pani Ewa Kuryluk to wie, i może wyjaśni w książce pisanej po polsku i przeznaczonej dla polskiego czytelnika dlaczego Żydówka, ukrywające się w szafie, czy ci Żydzi, którzy zostali zabici, cierpiała czy cierpieli więcej niż np. więźniowie hitlerowskich obozów koncentracyjnych czy więzień czy polskie ofiary masowych egzekucji.  I jest to fakt oczywisty, nie podlegający dyskusji – mit Holokaustu propagowany usilnie przez środowisko Gazety Wyborczej.

           Propaganda mitu Holokaustu to jedna rzecz, a drugą to postać Karola Kuryluka. Reprezentanta, jakbyśmy to powiedzieli szeroko pojętej lewicy. Swoją drogą prawdziwy męczennik, ten papa Kuryluk. Gdy był ministrem kultury – liberalizował! Będąc ambasadorem myślał o ucieczce, ale został, bo Polska byłaby gorsza bez niego. Można śmiało rzec, że ten człowiek poświęcał się! Całe swoje życie oddał dla Polski. Prawdziwy męczennik. Męczennik PRL-u. W 1948 r. podał się do dymisji z funkcji redaktora naczelnego bo stalinizm wkraczał! Taki był ideowy i niezłomny. Można by się czepić, że stalinizm wjechał do Polski w 1944 roku razem z sowieckimi czołgami, i że rok 1948 niewiele się różnił od np. roku 1947. Dziesiątki tysięcy ludzi zostało zamordowanych, gdy papa Kuryluk propagował socjalizm w „Odrodzeniu”; dwieście tysięcy siedziało w więzieniach; dziesiątki tysięcy wywiezionych na Kołymę umierało z głodu, zimna, morderczej pracy i chorób. Ludzie masowo znikali, byli więzieni, torturowani, mordowani… Taki ostatni komendant Narodowych Sił Zbrojnych ppłk. Stanisław Kasznica  po potwornych torturach nie był w stanie podnieść się z łóżka. Toteż na noszach go wyniesiono z celi i na noszach został rozstrzelany. A papa Kuryluk od środka zmiękczał system. Albo Witold Pilecki. Ubecy pozrywali mu paznokcie u obu rąk, był to tylko jeden ze stopni męki, jaką mu zadano. I zabito go strzałem w tył głowy. Ale co to za cierpienia Pileckiego, czy komendanta NSZ, w porównaniu z cierpieniami młodego Wertera, tj. młodego Kuryluka? Tamci rychło poszli do ziemi, a papa Kuryluk tyle lat się męczył z tą komuną. I pracował, by nam było lepiej. Jako minister się męczył! I jako ambasador się męczył! I jako mafiozo partyjny się męczył, bo inne mafie partyjne walczyły z jego mafią! O jakże się namęczył, biedaczek. W 1968 roku wroga mafia podstępnie zaatakowała, i papa Kuryluk przypłacił zawałem pogrom mafii żydowskiej, do której należał. Na wojnie, jak na wojnie, raz na wozie, raz pod wozem.

Co on  miał z tej swojej pozycji? Nic. Prawie nic. Tyle co nic, marnota. Poziom życia, o jakim szary obywatel PRL-u nie mógł nawet marzyć. Świat widziany jedynie za szybą telewizora. Wyjazdy zagraniczne, dolary kupowane po kursie oficjalnym, które w rzeczy samej partia rozdawała swoim zaufanym towarzyszom w prezencie; domy, mieszkania za darmo, do wyboru, do koloru; służbę, szoferów, pokojówki. Specjalne sklepy za żółtymi firankami, gdzie wszystkiego było w brut. Specjalne szkoły dla dzieci, i super szpitale dla elity partyjnej. Wszystko w najlepszym gatunku. Wczasy nad morzem, czy w górach, w partyjnych, luksusowych ośrodkach. Wypady nad Bajkał na polowania, czy do Saint Moritz na narty… Kasta rządząca a na szczycie, opływające we wszystkie dobra, i ciemny motłoch w dole. Ale Karol Kuryluk zatroszczył się o dzieci. Ewa Kuryluk mogła jeździć do ośrodków pracy twórczej i tam w skupieniu poświęcać się pisaniu. Papa już dbał o to, by jej książki się ukazywały. Ciekawe, czy gdyby papa Kuryluk robił nie w kulturze a np. w przemyśle ciężkim, to czy Ewa została by menadżerem, współczesną bizneswoman?

Cóż to jednak znaczyło wobec cierpienia papy Kuryluka? On to przecież robił dla nas, dla Polski, dla idei, dla partii (niepotrzebne skreślić). Tak, tak, tu znowu jesteśmy przy podstawowym fakcie, że cierpienia żydowskie ze swej istoty są z niczym nieporównywalne. „No bo co miał zrobić redaktor lewicowego pisma, którego w 1938 roku chciała zabić bojówka ONR, z ocalała przez siebie niemiecko – polską Żydówką?” pyta dramatycznym tonem córka Ewa. I konkluduje: „Nie dziwi mnie wcale, ze po piekle okupacji, którą cudem przeżyli, marzyli i Polsce innej niż przed wojną. … bali się Stalina. … Ale wierzyli, że jednak będzie lepiej, niż było.”

I było lepiej. Im rzeczywiście było lepiej. Duuużo lepiej! Przyłączyli się do kasty panów, właścicieli PRL-u. Z siedzenia stangreta ciupasem wskoczyli na kanapę karocy. A prosty lud, ciemna masa do rządzenia i formowania do woli, miał na ten temat swoje zdanie. Nie tak subtelne jak te wykładane przez Ewę Kuryluk. Streszczające się w zdaniu: czerwone świnie przy korycie. Prezentuje je wiersz powstały pod koniec lat 40-tych.

 

 Rota PPR-u

Nie rzucim żłobu, skąd nasz ród,

Rozkoszą nam pomyje.

My PPR-u wierny lud,

Potężne mamy ryje.

...

Będziemy wszyscy ryć i ryć,

Byleby upaść brzucha.

I choćby chlew nasz musiał zgnić,

Będziemy Moskwy słuchać.

Będziemy dąć w sowiecki róg,

Tak nam dopomóż wróg.

...

I przed Stalinem czoło gnie

Potężny hufiec durni,

Znajdując Moskwie nowych sług,

Tak nam dopomóż wróg.

Cóż, że nam każdy splunie w twarz,

Żeśmy zdradzili ducha.

Choć w mordę bije Moskwa wszerz,

My jej będziemy słuchać.

Niech będzie Polska aż po Bug,

Tak nam dopomóż wróg.

 

Każdy niech wierzy w to, w co chce wierzyć. W wersję Gazety Wyborczej, tak pięknie zaprezentowaną przez Ewę Kuryluk, albo w ten wiersz. Ja nie muszę wierzyć. Pamiętam, jak ojciec wychodził do mięsnego, ustawiać się w kolejkę by kupić kawałek jakiegoś mięsnego ochłapu. Byłem dzieckiem i obserwowałem, jak najpierw wstawał o 6 lub 7 rano. Potem o 4, 5. Wreszcie stawał wieczorem przed sklepem i na zmianę z matką, czekał w kolejce do rana. Mój ojciec był tylko zwykłym „robolem”. Gdybym to mnie trafił się tatuś – dyrektor wydawnictwa, to i ja byłbym „sławnym” pisarzem, publikowałbym książki i pisywał w Gazecie Wyborczej za ciężką forsę, a nie na blogu za darmo. I rozpisywał się o rozterkach i dylematach moralnych sowieckich czynowników. Byt określa świadomość – klasycy jednak mieli rację. Nie dziwi, że Ewa Kuryluk z takim rozrzewnieniem wspomina PRL. Jak tata był męczennikiem PRL-u, tak córka zasługuje na miano sierotki po PRL-u.

Nie kupię książek Ewy Kuryluk: ani książki o tacie, ani książki o mamie. Ewa Kuryluk ma jednak wielką szansę na zdobycie nagrody Nike. Przecież to, co pisze, to słowa jakby wyjęte z ust redaktora naczelnego. A pięćdziesiąt tysięcy złotych piechotą nie chodzi. Cała ta sprawa jest jednak szersze znaczenie niż książka, której nikt nie przeczyta i skompromitowana nagroda wielkiego redaktora. Ukazuje jak w soczewce propagandowy wysiłek Gazety Wyborczej i środowiska skupionego wokół niej. I propagandę dwóch mitów: mitu holocaustu i mitu polskiej lewicy – pochodzenia żydowskiego jak i polskiego, jako tych którzy czuli więcej, wiedzieli lepiej, myśleli dalej. Sól tej ziemi. Najlepsza cześć polskiego społeczeństwa. I chcieli dobrze. Tylko im nie wyszło. Książki Ewy Kuryluk ukazują te dwa mity splecione w nierozerwalną całość. Mamy tutaj taka wersję historii, jaką widzi ją środowisko postkomunistycznej lewicy i jaka chciałoby narzucić całemu polskiemu,  jako jedynie słuszną wersję historii. I można by w to nawet uwierzyć, gdyśmy te lata spędzili na Marsie lub w USA (tam w to może uwierzą). Ale tu,  z łaski Stalina i jego sowiecki następców, nad 30 milionowym narodem rządziła ta zgraja oszołomów, fanatyków, odszczepieńców, zdeklarowanych zdrajców, sadystów, złodziei, i niekiedy pustych idealistów. I rządzili tak, że zepchnęli ten kraj do poziomu trzeciego świata. Że papie Kuryluk i córci Kuryluk w PRL-u było dobrze w to nie wątpię. Bo jedyne co sowieckim namiestnikom się udało, to zadbać o siebie i swoich. Dobrze chcieli, i dobrze zrobili, tylko sobie, swoim rodzinom, i swoim potomkom. Co widać po dziś dzień, w dwadzieścia ponad lat po upadku ich reżimu.

http://bielinski.salon24.pl/211935,meczennik-prl-u-i-sierotka-po-prl-u
Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz