Kołakowski w potrzasku

avatar użytkownika Józef Wieczorek

 

 Kołakowski w potrzasku – Piotr Jaroszyński

 

 

- Kołakowski po roku 1956 zaczął przeciwstawiać się socjalizmowi w wersji sowieckiej. Można tylko się dziwić, że przebudzenie przyszło tak późno, bo przecież znał realia polskie okresu stalinowskiego, zarówno gdy chodzi o bezwzględną walkę z tymi, którzy reprezentowali idee II Rzeczypospolitej, jak i walkę na uczelniach – napisał o Leszku Kołakowskim w 29 nr „NP” Piotr Jaroszyński.

Ponieważ ciągle kluczymy w różnych odmianach PRL-u, a odrodzonej Rzeczypospolitej jak nie było, tak nie ma, więc warto robić remanent nie tylko polityczny, ale również intelektualny. Być może patrzymy na naszą powojenną przeszłość za płytko i dlatego każda próba głębszej zmiany kończy się fiaskiem. Aby zrozumieć przeszłość, nie wystarczy patrzeć na urzędników, kto był sekretarzem, kto premierem, a kto ministrem, lecz również musimy przyjrzeć się wpływowym intelektualistom, co myśleli i jakie były ich losy. Do tych ostatnich należy z pewnością Leszek Kołakowski, znany bardziej jako kontestator marksizmu, a mniej jako jego zagorzały zwolennik.

By nie narazić się na zarzut manipulacji faktami, na wszelki wypadek oddajmy mu głos: „Po wyzwoleniu zdałem w 1945 r. maturę eksterialną [sic!] i wstąpiłem na Uniwersytet Łódzki Wydział Humanistyczny sekcję filozofii. Ukończyłem studia w 1950 r. W ciągu całego okresu studiów zajmowałem się czynnie pracą polityczną jako członek PPR i członek kierownictwa partyjnej organizacji akademickiej oraz członek AZWM „Życie”, członek Zarządu Głównego tej organizacji, wiceprzewodniczący organizacji łódzkiej”.

Warto zaznaczyć, że działając w owym komunistycznym Akademickim Związku Walki Młodych, Kołakowski  udzielał się w najbardziej radykalnej jego frakcji, nazwanej od nazwiska Feliksa Dzierżyńskiego – dzierżyńszczakami.

Po przeniesieniu do Warszawy Kołakowski pracuje „w szkole partyjnej, potem jako asystent przy katedrze materializmu dialektycznego UW oraz jako pracownik redakcji »Nowych Dróg«”.

Dalej pisze, że był „członkiem władz partyjnych organizacji pracowników naukowych U.W.”. W roku 1950 przebywa trzy miesiące w Moskwie „wysłany przez KC PZPR w celach naukowych”.

Takie informacje możemy znaleźć we własnoręcznie napisanym życiorysie sporządzonym 20 lipca 1955 r. (IPN 0204, 503, t. 1, s. 45-46). Jak widzimy, formacja intelektualna młodego adepta filozofii była zdecydowanie czerwona, tak czerwona, że mając zaledwie 23 lata, znalazł się na stażu w samej Moskwie. Musiał to być staż naukowo cenny, zwłaszcza że były to ciągle lata stalinowskie, a Stalin przecież jeszcze żył.

Dalsza kariera filozoficzna Kołakowskiego była niezwykle błyskotliwa, zdobył rozgłos na całym świecie i to nie tylko wtedy, gdy opuścił już Polskę (1968), by wykładać w Kanadzie (University McGill), w Stanach Zjednoczonych (Berkeley), w Anglii na Oxfordzie, ale także wcześniej, gdy był marksistą i członkiem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że Kołakowski wcale nie oddał dobrowolnie legitymacji partyjnej (nie „rzucił” legitymacji na znak protestu), lecz został jej pozbawiony, mimo swoich sprzeciwów, przez specjalnie do tego celu powołaną przez KC komisję (1966). Jako członek partii i marksista Kołakowski utrzymywał rozliczne kontakty w świecie, publikowano jego artykuły i książki, zapraszano na konferencje.

Dlaczego Zachód był tak zainteresowany Kołakowskim?

Odpowiedź jest prosta: Kołakowski po roku 1956 zaczął przeciwstawiać się socjalizmowi w wersji sowieckiej. Można tylko się dziwić, że przebudzenie przyszło tak późno, bo przecież znał realia polskie okresu stalinowskiego, zarówno gdy chodzi o bezwzględną walkę z tymi, którzy reprezentowali idee II Rzeczypospolitej, jak i walkę na uczelniach, w których sam jako młody właściwie politruk brał udział, przyczyniając się m.in. dowyrzucenia z Uniwersytetu Warszawskiego prof. Władysława Tatarkiewicza.

Koniec końców Kołakowski zmienił front, ale nadal pozostawał zwolennikiem… socjalizmu. Wedle zachowanych kopii nasłuchu audycji Radia Wolna Europa z 29 sierpnia 1971 r. możemy się dowiedzieć, że w „roku 1966 już na Zachodzie pisał, że idea socjalizmu należy do największych wartości naszej kultury, nie bacząc na to, jak często była kompromitowana” (ibid., s. 30).

W tym świetle jasne staje się, że gdy Kołakowski pozwalał sobie na krytykę socjalizmu sowieckiego, to wcale nie oznaczało to negacji socjalizmu jako takiego. Natomiast tym, co myśliciel ów krytykował ze szczególną bezwzględnością, był nacjonalizm, szowinizm i antysemityzm. Stąd właśnie taka a nie inna jego droga życiowa. Najpierw pełna wiara w komunizm, potem stopniowy krytycyzm, a następnie szukanie idealnej wersji ideologii, ale nie religii. „Niechęć do wszelkiego nacjonalizmu i uznanie marksizmu jako teorii uniwersalizmu humanistycznego, zaprowadziły go, jak wielu rówieśników, w roku 1945 w szeregi partyjne. Ta wiara sprawiała, że uważał również niejeden akt przemocy jako obiektywnie niezbędny i konieczny. Uznawał również istnienie wszechwiedzącego ośrodka, był – jak stwierdzał – z początkiem lat pięćdziesiątych stalinistą czystej wody. Odtruwanie nadeszło stopniowo, ale niepowstrzymanie” (ibid.).

Pierwszy stopień odtrucia miał miejsce już w latach 1949 i 1950, gdy w Związku Sowieckim narastał szowinizm i „otwarty antysemityzm radzieckiej propagandy”. Ale, jak czytamy, „nie mógł jeszcze wówczas dostrzec, że przemoc nie może przynieść wolności, a terror sprawiedliwości. Do tego wniosku doszedł on dopiero w roku 1956”.

Jak na inteligenta tej miary, to owo przebudzenie jednak trwało trochę przydługo, przynajmniej 11 lat. Czyżby brakowało przesłanek, a oczy był zamknięte na rzeczywistość, czy może wiara w ideologię była tak silna, że rzeczywistość ukazywała się wyłącznie w jej świetle, zmieniona, zdeformowana, a przecież usiana milionami ofiar w całym bloku komunistycznym.

Jednak dla wielu intelektualistów, w tym pisarzy, naukowców, filozofów, poetów, nie wyłączając noblistów, ideologia była silniejsza od rzeczywistości. Chyba że złożymy wszystko na karb młodości. Tylko czy to nie będzie za proste, zwłaszcza że pracując dla systemu, niszczyli swoich rówieśników, równie młodych albo jeszcze młodszych, utalentowanych, pięknych…

Warto postudiować materiały zgromadzone w Instytucie Pamięci Narodowej na temat elit z czasów PRL-u, nie tylko elit politycznych, ale właśnie intelektualnych, nie po to jednak, żeby uprawiać tanią krytykę, lecz żeby lepiej rozumieć, kto, kiedy i jak nam ten ustrój budował, by znaleźć odpowiedź, dlaczego do dziś nie możemy się pozbierać.

Piotr Jaroszyński
Artykuł ukazał się w tygodniku „Nasza Polska” nr 29 (768) z 20 lipca 2010 r.

 

napisz pierwszy komentarz