Nie ma możliwości udowodnienia rzekomego nacisku prezydenta Lecha Kaczyńskiego na załogę tupolewa, jeśli jego osobistej wypowiedzi w tej kwestii nie nagrano. A wiemy przecież z czarnych skrzynek już na pewno, że prezydenta w kokpicie nie było w trakcie nagrywania się taśm przed lądowaniem. Rozmowy pilotów i osób przebywających w kabinie niczego dowieść nie mogą poza ich osobistymi wrażeniami, projekcjami i odczuciami. I tyle. Klarownie wywiódł to wczoraj na blogu Krzysztof Leski, do którego tekstu załączam link i nie będę szczegółów cytował.
W związku z tym dość oczywistym faktem zastanawiam się, co miał w głowie Jacek Żakowski, który wczoraj napisał, że prezes PiS chce „ przykryć ujawnioną w wyciekających rozmowach pilotów odpowiedzialność brata za tragedię smoleńską”. Ponieważ ja nie uważam, żeby Żakowski był mniej inteligentny od Leskiego, a przynajmniej nie w sposób rażący, to doszukuję się w jego opinii innych motywów, które spowodowały, że mówi Palikotem. No i doszedłem do wniosku, że Żakowski po prostu karmi lemingi, które żywią się komentarzem.
Dziennikarz „Polityki” kończył swoje szkoły w PRL i musiał słuchać wykładów z podstaw marksizmu i leninizmu, które były obowiązkowym przedmiotem na każdych studiach. Wiem to z osobistego doświadczenia. Zapewne zakonotował sobie głęboko w pamięci myśl towarzysza Lenina na temat praworządności. Otóż wedle wodza światowego proletariatu są dwa rodzaje praworządności: formalna oraz praworządność rewolucji kroczącej ku swym wielkim celom. Tak to mniej więcej brzmiało, zacytowałem z pamięci. Ja uważam, że Żakowski wzoruje się na tej właśnie zasadzie, gdy jako dowody przedstawia jakieś kolokwializmy w wypowiedzi pilota, a które nie mogą zostać uznane nawet za poszlakę.
Donald Tusk jest depozytariuszem wielkiego celu, jakim dla środowiska Żakowskiego jest niedopuszczenie do władzy Jarosława Kaczyńskiego. Wydaje się, że to środowisko wyznaje praworządność skrojoną na potrzeby tego celu, a nie dba o formalne przykazy wiarygodności. Zmierzając bowiem wspólnie z Tuskiem do wielkiego celu trzeba przykryć jego machinacje z Putinem, które były bezpośrednim powodem zorganizowania osobnej uroczystości przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Stąd ta dezynwoltura Żakowskiego wobec rzetelności, która przecież zawsze wymaga liczenia się z faktami.
A pamiętać koniecznie trzeba, że jeszcze niedawno to środowisko było zaciekłym orędownikiem zasady domniemania niewinności, gdy nie ma dowodów. Jak to wszystko się u nas powtarza, mój Boże ! Jeszcze chwila i ani się obejrzymy, gdy ponownie zatriumfuje zasada prokuratora Andrieja Wyszyńskiego, że najlepszym dowodem jest przyznanie się oskarżonego do winy.
Rzekoma presja na pilotów stała się już taką kalką, że mało kto zastanawia się nad mechanizmem i skutecznością takiego nacisku. Ja chcę napisać parę słów z pozycji człowieka, który miał z taką presją do czynienia i to w przypadku, gdy również odpowiadałem za życie kilkunastu osób. Oczywiście nie jestem psychologiem i opisuję własne przemyślenia wynikające z osobistej praktyki, nie ma to nic wspólnego z naukowym podejściem.
Przede wszystkim nieformalna presja może być skuteczna jedynie w przypadku, gdy stopień ryzyka, jakie ponosi „naciskany” ulegając presji, nie odbiega drastycznie od ryzyka konsekwencji, jakie mogą spotkać „naciskanego”, gdy presji nie ulegnie. Każdy, kto w takich okolicznościach pracował albo jednorazowo się znalazł, wie, że podświadomie ustala się gradację wartości - co można zaryzykować oraz w imię czego.
Ja miałem do czynienia z sytuacją, w której musiałem podjąć decyzję, czy zaryzykować jednodniowe przejście statku z uszkodzonym silnikiem w kiepskiej pogodzie i w pobliżu nieciekawego wybrzeża. Pozostawiono to do mojego swobodnego uznania, bo nie można było mnie zmusić, ale wiedziałem, że armator aż przebierał nogami z niecierpliwości, żebym się zgodził. Chodziło o koszty naprawy, które były znacznie wyższe tutaj niż tam.
Otóż ja się nie zgodziłem bez specjalnych rozterek i armator stracił parę tysięcy dolarów. Nie miałem zaś rozterek, bo w takim wypadku nie bierze się pod uwagę presji - z jednej strony jest bowiem ewentualna niełaska armatora, z drugiej zagrożenie życia załogi – jaka tu może być rozterka?! Przypuszczam natomiast, że gdyby to miało być przejście w dobrych warunkach i ryzykowałoby się tylko ewentualne koszty holowania w razie rozsypania silnika, pewnie bym presji uległ.
W przypadku smoleńskim mamy do czynienia ze straszliwą wręcz rozpiętością skali ryzyka: z jednej strony życie niemal setki osób, a z drugiej domniemana szykana ze strony przełożonych pilota. Jeśli założymy, że pilot nie był szalony, to ręczę, że nie brał serio pod uwagę presji, której nieuleganie miałoby tak błahe konsekwencje.
Warto tutaj przytoczyć również przykład sławetnej wyprawy LK do Gruzji – pilot, który nie uległ tamtej presji, nie był szykanowany, ale wręcz nagrodzony odznaczeniem. Zatem precedens presji, przynajmniej, gdy chodzi o osobę pilota, świadczy przeciwko wersji Żakowskiego.
I tu dochodzę do następnego wniosku, że moim zdaniem Żakowski stawiając sprawę w ten sposób, mniej lub bardziej świadomie szkaluje pilota. Bo proszę rozważyć, co właściwie wynika z sugestii : pilot obawiając się, że jego kariera zawodowa może doznać uszczerbku, jeśli odmówi lądowania w takich warunkach, runął na oślep w smoleńską mgłę. To oznacza w gruncie rzeczy, że uważa się pilota tupolewa za wariata.
Prawdę powiedziawszy, ja bym taką oficjalną i publiczną sugestię rozpatrywał nie tylko w kategorii osobistej opinii.
http://krzysztofleski.salon24.pl/209636,nacisk-i-wina
napisz pierwszy komentarz