Profesor Aleksander Wolszczan ma raczej nikłe szanse na beatyfikację w obrządku rzymskokatolickim, tym niemniej, dzięki plotce o możliwej nagrodzie Nobla dla tego wybitnego astronoma, beatyfikacja w obrządku tefałenowsko-wyborczym wcale nie jest wykluczona.
Takie przynajmniej odnieść można wrażenie od wczoraj, gdy znudzone wynoszonymi na ołtarze papieżami społeczeństwo usłyszało, że szybciej zaszczyty spłynąć mogą nie na tych, którzy już być może sięgnęli nieba, ale właśnie tego, który tylko przez teleskop tam zerka sprawdzając niejako przy okazji, czy aby jakiegoś życia niekoniecznie nawet pozagrobowego tam nie ma.
W każdym razie w światku naszych nomen omen gwiazd wiadomość o możliwym Noblu dla astronoma poruszenie wielkie wywołała. Atmosfera zrobiła się gęsta jak droga mleczna nieomal, bo czy potrzebne są jakiekolwiek słowa, skoro zaszczyt jak meteor nagle spaść może na tego, który ponoć kapował?
Wprawdzie ktoś rozsądny mógłby zapytać, co ma piernik do wiatraka i niby dlaczego Nobel za podglądanie wszechświata miałby nobilitować, a wręcz kasować za paszport władz o działaniach kolegów informowanie, ale czy aby byłoby to pytanie słuszne, czy może jednak zwykłe, polaczkowo-zawistne się przypieprzanie?
Niezależnie od wszystkiego, najważniejsze jest w tym momencie to, że decyzja komitetu noblowskiego jest jeszcze nieznana i profesor Wolszczan uzbroić musie się w cierpliwość.
Gdyby nawet przypadkiem okazało się, że nie będzie naszym nowym Wałęsą tym prestiżowym wyróżnieniem obdarzonym, niech się nie martwi i śmiało w kierunku Rządu Miłości skieruje swoje spojrzenie.
Order Uśmiechu to wprawdzie nie Nobel, ale jestem pewien, że premier mógłby szepnąć słówka osobie właściwej i wyróżnienie to choć skromne, przyniosłoby naszemu gwiezdnemu bohaterowi jakieś tam ambicji ukojenie.
A z jego wręczenia na przykład na lodzie, TVN mógłby zrobić niezłe ku uciesze gawiedzi, pełne ciepła i miłości, radosne przedstawienie.
http://dzierzba.salon24.pl/96329,index.html
napisz pierwszy komentarz