Zuzia i staruszkowie

avatar użytkownika Sosenka

Zuzia leżała koło klawiatury kompa i cierpliwie wpatrywała się w nieprzytomne oczy taty. Adam mianowicie lewą ręką trzymał buteleczkę ze wstrętnym mleczkiem dla alergików i karmił córeczkę, a druga klepał w klawisze. Oczywiście, nie patrzył na tąż córeczkę, tylko w okienko forum. - Wyzywam właśnie jedną babę, która nie lubi rowerzystów - wyjaśnił mi, gdy weszłam do pokoju.  Wyzywał ją dość długo, tak, że Zuzia wkurzyła się, czekając, aż ktoś ją weźmie na ręce, a Iza zdążyła zjeść rosół, zmyć naczynia i zrobić makijaż. Podczas tej ostatniej czynności wycisnęła za dużo korektora na palec. - Daj, to Ci pomogę. Postanowiłam wytapetować się do towarzystwa i wysmarowałam sobie swój różany policzek kremem dla brunetek. No, jeszcze kubek anyżkowo-miętowej herbaty Chicco, podbieranej systematycznie z zapasów Zuzi, i można wychodzić.

 
W sobotę był chyba najgorszy upał, do tego stopnia, że rower poszedł w ciemny kąt i przyjechałam do nich autobusem. Mieliśmy wyjść z domu o 16, ale o 17 jeszcze nie za bardzo wiedzieliśmy dokąd. Iza chciała nad jezioro, to Adam stwierdził, że Jezioro Panieńskie może być z "naszej" strony niedostępne po powodzi. Zaproponował kąpielisko w Smolcu, to Iza powiedziała, że ona nie chce łysego brzegu, ona chce w krzaki. No, to Adam zaproponował krzaki nad Widawą na Maślicach ("zobaczymy, jak budują stadion"), ale wtedy Iza stwierdziła, że ona chce nad Odrę. Zuzia zamilkła, powiodła po nas wzrokiem pełnym litości i zamknęła klejące się już oczka.
 
Jadąc samochodem przez objazdy i wykopki, byłam ciągle w stanie miłego oczekiwania na niespodziankę - do końca nie wiedziałam dokąd. Ostatecznie samochód zostawiliśmy w miejscu, któe dotąd znałyśmy z sytuacji kryzysowych. Na ten bulwar, w ponure listopadowe dni prowadzano nas podczas cyklicznych alarmów o podlożeniu bomby w naszej szkole. Teraz Rakowiec to dzielnica, że ha. Tylko wąska nitka asfaltu (drogi z ograniczeniem do 30 km/h) oddziela rozpalone miasto od... krainy jezior. Ludzie zostali na brudnych, dzikich plażach, a tu zza ciemnych liści lip wyglądają na przeciwległym brzegu białe wille-pałacyki, po złocistej wodzie suną cicho kajaki. Za nami chłodny cień głębokich, wilgotnych lasów pełnych jakichś omszałych fundamentów, zapomnianych oczek wodnych, i kiedy idzie się przez taki las, szczególnie o zmierzchu, to na palcach, jak przez krainę opisaną w powieściach fantastycznych. Bo może głos obudzi śpiące tutaj duszki... Popatrzyłam przez głęzie. Wystające ponad nimi cienkie, długie iglice Katedry, służące zwykle za mój drogowskaz którędy do domu, mówiły, że to jednak jest Wrocław...
 
Zuzi to kompletnie nie obchodziło. Najpierw jej słońce świeciło w oczy, a tatuś próbował zasłaniać ją swoim 2-metrowym ciałem. Potem dorośli zaczęli dusić się w bagiennym zapachu Odry oraz zrzędzić na upał i wilgoć, a ich ciała pokryły się wielkimi jak maliny bąblami: "Starzy są uczuleni na komary" - pomyślała zapewne Zuzia, którą w tej chwili zaatakowała tłusta opita gadzina. Panna ryknęła więc jak syrena alarmowa WOPR-owców. Oczywiście tato, traktujący wózek jak kombajn i kosiarkę do wysokich, splątanych traw, za którym tak wygodnie szło się przez tę dżunglę, nie zamierzał zatrzymywać się na zmianę pieluchy. Ostatecznie piękny moment zachodu słońca Zuzia spędziła leżąc na kocyku, obok niej karmiący ją z buteleczki tato, nad którym stałam ja i wachlowalam go swoim okrwawionym od zabijania komarów kapeluszem. Normalnie niewolnica indyjska. - Jedz, jedz, bo nas zjedzą - ponaglał Adam  córeczkę. Kiedy ona zjadła, to myśmy zrobili sie strasznie głodni, ale oczywiście nie doszło do porozumienia, w ktorym miejscu mamy usiąść i zjeść. Byliśmy coraz bardziej zmęczeni wycieczką. Iza złośliwie komentowała posiedzenie w jakimś mijanym przez nas ogródku.
 
- Dziadki siedzą. O czym oni mogą rozmawiać???
- Cicho, Izo, nie komentuj tak głośno!
- Pewnie komentują, kto umarł.
- Iza, te "dziadki" to w wieku naszych rodziców...
 
Zadowolone, że my takie młode i dziarskie, z piaskiem w sandałach i kropelkami potu na odsłoniętych ramionach, zeszłyśmy na gładką asfaltówkę wiodąca do pałacu w Opatowicach. No, to i rozmowy zaczęły się kleić. - Wiesz co, Izo, ostatnio bolą mnie rano zesztywniałe ścięgna Achillesa - zaczęłam swobodnie. - To idź do doktora M-a - ożywiła się Iza. I po chwili przerwy dodała energicznie: - Do tego samego, który mnie leczył z rwy kulszowej!
 

napisz pierwszy komentarz