O koncercie w Berlinie czyli jak wejść do Historii z fortepianem

avatar użytkownika Joanna Mieszko-Wiórkiewicz

Jak od niedawna wiadomo dzięki geniuszowi P.O.Prezydenta, „woda ma to do siebie, że się zbiera i stanowi zagrożenie, a potem spływa do Bałtyku”, a poza tym, skoro  „w zeszłym roku powódź, w tym roku powódź, więc pewnie ludzie są już oswojeni, obyci z żywiołem”.

Woda spłynęła do Bałtyku, a ludzie się ponoć oswoili, zatem czytanie  o powodzi  nikogo już dziś specjalnie nie rajcuje.  Nikogo z tych, którzy ani jej nie przeżyli, ani się o nią nie otarli, a widząc w telewizji zwały brunatnej wody i ludzi ocierających łzy, którzy stracili cały dorobek życia – przełączali znudzeni kanał. „Powódź?! Przecież to było już dawno! A poza tym od tego jest polski rząd!”- krzyknęła mi do słuchawki poirytowana pani w przedstawicielstwie Unii Europejskiej w Berlinie, do której zadzwoniłam z prośbą o przesłanie zainteresowanym osobom z rozdzielnika listowego informacji o naszym koncercie charytatywnym.

Tymczasem  jakby na przekór polityce i politykom oraz niektórym urzędnikom  odbył się w ubiegły czwartek 24 czerwca w samym sercu Berlina koncert na najwyższym światowym poziomie, z którego dochód przeznaczony jest dla najmłodszych polskich ofiar powodzi.

Najpierw na telebimie oglądamy migawki z powodzi....

Koncerty charytatywne potrzebują bowiem odpowiedniej publiczności. Bez publiczności też można koncertować, ale koncert charytatywny organizuje się po to, aby zebrać trochę grosza na doniosły cel. Na pomysł koncertu wpadły działaczki berlińskiego oddziału Związku Polaków w Niemczech spod znaku Rodła- Halina Romecki i Bronisława Karkosz. Nie jest to zresztą oryginalny pomysł na zebranie funduszy na pomoc w potrzebie. Polonia na świecie organizuje teraz sporo takich imprez. Koncert taki w celu wspomożenia zalanej przez wody Odry Brandenburgii oglądałam w tutejszej telewizji w 1997 roku. Zebrano wówczas ogromne pieniądze i niestety, ani grosza nie chciano przekazać za Odrę. Sąsiedzi...

Teraz miał być w Berlinie koncert MUZYKI przez wielkie M od A do Zet zorganizowany polskimi rękoma.  I był. Pięknie zachowały się władze Berlina dając do dyspozycji największą  salę w głównym ratuszu z nastrojonym fortepianem. Burmistrz miasta przejął patronat nad imprezą. Doświadczony impresario muzyczny, Bogdan Sikora prowadzący agencję koncertową „Prof. Victor Hohenfels” dwoił się i troił, aby impreza stała na europejskim (czytaj – światowym) poziomie. I stanęła.

Gra Kwartet Polski z Tomaszem Tomaszewskim...

W Berlinie (i poza nim) znajduje się niemała garść wybitnych polskich muzyków. To właśnie oni natychmiast zgłosili swój akces: Philharmonia Quartett, Berloina Trio, Kwartet Polski w Berlinie oraz sopranistka Ania Vegry, której akompaniował Nicholas Rimmer  i młody pianista Adam Tomaszewski dali popis muzyki najwyższych lotów. Koncert prowadzili niemieccy dziennikarze telewizyjni znający wybornie polską rzeczywistość: Susanne Gelhard ,  niedawno jeszcze korespondentka telewizji ZDF w Warszawie, a obecnie w Londynie oraz Max Ruppert  m.in. goszczący często także w roli korespondenta w Warszawie. Zjawił się wiceambasador RP oraz szef protokołu berlińskiego Ratusza. Zjawiła się publiczność. W przeważającej liczbie polska publiczność. Niemiecka publiczność nie była zainteresowana słuchaniem muzyki na rzecz polskich ofiar jakiejś odległej powodzi. Niemiecka publiczność w ogóle nie jest zainteresowana koncertami w czwartek wieczór. „A czemu nie w piątek? Albo w sobotę? Albo w niedzielę po południu?” – pytała mnie moja niemiecka znajoma, która uwielbia koncerty, a szczególnie takie, gdzie wstęp jest wolny. Tu był wolny. Niestety, moja znajoma miała od miesiąca umówioną wizytę u ortopedy na godz. 17.00. Wiadomo, że nie przekłada się tak ważnych terminów z tak błahych powodów, jak koncert, w dodatku charytatywny, w dodatku na jakieś dzieci w Polsce.  A na dzieci, bo dochód będzie przekazany szkole podstawowej z przedszkolem w Furmanach w gminie Gorzyce, w widłach Wisły i Sanu, gdzie fala przeszła dwa razy i woda stała tygodniami.

Zasłuchana publiczność... 

Trochę wstyd, że z Berlina przyjdzie do Furman tak niewielka suma,  nieproporcjonalna do niesłychanego wkładu pracy i poziomu wykonawców, ale za to jest to suma wsparta najszlachetniejszymi intencjami. Szkoda, że – skoro nieomal zabrakło Niemców - wśród publiczności nie było także najbardziej zasobnych przedstawicieli berlińskiej Polonii. Mam na myśli tych wszystkich, na których widok niektórym grzbiety  zginają się w głębokim pokłonie. Ten rodzaj ludzi jednak generalnie nie ma potrzeb emocjonalnych wyższego lotu. Nigdy ich nie spotkałam w filharmonii lub operze, dlaczego zatem miałabym się ich spodziewać tam, gdzie należy wyjąć z kieszeni najmniejszy choćby portfel?

 

W przerwie zapełniają się skarbonki...

 

Dlatego zamiast zgłębiać dalej fenomen antysolidarności w potrzebie skupmy się nad tym, co  miało miejsce w czwartek 24 czerwca 2010 roku. A miało miejsce wydarzenie, które zapisze się złotymi zgłoskami w niezbyt dotąd  urozmaiconej historii Polonii w Berlinie. Otóż nie tylko dlatego, że otrzymaliśmy we wspaniałomyślnym  darze  przeżycie muzyczne na najwyższym poziomie, co nawet w salach tradycyjnych przybytków zdarza się nieczęsto. Dlatego jednak, że dar ten sprezentowali nam rodacy. Z niewielkimi wyjątkami wykonawcami byli polscy muzycy. Niezrównani! Koncert ten, powołany do życia dzięki Bogdanowi Sikorze sprawił, że uzmysłowiliśmy sobie, jakich mamy tu, w Niemczech nadzwyczajnych rodaków, a w blasku ich talentu i my jakoś wydajemy się sobie bardziej wartościowi. Wszyscy! Od malarzy i kafelkarzy przez lekarzy, nauczycieli, adwokatów po artystów.  

Powinnam wymienić najpierw najstarszych, ale pozwolę sobie na odwrócenie kolejności, bowiem cały czas jestem pod wrażeniem  diamentowego głosu Ani Vegry, młodej sopranistki z dzwonem w piersi. Spiewała ona pieśni Chopina, niektóre bardzo dowcipne, Richarda Straussa i Brahmsa wymawiając każdą głoskę tak wyraźnie, że można by bez trudu zapisywać treść.  Ania Vegry urodziła się w Londynie, a debiutowała w operze „Czarodziejski flet” Mozarta w Hanowerze mając zaledwie 17 lat! Jej talent  jest w rozkwicie i koniecznie należy zapamiętać to nazwisko oraz kupować jej płyty, które oby znalazły się jak najszybciej na rynku.

Ania Vegry 

Akompaniował jej fantastyczny Nicholas Rimmer, który z ujmującym uśmiechem poprosił wcześniej nieobytą z koncertami publiczność, by nie klaskała po każdym utworze, lecz dopiero po zakończeniu występu.  Nie docenił polskiego entuzjazmu dla śpiewaczki! W pewnym momencie publiczność naprawdę nie mogła się pohamować ! Braw nigdy za dużo;-))))

Inny wielki talent, jaki nam się objawił,  to niezwykle dojrzały jak na swoje 18 lat urodzony w Berlinie, w rodzinie muzyków (tata Tomasz jest pierwszym skrzypkiem w operze, mama jest pianistką) Adam Tomaszewski. Mimo młodego wieku laureat wielu konkursów zagrał zachwyconej publiczności Chopina tak, jak tego byliśmy od lat spragnieni – czyli tak, jak zagrałby siebie sam Chopin. Chciałoby się więcej posłuchać...

Fenomenalnie zagrało  Schumana  znane w Europie i wielokrotnie nagradzane, w tym także w Polsce Berolina Trio: małżeństwo Krzysztof Polonek (skrzypce) i Katarzyna Polonek (wiolonczela) wraz z niemieckim kolegą Nikolausem Rezą. 

Kwartet Polskiutworzony z muzyków polskich grających na codzień w operze berlińskiej wraz z Ewą Tomaszewską przy fortepianie zagrał na koniec fragment kwintetu rzadko wykonywanego, a szkoda, Szymona Laksa, kompozytora, o którym warto przeczytać choćby notkę na Wikipedii.

Last but not least- na początek koncertujący na całym świecie Philharmonia Quartet,czyli Kwartet Filharmoniczny ( trzech Niemców i krakowianin  Daniel Stabrawa) zaprezentowali sześć wyjątków z kwartetu smyczkowego Beethovena dając nam przedsmak wyjątkowości tego wieczoru.

I chociaż wydawałoby się, że koncerty charytatywne to imprezy jak najdalsze od powszedniej polityki, to mimo wszystko polityka, niczym powodziowa fala wdziera się wszędzie,a  więc także i tu. Ale o tym już przy innej okazji.

Na koniec po brawach i bialoczerwonych bukietach dla artystów i prowadzących indywidualne podziękowania- Susanne Gelhard, Bogdan Sikora i Barbara Monheim

Prowadzący koncert Susanne Gelhardt i Max Ruppert dowcipnie z wdziękiem nie dali nam unieść się na chmurze muzycznych marzeń i nie pozwolili zapomnieć, dlaczego i dla kogo to wszystko. Chwała im za to! Największa jednak chwała należy się bez wątpienia Bogdanowi Sikorze , który całą imprezę w najdrobniejszych szczegółach zaplanował i nieomal sam zrealizował.  Dzięki niemu oraz dzięki tak wybitnym wykonawcom przejdzie ona do historii Polonii w Berlinie. Dzieci w zalanej szkole w Furmanach nawet nie przypuszczają, jaki za ich sprawą spadł na nas deszcz muzyki.   

 

Zdjęcia : Ilona Kehler

 

 

Wszystkich ludzi wielkiego serca, a szczególnie naszych rodaków w Niemczech  prosimy o datek na remont szkoły w Furmanach na konto:

Deutsch-Polnischer Verein Integration e.V.

Konto Nr: 350291101, BLZ 10040000, Commerzbank

Cel: „Benefizkonzert“

 

1 komentarz

avatar użytkownika bedetta2010

1. Chcesz zabić naród...

...zabij jego kulturę.
To wszystko, tak przepiękne powyżej, świadczy o tym, że żyjemy i że długo jeszcze żyć będziemy. Dzięki TAKIM POLAKOM. Chwała Im za to i wielkie brawa !!!:-}

..."Trochę wstyd, że z Berlina przyjdzie do Furman tak niewielka suma..."
Ale przyszło WIELKIE SERCE. To jest nieprzeliczalne, bezcenne... za co można tylko skromnie powiedzieć - dziekuję.