Gazeta Wyborcza już wie, kto spowodował tragedię pod Smoleńskiem
Polskie społeczeństwo cały czas czeka na kolejne fakty, które dałyby nieco więcej jasności w sprawie tragedii do jakiej doszło pod Smoleńskiem. Czy to był wypadek, czy zamach? Jeśli wypadek, to co zawiniło, ewentualnie kto zawinił. Jeśli zamach, to kto go dokonał.
Niestety Gazeta Wyborcza bardzo pejoratywnie pojęła oczekiwanie społeczeństwa i przedstawia fakty, które nic z tą tragedią wspólnego nie mają, poza tym że mogą rzucić kłamliwe światło na ewentualne przyczyny. Ale przecież o to im idzie, bo taki ich styl.
Dlatego dziś możemy przeczytać o szczegółach incydentu w Gruzji, z udziałem Prezydenta Kaczyńskiego, w sierpniu 2008 roku. Sprawa priorytetowa, więc dziennikarze GW wiedzieli gdzie dotrzeć, kogo i o co zapytać, bo żeby dowalić Kaczorowi, nawet po jego śmierci, gotowi są ze skóry wyjść.
Zatem, szczegóły incydentu wyglądały tak. “Prezydent wszedł do kabiny załogi i zapytał: Panowie, kto jest zwierzchnikiem sił zbrojnych? – Pan, Panie Prezydencie. – To proszę wykonać polecenie i lecieć do Tibilisi – powiedział prezydent i wyszedł nie czekając na wyjaśnienia”
Sprawa doskonale znana. Pilot odmówił, dostał potem order i wydawać by się mogło, że po sprawie. O nie, nie jest po sprawie. Bo przecież nad Smoleńskiem mogło być podobnie, nie? – wydaje się sugerować Gazeta Wyborcza, bo innego sensu wyciągnięcia tej sprawy naprawdę nie widzę.
Zatem wierni czytelnicy GW już snują wizję, jak pół godziny przed lądowaniem Prezydent wchodzi do kabiny, przypomina że to on jest zwierzchnikiem sił zbrojnych i że mają słuchać jego rozkazów, a ten jego najnowszy rozkaz brzmi: Lądujemy za wszelką cenę, nawet we mgle zasłaniającej koniec nosa.
Załoga posłusznie melduje, ze to może skończyć się katastrofalnie, po czym Prezydent podtrzymuje rozkaz, informując, że się o nic nie martwi, bo i tak zostawił w Warszawie swoją kopię zapasową. Samolot się rozbija, piloci mieli rację a GW wie już kto spowodował wypadek. I wszystko jasne.
Oczywiście mogło być inaczej. Np. pilot, 30 minut przed lądowaniem, wziął do ręki Gazetę Wyborczą i po pobieżnym wczytaniu się w treść mógł stracić panowanie nad samolotem, gdyż napotkał tam śmiertelnie powalający stek bzdur i sama świadomość, że tacy ludzie nazywają się dziennikarzami, sparaliżowała go uniemożliwiając lądowanie.
Osobiście ta druga wersja jest bardziej realna, z powodów, których nikomu nie trzeba nawet tłumaczyć, bo nie pierwszy to ich taki tekst i niestety też nie ostatni.
- PiotrCybulski - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz