Czy dobry katolik musi być cipolągiem?
„Kochający inaczej”
„Kochają inaczej” - przeciwnie do katolików, którzy miłość i kochanie uważając za decyzję moralną popartą decyzją rozumu i woli, i kochają niejako głową - kochają pupą. Kochają pupą i kochają pupy, chcieliby mieć jak najwięcej pup, podobnie jak Murzyn z kiepskiego dowcipu, którego wróżka zamieniła w kibel (muszlę klozetową), gdy ten chciał być biały i mieć dużo pup.
Twierdzą co prawda, że kochają sercem, ale wynika z tego, ze serca mają wypełnione obrzydliwościami i nieczystościami – zupełnie jakby mieli kible zamiast serc – tacy ludzie o sercach z wychodka.
Odkąd ustalono skład chemiczny endorfiny, „kochają inaczej” uważają miłość za wynik działania gruczołów dokrewnych; analogicznie powinni uważać więc, że muzyka powstaje jako zapis nutowy, a dopiero później trafia do umysłu kompozytora (powszechnie znana analogia).
Nie mniej starają się nadal kokietować i dialogować, niby to szukając porozumienia, ale naprawdę znieczulając otoczenie na smród swoich osobowości; łatwo poznać te nieszczere intencje, gdyż mowa ich pełna jest kłamstwa i niedorzeczności.
Otóż np. tylko w megapostępowej Holandii „kochający inaczej” oświadczyli, że pedofilia to nic złego, i usiłowali zarejestrować partię z programem zalegalizowania pedofilii (a może nawet udało się im zarejestrować tę partię?); gdzie indziej, w ramach stopniowego oswajania zacofanej gawiedzi z zasadami „kochania inaczej”, pedofilię werbalnie się potępia, ale badania statystyczne ujawniają olbrzymią nadreprezentatywność pedofilów wśród pederastów.
Jeśli chodzi o inne zwyrodnienia, to edukacja seksualna idzie pełną parą już od dawna. Nieocenionym wzorem postępowania dla maluczkich jest najsłynniejszy burdel swiata – Hollywood. Nie dość, że każdy tam gzi się z każdym (ups, przepraszam – tam każdy może kochać inaczej), to jeszcze zboczeńcy, maniacy i prości seksoholicy piszą i realizują scenariusze stające się wszechświatową normą postępowania i kochania.
Inne pomniejsze lokalne burdeliki w te pędy naśladuję elytę, chcąc jak najszybciej osiągnąć poziom światowy, albo i wyższy nawet.
Oczywiście tu również denerwują pewne niedopowiedzenia, bo czym różni się w praktyce wielożeństwo, czy wielomęstwo od niekończących się romansów, rozwodów, kolejnych „ślubów”, trójkątów, czworokątów czy innych przeplatańców damsko-męskich, męsko-męskich czy damsko-damskich?
Prawo w wielu krajach nie robi z tego problemu; jedynymi niemiłymi konsekwencjami jest tylko walka o kasę przy rozwodach oraz zagadnienie co zrobić z licznymi bękartami. Ale prawnie, puszczalstwo wszelkiej maści jest dopuszczalne i uważane za prywatną sprawę kochających inaczej.
Dobrym sposobem na ominięcie tych przykrości jest nie składanie dętych ślubów i życie w tzw. „związkach partnerskich”. W Szwecji na taką formę stada (bo chyba nie rodziny?) wykształcił się już nawet odpowiedni termin: jajecznica. Wszystko jest tam ze sobą wymieszane – dzieci z kolejnych związków z rodzicami bądź kolejnymi partnerami rodziców, bądź rodziców przyrodniego rodzeństwa.
Ludzie ci, gdy ich dokładnie przepytać, twierdzą (za każdym kolejnym razem), że spotkali wreszcie prawdziwą, największą miłość swojego życia; czy kłamali poprzednio, czy kłamią teraz? a może cały czas kłamią, bo skąd wiedza, że jest to ostatni partner i nie będzie kolejnego, tym razem już tego najprawdziwszego, skoro poprzednio tej wiedzy nie posiadali?
Na pewno rozumieją się nawzajem łącząc się w kolejne „pary” (czy tam inne figury seksoholiczne) i pracowicie zwiększając zamieszanie w tworzonej wspólnie „jajecznicy”. Ta nić zrozumienia sugeruje, że są na swój sposób szczerzy, z tym że dla nich słowa: „największa”, „na zawsze”, „miłość”, czy „kochać” znaczą co innego niż dla nas.
Co prawda trudno jest mi uwierzyć pederaście, który miał pięciuset, czy więcej partnerów seksualnych, że wszystkich kochał „naj” i na zawsze, albo łajdusowi, który przechwala się, że odbył stosunek z kilkoma tysiącami kobiet, czy też szmacie, która puszcza się na lewo i prawo nadal uważając, że jest normalną kobietą, ale skoro tak twierdzą, ze szczerością płynącą z samego wnętrza ich trzewi, z samego najintymniejszego ich wnętrza – to widocznie tak jest.
Kochają na swój pederastyczno-poligamiczny sposób, z tym, ze miłość ta nie jest skierowana na kogoś konkretnie, tylko na sam akt płciowy – oni „kochają” mieć orgazmy i to wszystko; żadnej wielkiej ideologii w tym nie ma; jest za to nieposkromiona ludzka fizjologia wyrodniejąca w seksizm i seksoholizm w różnej postaci.
Jest to tak samo naturalne, jak zdefekowanie się pośrodku salonu w czasie przyjęcia, z tego powodu, że toaleta była zajęta; prosta zasada: chce mi się jeść to jem, chce mi się pić to piję, chce mi się srać to sram, chce mi się ruchać to rucham (wszystko, co na drzewo nie ucieka, a jak ucieknie, to się chociaż masturbuję).
Ponieważ filozofią takiego życia jest fizjologia i popędy, a miłością odpowiednie stężenie endorfiny we krwi, ludzie tak żyjący bydlęcieją – ulegają zezwierzęceniu, tracą zdolność odczuwania więzi rodzinnych, nie potrafią już kochać ani dzieci, ani małżonków – tracą zdolność do odczuwania i przeżywania uczuć wyższych.
W gruncie rzeczy goniąc ślepo za doznaniami, za „miłością” kastrują swoje osobowości stając się prymitywnymi materialistami. Niszczą w ten sposób nie tylko życie swoje i swoich dzieci, ale powodują degrengoladę całych społeczeństw; to oni są najlepszymi klientami domów publicznych, odbiorcami pornografii i konsumentami tego „seks-przemysłu” zawiadowanego przez kryminalistów najgorszej proweniencji: dilerów, alfonsów, porywaczy i handlarzy żywym towarem.
Tymczasem nie przyznają się do tego, że stają się bydlakami, i że seks-edukacja w ich bydlęcym wykonaniu, którą szeroko serwują, jest szkodliwa społecznie; z drugiej strony trudno się dziwić bydlakowi, który lubi być bydlakiem, że nie potępia zbydlęcenia.
Wina za szerzenie tej antykultury, tej herezji naturalizmu, tego kłamstwa o człowieku i rodzinie, leży niestety po naszej – katolickiej stronie. Zachowujemy się w większości jak cipolągi – trwożliwe, zahukane ofiary losu, strachliwie godzące się na głoszenie tych społecznych patologii; z drżeniem opadniętego kącika ust i z ledwie powstrzymywanym płaczem dajemy się szachować „tolerancją”, „wolnością” czy „mową nienawiści”.
Jakie będą skutki tej seks-dominacji „kochających inaczej”?
Przerosną najśmielsze oczekiwania; wyodrębnienie młodzieży gimnazjalnej stworzyło grupę dzieci już całkowicie dojrzałych płciowo i jednocześnie najbardziej bezkrytycznie (brak rozumu więc i brak zmysłu krytycznego) reagującą na szkolną, telewizyjną i internetową seks-edukację; pojawiła się więc łatwa możliwość, aby zaobserwować zwyczaje seksualne gimnazjalistów.
Szokującym dla niektórych rodziców może być już to, że gimnazjaliści w ogóle są już aktywni seksualnie; otóż informuję uprzejmie, że są; brak jest niestety systematycznych badań tego problemu (a może celowo się ich nie robi?). Nie mniej wyrywkową (z dwóch gimnazjów) wiedzę posiadam. Dobra wiadomość jest taka, że nie wszyscy gimnazjaliści przechodzą inicjację seksualną, zła jest taka, że stanowią zdecydowaną mniejszość.
W Gimnazjum nr 1 zauważono problem dwa lata temu, kiedy to trzy dziewczęta zaszły sobie w ciążę; żadna nie chciała powiedzieć, kto będzie szczęśliwym tatusiem; ich upór i stanowczość w odmawianiu podania jakiejkolwiek informacji oraz fakt, że zaciążyły w podobnym czasie zmobilizowały i rozgniewały śledczych (rodziców), którzy zorganizowali się i zaczęli szumieć w prokuraturze oraz w kuratorium.
W końcu dziewczynki wyjawiły prawdę; otóż na prywatkach, albo na wagarach bawili się w gruppen-seks, a najchętniej w „słoneczko”, czyli każdy z każdą po kolei; organizowano też pomysłowe konkursy w stylu rzymskim, z nagrodami dla najwytrwalszych chłopców itp.
Ojcostwa ustalane były więc poprzez badania genetyczne; nauczyciele i pani psycholog niczego nie podejrzewali podobno, rodzice też nie chcieli się przyznać do winy, a wręcz przeciwnie – szukali winnych. Nie wiem, jak się to skończyło – ale wiem, że w szkole zaczęto mówić nie tylko o kondomach, o przyjemności i o prawie do własnego ciała.
Gimnazjum nr 2 jest małym wiejskim trzy-klasowym gimnazjum; tutaj każdy zna się bardzo dobrze, i wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą; wiedzą np. to, ze Asia straciła dziewictwo w wieku lat 11 z 30-letnim miejscowym donżuanem; oczywiście rodzice nie wiedzą, tylko dzieci wiedzą (no i ja – gdyż dzieci lubią rozmawiać z wujkiem). Asia nadzwyczaj rozgarnięta jak na swój wiek, zeznała, że została zgwałcona, ale nie wie przez kogo. Aborcję wspomina bez emocji; od tego czasu miała już ponad 30 partnerów (kochanków?).
Ostatnio po obejrzeniu kultowego filmu „Galerianki” zaczęła z kilkoma koleżankami jeździć do Poznania na zarobek; mają najmodniejsze ciuchy, drogie perfumy i piękne szpilki; przestały tez pić czystą wódkę, przedkładając ponad nią wykwintniejsze trunki.
Imponujące są też statystyki całej szkoły – prawiczków – zero, dziewic – 1 (słownie: jedna); dlaczego jej wierzę? bo mi to wszystko opowiada i chodzi do Kościoła. Od tego się właściwie zaczęło; każdy chłopiec, z którym się spotykała, natarczywie domagał się stosunku lub oralnych „usług” seksualnych; na odmowę reagowali złością, bądź końskimi zalotami w nowym wydaniu; nowość polega na tym, że jeden chłopiec ją trzymał a drugi obmacywał pod ubraniem.
Szykany wobec „dziewicy orleańskiej” nasilały się błyskawicznie i kaskadowo; bardzo szybko ze szkolnego pośmiewiska i ofiary niewybrednych żartów, stała się zwierzyną łowną, na którą zaczęła polować już nie tylko szkoła, ale cała wieś; ekstremum osiągnięto, kiedy jej niby-koleżanki siłą wyciągały ją z ubikacji i trzymały, podczas, gdy chłopcy obleśnie ją obcałowywali i macali na korytarzu szkolnym.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze poczucie winy narastające u tej dziewczyny, tworząca się stopniowo niska samoocena i wstyd; może niewiarygodnie to brzmi, ale tak jest; psychika młodych dziewcząt nie jest prosta do zrozumienia.
Tutaj – w przypadku tej szkoły – trudno byłoby mówić o niewiedzy nauczycieli, ponieważ np. Pani od historii nie wiedząc jak zareagować w sytuacji, kiedy uczennica na lekcji masturbowała swojego chłopaka, wyrwała ją do odpowiedzi; niewątpliwie zaczęła się domyślać, że w szkole panuje jakaś patologia obyczajowa; nawiasem mówiąc metoda odpytywania masturbujących się uczniów okazała się bardzo skuteczna, gdyż młodzież w miarę szybko została odpowiednio uwarunkowana, i na historii uczniowie zupełnie przestali odczuwać jakiekolwiek podniecenie seksualne.
Historia dobiega końca; jednoosobowa mniejszość - stronnictwo czystych serc – została uratowana; dwóm uczniom i jednemu byłemu uczniowi prokurator postawił zarzuty; oczywiście jeśli nawet dojdzie do procesu, to najsroższą karą będzie pogrożenie sędziowskim palcem wskazującym, na co podsądni odpowiedzą podniesionym pod stołem palcem środkowym, ale zyskaliśmy trochę czasu; dopóki sfora nie ochłonie jest spokój, a egzaminy gimnazjalne tuż tuż.
Mało kto umie dostrzec związek, czy też konsekwencje, łączące dyskusje etyczno-filozoficzne z otaczającym nas światem; brak tej umiejętności to właśnie kwintesencja cipolągizmu. Cipoląg nie rozumie że walcząc o etykę katolicką w życiu społecznym, nie walczymy tylko o ideały, nawet nie tylko o dusze, bo co to może obchodzić ateistów, którzy, jak wiadomo duszy nie posiadają, ale również o fizyczne bezpieczeństwo swoje i swoich dzieci.
Głośne nawoływanie i zachęcanie do seksu, podsuwanie aborcji, jako środka antykoncepcyjnego, przedwcześnie pobudzają dzieci i powodują zwyrodnienia psychiczne i moralne; zamykają młodym ludziom drogę do normalnego dzieciństwa i dorastania; degradują ich do poziomu zezwięrzęcenia i zbydlęcenia.
Podobnie głośne (oficjalne i urzędowe) mówienie o prawdziwym wymiarze miłości i seksualności człowieka i o potrzebie zachowania czystości przedmałżeńskiej, generowałoby odpowiednie postawy.
Do jakiej paradoksalnej sprzeczności doprowadziło praktyczne zastosowanie etyki państwa „neutralnego światopoglądowo”, państwa głoszącego prawa człowieka, humanizm i wolność; okazuje się, ze tak skonstruowany system jest bombą zegarową, która już zaczęła niszczyć młode pokolenie; może dlatego, że skutki są tak odległe czasowo od przyczyn, tak trudno je zauważyć katolikom-cipolągom, którzy tak beztrosko i bezmyślnie godzą się na rządy niekatolickiej etyki w życiu publicznym.
- Jaacek2 - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz