Dla Krzysia Wołodźki

Patrzyłam na zdjęcia z pożegnania i myślałam o nowo narodzonej Zuzi. Patrzyłam na Zuzię, maleńką, słodko śpiącą w poduszce na maminym łóżku, i widziałam ją w tej samej smudze cienia. To wszystko w prawie jesiennym zmierzchu, w którym mój Wrocław był jak wymarły. Zresztą, padało już od soboty. Żule w autobusie dyskutowały o zamkniętych marketach ("Kupimy w monopolowym"), kierowca nie miał biletów, a żeby kupić kwiaty, żółte żonkile dla Izy i dla cioci, którą wiadomość zastała w szpitalu, musiałabym gnać chyba do jakieś szklarni za miastem. Okienko zamknięte na głucho. Nawet pod szpitalem położniczym.
No, to poszłam bez kwiatów.
Najpierw ciocia. Trochę błądziłam po tym cholernym poniemieckim budynku (z całym dla Niemców szacunkiem, ale mury pruskie już tak mają). W końcu weszłam w paradę telewidzom, zastygłym przed ekranem w korytarzu. - Ona bardzo nie chciała jechać - powiedziała ciocia, jak już zechciała mówić. - Jaśka dzwoniła do mnie co pół godziny: "Nie jedzie!", za chwilę: "Mówi, że jedzie", potem: "Nie jedzie, ale j a pojadę". Pojechały obydwie. Ania podobno taka była - chimeryczna - jak mawiała moja ciocia. Ja pamiętam tylko tyle, że kiedy Ją poznałam, a w styczniu dyskutowałyśmy o pomyśle na tekst, to miałam w sobie sygnał: "Nie ruszaj tej zapałki, bo wszystko wybuchnie". W sobotę rano zastanawiałyśmy się z Mamą, czy Ania pojechała pociągiem. - Nieee, to już chyba nie ten wiek - pokręciłam głową. I jak to możliwe, że nie ma już tej Jaśki Natusiewicz, babki, która była wszędzie tam, gdzie była Ania, albo raczej tam, gdzie Ona miała dopiero przybyć. Czyli w pięciu miejscach na raz.  
Trzecia osoba to ktoś, kto zmęczonym głosem powiedział mi: "Wie pani, ja nie cierpię pałacu. To dla mnie nie dom, tylko hala fabryczna". 

Miałam w głowie to spotkanie, jak urywek z filmu, bo przecież te postacie wciąż jeszcze rozmawiały tam, ruszały się i... nagle ciemny ekran. Jak gdyby ktoś przesunął po sierpniowym niebie, po kruszynach słońca w liściach belwederskiego parku łagodnym ruchem ręki. Zgasił wszystko, wyciszył.   
Właśnie jak płomień świecy.