Przyglądałem się niedawno, jak fajnie wydaje się eurofundusze na "dialog kultur". Miejsce super, miły hotel, dobra kuchnia, bardzo fajni ludzie, a i program merytoryczny imponujący. Oczywiście, jak to zwykle bywa, kiedy rozniosło się o moim przyjeździe, u organizatorów natychmiast zjawili się życzliwi (pewnie czystym przypadkiem współpracownicy wiadomej gazety) z donosem, że zaproszono faszystę i zdrowa część miejscowej Polonii kategorycznie żąda, aby zaproszenie to anulować.
O dziwo, tym razem nie zadziałało. Może to skutek znanej wpadki angielskiego ministra, który opierając się na donosie pewnej dziennikarki z wiadomej gazety zdemaskował polskiego faszystę w europarlamencie, a potem publicznie zbeształ go za nadgorliwość i wystawił faszyście świadectwo moralności sam rabin Londynu?
A może Zachód już się przyzwyczaił do naszego kundlizmu, do tego, że Polska to taki kraj, gdzie nie można nawet nikomu przyznać orderu, żeby ktoś inny nie wyskoczył, że jak tak, to on swój oddaje, bo nie będzie nosić tego samego orderu co tamten?
Mniejsza, w każdym razie - pojechałem, wygłosiłem swoje i posłuchałem trochę z tego, co wygłaszali inni. Miła "przerwa w pracy", by odwołać się do poświęconej podobnej imprezie powieści Pawła Lisickiego.
I z całą sympatią dla organizatorów tej imprezy (wyrażającą się tym, że nie piszę konkretnie, gdzie i kto): nie miało to nic wspólnego z szacunkiem dla jakiejkolwiek odmienności kulturowej.
Nie jest to zresztą ich wina, ale finansujących tego typu spotkania instancji unijnych. Cała szumnie reklamowana działalność zasilanych europejskimi, a po trosze i amerykańskimi pieniędzmi fundacji, krzewiących hasła "dialogu kultur", "wzajemnej tolerancji" i ogólnego multi-kulti, nacechowana jest straszną obłudą. I nie sposób się temu dziwić, bo tylko dzięki tej obłudzie można osiągać jakiś pozór sukcesu tam, gdzie sukces nie jest możliwy.
Rzecz w tym, że cywilizacje i kultury różnią się od siebie, i to różnią się w sprawach zasadniczych, w stopniu nie pozwalającym tych różnic przekroczyć.
Dla Europejczyka nigdy nie będzie do przyjęcia, że za czyjeś winy karze się całą jego rodzinę - dla Araba to rzecz oczywista, nie do przyjęcia z kolei jest, żeby ktoś naliczał sobie oprocentowanie od kredytów. Afrykanin z kolei nigdy nie pojmie stosunku białych do dzieci i kobiet i nie zrozumie, jakim prawem chce się mu zabronić obrzezywania dziewczynek, a większość Azjatów nie pojmie, jak szanujący się ojciec może nie zabić córki lub siostry, która ściąga hańbę na rodzinę.
Nie chodzi mi o drobne, można rzec, śmiesznostki, tego rodzaju, że żaden Japończyk nie będzie szanował białych barbarzyńców, którzy zamiast się przed wejściem do kąpieli umyć jak należy, mają obrzydliwy zwyczaj mydlić się w wannie i siedzieć potem w tym brudzie i mydlinach. Nie, idzie mi o rzeczy zupełnie podstawowe, które sprawiają, że przedstawiciele różnych kultur mogą się wzajemnie szanować tylko do pewnego stopnia. Ale albo muszą żyć w swoich osobnych światach, albo jeden drugiego przerobić na swoją modłę.
Tylko z pozoru oferta, którą składa wszystkim dookoła Zachód, jest ofertą zaakceptowania wszystkich innych kultur. W istocie jest to oferta przewrotna: zaakceptujemy wszystkich, którzy zrobią ze swoją kulturą to, co my zrobiliśmy z naszą. To znaczy - odrzucą ją na rzecz nieskodyfikowanej jeszcze, ale już z grubsza objawionej Nowej Wiary, kolejnej, którą światła awangarda ludzkości wymyśliła na ideologiczną podkładkę przyszłego globalnego superpaństwa.
Rozumiecie państwo - nie jest tak, że chrześcijanie, czy nawet oświeceniowcy, wyciągają ręce do muzułmanów, taoistów i Indian Hopi z ofertą, by mimo wszystkich różnic wzajem się wspierać. Jest tak, że BYLI chrześcijanie i BYLI wolterianie powiadają do innych: też zostańcie BYŁYMI i to otworzy wam drogę do wspólnoty z nami. Zróbcie ze swej religii i swej kultury cepelię, zacznijcie bełkotać o tolerancji i wszystko relatywizować jak my, w sprawach spornych poddając się wyroczni naszych, postępowych autorytetów, i nastanie era powszechnego szczęścia.
Ta oferta nie zostanie przyjęta. Choć nikt tego nie odważy się na głos powiedzieć, ani nawet dostrzec, prawda jest brutalna: gdyby Nowa Wiara naprawdę była lepszą, można byłoby ją narzucić, a raczej - inni sami by się do niej starali dostosować, jak ubiegłowieczni imigranci dostosowali się kultury panującej w krajach, do których się dostali. Dziś imigranci już się na Zachodzie nie asymilują, więcej, ci, których dziadkowie i rodzice się zasymilowali, powracają do kulturowych korzeni.
Oferta nie zostanie przyjęta, bo wraz z odrzuceniem swojej tradycji Zachód przestał być atrakcyjny. Jedyne, co mamy - w oczach Araba, Murzyna czy Indianina - lepszego, to poziom życia. Ale poza tym nic nie świadczy o tym, żeby nasza kultura, a raczej właśnie nasza post-kultura, post-chrześcijańska i post-oświeceniowa, była w czymkolwiek lepsza. Przeciwnie, jest dekadencka, schyłkowa i nie tworzy niczego dobrego.
Więc inne kultury mają nam do powiedzenia tylko tyle: dawajcie nam swoją kasę, a swoje pomysły na urządzanie dla wszystkich świata wsadźcie sobie w... w buty.
Oczywiście, na razie tego nie mówią. Na razie korzystają uprzejmie z zaproszenia, jako i ja skorzystałem. Pogadać zawsze można, a kuchnia była doskonała, miasto urocze, a i łóżko w hotelu - czy wspominałem, że pojechałem z żoną? - bardzo wygodne.
http://fakty.interia.pl/felietony/ziemkiewicz/news/o-nowa-globalna-kulture,1462329,2789
napisz pierwszy komentarz