Będąc zagubionymi i znudzonymi codzienną polityczną bylejakością, niewiele osób zdaje sobie sprawę z powagi i doniosłości nadchodzących wyborów prezydenckich.
Tegoroczna elekcja nie będzie ot takim sobie zwykłym wyborem głowy państwa, jaki ma miejsce co pięć lat.
Jesienią 2010 roku dokonamy wyboru nie tylko za określoną osobą popieraną przez PO czy PiS.
Przede wszystkim oddamy głos za lub przeciw demokracji w Polsce, nawet tak ułomnej i pokracznej, jaką mamy od 20 lat. 
Za pewnik przyjmuję, że realne szanse mają jedynie kandydaci popierani przez dwie największe partie, czyli Lech Kaczyński i kandydat PO - aktualnie Komorowski.  

Po ewentualnym zwycięstwie PO-wca cała władza wykonawcza i ustawodawcza - Sejm, Rząd i Urząd Prezydenta będzie opanowane przez PO.
Praktyka działania trzeciej władzy - Sądów (niezawisłych oczywiście) - niedwuznacznie wskazuje, która partia cieszy się zdecydowanym poparciem wśród sędziów. 
Także "Czwarta władza", która od października 2007 zdecydowała się kontrolować głównie opozycję - jest opanowana przez stronników rządzącej partii. Po zdobyciu stanowiska Prezydenta można spodziewać się opanowania (lub likwidacji) mediów publicznych - jedynych, gdzie można od czasu do czasu liczyć na minimum obiektywizmu. 
PO praktycznie zmonopolizowała wpływy wśród tzw. elit - naukowców, lekarzy, dziennikarzy, ludzi kultury i rozrywki. Znając specyfikę tych wszystkich środowisk - powiększenie obszarów sprawowania władzy przez PO może tylko i wyłącznie zwiększyć ich poparcie dla tej partii.
Po zwycięstwie PO w wyborach prezydenckich będziemy więc mieli w kraju władzę zmonopolizowaną w rękach jednej partii na skalę nie notowaną od czasów PRL, i to z okresów, kiedy władza trzymała się mocno w siodle.
Co gorsza - wszystko wskazuje na to, że władza będzie skoncentrowana nie tylko w jednej partii, ale w rękach jednej osoby - Donalda Tuska, żelazną ręką trzymającego Platformę, który już dzisiaj stara się sprawić wrażenie, że stoi ponad partią, rządem i w ogóle - że jest mężem opatrznościowym polskiej polityki.  

Przewaga PO na scenie politycznej jest w tej chwili tak wielka, że można się spodziewać, iż w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych zdobędzie w Sejmie bezwzględną większość, a nawet jeżeli nie, to zdobycie większości w koalicji z PSL-em można uznać za -pewnik.

Przy PO-wskim prezydencie będą możliwe do przeprowadzenia, już zapowiadane zmiany w Konstytucji dające Premierowi znacznie większą władzę, niż ta, którą ma w tej chwili (a która i tak jest już dosyć silna). Ograniczenie prezydentury do dwóch kadencji okaże się w tym przypadku bez znaczenia - premierem można być bez ograniczeń czasowych.
Prowadzona od trzech lat przez rząd Tuska polityka stopniowej rekomunizacji nabierze odpowiedniego przyspieszenia.

Polska stoi więc przed alternatywą:
zwycięża Lech Kaczyński i zostaje zachowane minimum (bardzo minimalne minimum) równowagi pomiędzy głównymi antagonistami - PiS-em i PO
albo zwycięża Komorowski (czy ktokolwiek inny z PO) i mamy w kraju rządy monopartii, której formalna władza jest dodatkowo wzmocniona przez wpływy we wszystkich opiniotwórczych środowiskach (nie wyłączając duchowieństwa).

Zrealizowanie się drugiego wariantu oznacza, że Polska stanie w rzędzie takich państw jak Białoruś czy Rosja.

W odróżnieniu od Łukaszenki, Tusk będzie przejawiał wielką dbałość o to, żeby zagraniczne interesy nie doznały uszczerbku w rządzonej przez siebie Polsce - w związku z tym nie będzie miał najmniejszych problemów z poparciem za granicą - widać to już dzisiaj.

Jak będzie wyglądał nasz kraj pod takimi, niczym nie skrępowanymi rządami?

Najprawdopodobniej:

- zostanie ograniczona pomoc społeczna, pomoc dla bezrobotnych,
- radykalnie zmieni się na gorsze pozycja pracowników najemnych w stosunku do tzw. pracodawców,
- będą podejmowane działania wpływające na wzrost bezrobocia (podniesienie progu wiekowego przejścia na emeryturę, zwiększy się napływ imigrantów), to wszystko będzie zakrywane propagandą głoszącą, że wkrótce zabraknie rąk do pracy,
- wyprzedane zostaną wszystkie udziały, jakie posiada państwo w przedsiębiorstwach, za jakąkolwiek cenę (jak na tym przykładzie), 
- zrealizowane zostaną wszystkie postulaty światowego lewactwa: możliwość zawierania "małżeństw" homoseksualnych, adopcja dzieci przez takie "małżeństwa",
aborcja na życzenie, eutanazja,
- zlikwiduje się CBA (lub wykastruje się go z jakichkolwiek możliwości działania),
- będzie dokończona rekomunizacja narastająca stopniowo od jesieni 2007 roku,
- zlikwidowana zostanie wolność badań naukowych (nad najnowszą historią), wolność słowa (pod pretekstem ochrony godności "autorytetów" w rodzaju Wałęsy, Bartoszewskiego, Mazowieckiego itp.), wolność internetu (walka z "chamstwem w internecie"), zlikwidowany zostanie IPN,
- rozpoczną się represje względem osób o odmiennych poglądach politycznych, niż jedynie słuszne (jak w precedensowym przypadku Pawła Zyzaka, który nie jest godzien wykonywania jakiejkolwiek pracy),
- polityka zagraniczna będzie polityką ugodową wobec każdego - Rosjan przeprosimy za rok 1920, Niemców za AK, Ukraińców za to, że jacyś Polacy mieszkali na Wołyniu,
- w każdym urzędzie będzie na poczesnym miejscu wisiał portret Donalda Tuska.
 
Niestety, od pewnego czasu w Polsce zaczynają się sprawdzać najbardziej ponure antyutopie. 

Co nam (czyli świadomym tego dramatu, ludziom dobrej woli) wtedy pozostanie?
To, co zwykle w takich sytuacjach - nadzieja, że sprawująca polityczny monopol  Platforma Obywatelska rozwali się od wewnętrznych walk.

 

http://edmunddantes.salon24.pl/168252,wybory-2010-demokracja-albo-bialorutenizacja