POWRÓT KUŁAKA (Aleksander Ścios)

avatar użytkownika Redakcja BM24

Przed sześcioma laty, prof. Jan Winiecki w artykule o ABW napisał, że „rzeczona agencja bynajmniej – jak widać z bezbrzeżnej głupoty i totalitarnych zaszłości jej funkcjonariuszy – nie chroni bezpieczeństwa państwa i jego obywateli. Jest to po prostu Agencja Bezmyślnych Ubeków, którzy niczego się nie nauczyli. A że jeszcze, co gorsze, niczego nie zapomnieli sprzed 1989 r. to stanowią zagrożenie i dla bezpieczeństwa państwa, i dla wolności jego obywateli”. Gdy przed kilkoma miesiącami powtórzyłem te słowa w tekście „Biali Czerwoni”, napisałem, że to czego niemal codziennie jesteśmy świadkami w wykonaniu „białych czerwonych” skłania do refleksji, że oni nadal nie nauczą się niczego, my zaś, już wkrótce będziemy przypominać sobie nauki sprzed 1989 roku.

Tytułowi „biali czerwoni” to określenie carskich czynowników, którym imperialne, dyktatorskie nawyki pozostały na całe życie. O nich to mówiło się, że „niczego nie zapomnieli i niczego się nie nauczyli”. W realiach III RP termin ten dotyczy funkcjonariuszy pereelowskiej bezpieki, przyjętych z całym dobrodziejstwem „inwentarza” do służb wolnej Polski i do dziś mających decydujący głos w sprawach bezpieczeństwa państwa.

Jedną z bezspornych prawd o obecnym rządzie, jest fakt, że wraz z jego nadejściem, do służb III RP powrócili ludzie bezpieki cywilnej i wojskowej. Odtąd też, model funkcjonowania służb specjalnych – jako „zbrojnego ramienia” grupy rządzącej i wspornika gwarantującego nienaruszalność jej interesów, stał się „podstawą programową” ekipy Donalda Tuska.

Byłoby jednak poważnym błędem sądzić, że owi „biali czerwoni” zasilający szeregi „odzyskanych” ABW, SKW, czy (ostatnio) CBA – niczego się nie nauczyli i nadal tkwią w oparach komunistycznych absurdów. Przeciwnie – ludzi ci potrafią zastosować w praktyce najlepsze wzorce - czyli te, gwarantujące umocnienie pozycji służb specjalnych w całym mechanizmie państwa. Fakt, że czerpią je z tej samej tradycji, jakiej pozostawali wierni przez lata służby w PRL-u, czyni ich wysiłki tym bardziej godnymi uwagi, bo opartymi na zasadzie lojalności. I choć nadal mogą odczuwać dyskomfort z ułomnych jeszcze efektów naśladownictwa, każdy kolejny miesiąc rządów PO-PSL przybliża nas do pożądanego ideału.

Warto przecież pamiętać, że w samej Federacji Rosyjskiej tzw. reformy państwa i służb specjalnych ( a są to w FR terminy równoznaczne) zajęły pułkownikowi Putinowi kilka lat i nadal nie zostały zakończone. Trudno zatem wymagać, by po okresie dwuletnich rządów obecnej koalicji, można było mówić o pełnym sukcesie.

Od chwili, gdy rządcą służb specjalnych został Krzysztof Bondaryk, można obserwować proces zacieśniania współpracy z „bratnimi” formacjami. Nie są to spektakularne zdarzenia, którymi ABW chciałaby się pochwalić, ale nawet zza zasłony skromności możemy dostrzec istotne objawy.

Już w lutym 2008 roku, na portalu Kresy24.pl  przemknęła informacja, że polskie służby zrobiły prezent białoruskiemu KGB i wydały zakaz wjazdu do Polski Józefowi Porzeckiemu – wiceprezesowi zwalczanego przez Łukaszenkę Związku Polaków na Białorusi. Znający okoliczności sprawy informator twierdził, że polskie służby uległy sugestiom białoruskiego KGB na temat rzekomej „agenturalnej działalności” Porzeckiego. Nie zweryfikowano tych informacji i zaufano osobie która je przekazała.

Informator portalu Kresy24.pl. zauważył, że „nie ulega wątpliwości, iż zakazując Porzeckiemu wjazdu polskie służby po raz kolejny zrobiły prezent KGB, uderzając w sam środek ZPB. Można tylko sobie wyobrazić jaką radość sprawiło białoruskim służbom podważnie zaufania do Porzeckiego w polskim środowisku na Grodzieńszczyźnie i jak destrukcyjnie wpłynie to na Związek”.Warto dodać, że wcześniej Porzecki był szykanowany przez polskie władze, a zakaz wobec niego zdjęto na jesieni 2005 roku, po dojściu do władzy PiS. Polskie MSZ przeprosiło wówczas działacza za dawne szykany, przyznając, że  wcześniejsza decyzja o zakazie wjazdu była całkowicie bezpodstawna. Po cofnięciu zakazu Porzecki wielokrotnie przyjeżdżał do Polski. Reprezentował ZPB, w towarzystwie Andżeliki Borys spotykał się z przedstawicielami polskich władz, z Marszałkami Sejmu i Senatu. Co takiego nagle się stało, że polskie służby ponownie uznały, że stanowi on zagrożenie?

To zdarzenie można byłoby uznać za incydentalne, gdyby nie informacja z listopada 2009 roku, mówiąca o tym, że z Polski do białoruskiego KGB wyciekły setki danych o transakcjach Białorusinów w naszym kraju, a białoruska bezpieka szantażuje tymi informacjami swoich obywateli i pracowników polskiego konsulatu w Grodnie, wzywając dziesiątki osób na przesłuchania.  Nie mogąc ustalić winnych tego bezprawnego przecieku "Gazeta Wyborcza" (która sprawę opisała) próbowała się dowiedzieć, czy polska instytucja, do której KGB zwraca się o dokumenty, powinna powiadomić ABW. "Instytucje państwowe nie mają takiego obowiązku" - odpisała rzeczniczka ABW ppłk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska i dodała że "jeśli przedstawiciele wspomnianych instytucji stwierdzą, iż jakiekolwiek okoliczności takiej wymiany informacji mogą wiązać się z zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa bądź mają znaczenie z punktu widzenia ustawowych obowiązków ABW, mają obowiązek o takim fakcie poinformować".

Jednak trzy miesiące później mogliśmy się dowiedzieć, że Polska przekazuje białoruskiemu KGB informacje o transakcjach handlowych na terenie kraju, przeprowadzanych przez obywateli Białorusi, w tym polskiego pochodzenia. Do zaprzestania tej działalności wezwali rząd parlamentarzyści z sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą, występując do premiera z dezyderatem, by wstrzymać przekazywanie danych.

Miesiąc wcześniej - media ujawniły wewnętrzny dokument wywiadu skarbowego, w którym funkcjonariusz tej służby opisywał, jak na żądanie przełożonych przekazał oficerom ABW wiadomości z baz danych ministerstwa skarbu. Zrobił to na wyraźne polecenie szefostwa, choć zgłosił wątpliwości dotyczące takiego działania. Tak bliska (choć bezprawna) współpraca nie może dziwić, bowiem od lat kolejni szefowie wywiadu skarbowego to osoby, których kariery są ściśle związane z ABW.

Analiza wielu zdarzeń w Rosji, na Białorusi oraz w Polsce – może doprowadzić do wniosku, że „biali czerwoni” potrafią czerpać ze skarbnicy doświadczeń starszych kolegów.

W tym samym czasie, gdy rząd Donalda Tuska opracowywał tzw. „program ochrony cyberprzestrzeni”, w putinowskiej Rosji wydawano kolejne akty prawne w ramach oficjalnego, rządowego „programu bezpieczeństwa antykryzysowego” i „publicznej kampanii przeciwko terroryzmowi”. Wszystkie łączył wspólny mianownik; prowadziły do zwiększania (i tak niebotycznych) uprawnień służb specjalnych, a tym samym – do rozbudowy systemu kontroli nad społeczeństwem. Prócz tego, zmierzały do realizacji ważnej koncepcji stworzenia tzw. modelu „kułaka”, czyli zaciśnięcia wszystkich rodzajów służb wokół jednej struktury na wzór KGB.

Bez cienia wątpliwości -  te same tendencje da się zauważyć pod rządami PO-PSL.

Regulacje prawne, jakie proponował rząd Tuska szły zawsze w kierunku zbliżonym do rozwiązań rosyjskich. Podstawowym aktem prawnym, była ubiegłoroczna nowelizacja ustawy o zarządzaniu kryzysowym, którą przeforsowano w błyskawicznym tempie 6 miesięcy. Zarzucano jej nadmierne eksponowanie roli ABW i udzielenie tej służbie uprawnień do inwigilacji przedsiębiorstw. Na podstawie nowych przepisów ABW uzyskała niekontrolowany dostęp do dokumentów i informacji w firmach zarządzających tzw. infrastrukturą krytyczną (energetyka, transport, komunikacja, teleinformatyka) oraz możliwość wpływu na obsadę stanowisk pełnomocnika ds. kontaktów z ABW. Lektura tekstu ustawy nie pozostawia wątpliwości, że zasadniczym celem jej uchwalenia było wyposażenie służby pana Bondaryka w potężny instrument nadzoru nad przedsiębiorcami. Nowe przepisy nałożyły na szeroki krąg podmiotów obowiązek przekazywania szefowi ABW nie tylko informacji o zagrożeniach o charakterze terrorystycznym, lecz również o zagrożeniach dotyczących działań, „które mogą prowadzić do zagrożenia życia lub zdrowia ludzi, mienia w znacznych rozmiarach, dziedzictwa narodowego lub środowiska”. W praktyce – pod pozorem walki z terroryzmem, dano ABW uprawnienia pozwalające głęboko ingerować w procesy gospodarcze i działalność najważniejszych firm.

Podobnym celom służył opracowany przez rząd Tuska „Plan naprawczy” dla systemu PESEL2. Przewidywał bowiem przeniesienie części działań pierwotnie realizowanych w projekcie PESEL2 do projektu pl.ID – czyli wdrożenia elektronicznego dowodu tożsamości- to zaś prowadziło do budowy elektronicznej bazy danych o wszystkich obywatelach. Zapowiadany obecnie elektroniczny dowód osobisty przewidziany w projekcie pl.ID, jest w istocie integralną częścią systemu identyfikacyjnego PESEL2. Od 2011 roku przewiduje się wydawanie e-dowodów oraz uruchomienie usług uwierzytelniania obywateli. Ponieważ całkowita wartość jednego tylko projektu pl.ID projektu wynosi 370 mln zł, czyni go niezwykle atrakcyjnym i dochodowym przedsięwzięciem biznesowym. Decydujący wpływ na przebieg tego rodzaju przetargów ma ABW. Mogliśmy się o tym przekonać na przykładzie przetargów na maszyny sortujące dla Poczty Polskiej w listopadzie 2008. Chodziło o elektroniczny system opracowywania korespondencji, który umożliwia tworzenie bazy danych o adresatach i nadawcach oraz analizę grafologiczną. Wymogi, jaki winny spełniać użyte do tego celu urządzenia zostały określone przez ABW, w zakresie tzw. funkcji specjalnych. Komisja przetargowa, sporządzając specyfikację istotnych warunków zamówienia musiała brać pod uwagę wymagania techniczne stawiane przez ABW i pytać Agencję o ocenę ofert. „Wiele wskazuje na to – pisał wówczas „Dziennik” - że przetarg rozstrzygnęły specsłużby. Teraz może się to powtórzyć. W kwietniu, tuż przed ogłoszeniem ostatniego przetargu na dostawę maszyn o wartości 250 mln zł, doszło do spotkania kierownictwa poczty i szefów ABW. Nie wiadomo, jakie zapadły decyzje. Wszystko objęte jest klauzulą tajemnicy państwowej”.

Warto zatem przypomnieć, że od lipca 2009 roku rosyjskie specsłużby mają prawo kontrolować wszystkie przesyłki pocztowe, a pracownicy urzędów pocztowych zostali zobligowani do przekazywania strukturom siłowym prowadzącym operacje śledcze informacji o danych adresowych nadawców i odbiorców oraz udostępniania samych przesyłek. Mam przeświadczenie, że choć polskie prawodawstwo zabrania jeszcze takich praktyk, są one dostępne dla Agencji pana Bondaryka.

Podobieństwa modelu „kułaka” na tym się nie kończą.

           Przed trzema laty rozpoczęto w Rosji tworzenie ogromnej megabazy danych, nazywając ją "jednolitym systemem informacyjno-telekomunikacyjnym" (EITKS). Celem miała być walka ze zorganizowaną przestępczością i zintegrowanie wszystkich dotychczasowych baz danych policji w jednym systemie. Program ma umożliwiać natychmiastowy dostęp do wszelkiego rodzaju informacji o osobie (nagrania audio, video, zdjęcia, odciski palców, dane biometryczne, próbki tekstu) w dowolnym miejscu w kraju i określenie tożsamości na podstawie nawet cząstkowej informacji. Kolejnym krokiem było uzyskanie przez FSB pełnego dostępu do baz danych o klientach firm telekomunikacyjnych. Uchwalone w 2005 roku prawo zobowiązywało operatorów, aby na własny koszt zapewnili służbom specjalnym "na odległość" i przez całą dobę pełny dostęp do baz danych o klientach. I to bez potrzeby uzyskiwania sankcji sądowej. Pod lupą FSB znaleźli już wówczas rosyjscy dostawcy Internetu, a praktyka stosowania tej ustawy wskazuje, że służy ona do cenzurowania i nadzorowania przepływu informacji w Internecie.

Podobne pomysły - rejestracja stron internetowych, identyfikowanie użytkowników, odcinanie nieprawomyślnych portali internetowych -  wzorowane na rozwiązaniach FR wprowadził rząd Białorusi.

Te same rozwiązania próbuje wprowadzić rząd Donalda Tuska, zasłaniając się koniecznością ”walki z terroryzmem”, hazardem, przestępczością zorganizowaną.  Choć wycofanie z zapisów ustawy o grach, wprowadzających tzw. Rejestr Stron i Usług Niedozwolonych zostało odebrana jako rzekome „zwycięstwo internautów” – już pojawiają się zapowiedzi powrotu do tej koncepcji i wprowadzenia de facto cenzury Internetu.

Kolejnym, istotnym aktem prawnym jest gotowy już projekt nowelizacji ustawy o ochronie informacji niejawnych. Zawarte w nim przepisy powierzają szefowi ABW funkcję krajowej władzy bezpieczeństwa - instytucji odpowiadającej za kontakty m.in. z NATO, ale także za wydawanie upoważnień do dostępu do informacji niejawnych. Dotychczas odpowiedzialność za kontakty z sojusznikami była w Polsce podzielona. Również w zakresie certyfikatów bezpieczeństwa istniał wyraźny podział, a informacje wojskowe leżały w gestii SKW, cywilne zaś – ABW. Obecnie wojskowy kontrwywiad byłby faktycznie podporządkowany cywilnej agencji. Według projektu ustawy, szef ABW ma sprawować nadzór nad stanem ochrony informacji niejawnych i prowadzić inspekcje w podmiotach przetwarzających informacje. Co więcej - to on będzie odtąd określał definicję informacji ściśle tajnej i tajnej oraz arbitralnie rozstrzygał, które informacje należy ukryć przed obywatelami. Dotychczasowa ustawa miała dwa załączniki, które wymieniały precyzyjnie poszczególne kategorie informacji. Teraz, będzie to robił Krzysztof Bondaryk, a jego służba może dowolnie definiować każdą informację i ścigać urzędników nakładających klauzulę

Rozwiązanie takie oznacza powrót do praktyki z okresu komunizmu, gdy tajna policja PRL decydowała co jest, a co nie jest tajne i sama określała zakres dostępu obywatela do wiedzy. Wspólny z tamtym okresem i z wzorcami rosyjskimi jest fakt, iż decydujący głos w uchwalaniu prawa, związanego z ochroną i przepływem informacji ma „resort siłowy”. W praktyce oznacza to, że głównym konsultantem rządowych nowelizacji jest ABW, a wsparcie dla tych pomysłów, rząd Tuska uzyskuje ze środowisk, które całkowicie zawłaszczyły obszar ochrony informacji. Myślę o rozlicznych stowarzyszeniach i organizacjach, skupiających „białych czerwonych”, a reprezentujących tzw. „czynniki społeczne”. Większość z nich uczestniczy w konsultacjach rządowych projektów i jest mocno zaangażowana w proces stanowienia prawa

Podobnym do rozwiązania rosyjskiego, jest powstały w sierpniu ub.r w MSWiA projekt rozporządzenia nakładającego na dostawców usług internetowych obowiązek przechowywania na potrzeby służb wszystkich danych dotyczących użytkowników. Rozszerzenie obowiązku retencji danych z operatorów telekomunikacyjnych również na dostawców usług (np. założyciela forum czy właściciela portalu) byłoby ewenementem na skalę europejską. Zgodnie z założeniami zmian, dostawca usług internetowych miałby zapewnić służbom możliwość zdalnego i niejawnego przeszukania informatycznych nośników danych.

Niemal identyczne pomysły realizuje już Łukaszenka.  Białoruskie KGB i tzw. Centrum Analiz przy prezydencie będą mogły nieprzerwanie kontrolować łączność telefoniczną. Obie instytucje mogą również w nieograniczony sposób korzystać z bazy danych wszystkich operatorów telefonii komórkowej i stacjonarnej oraz Internetu. Nowe przepisy nakładają na operatorów obowiązek zakupu i montażu urządzeń umożliwiających służbom całodobowy dostęp do ich baz danych

Pułkownik Putin nie pozostaje w tyle i zamierza wprowadzić (pod pozorem walki z kradzieżami telefonów komórkowych), prawo pozwalające na totalne podsłuchiwanie wszystkich obywateli, zgodnie z którym milicja będzie mogła zmusić operatorów sieci komórkowych w Rosji do ujawniania tajnych informacji o swoich klientach. „Pod lupą” znajdą się dziesiątki milionów ludzi - pisze portal NEWSru.

Wspólną cechą wszystkich regulacji prawnych, proponowanych przez obecny rząd w zakresie bezpieczeństwa państwa, jest skupienie całej władzy w rękach ABW. To – prócz poszerzania zakresu inwigilacji społeczeństwa najważniejszy wskaźnik, że mamy do czynienia z „modelem kułaka” – czyli zaciśnięciem wszystkich służb i kompetencji wokół supersłużby Krzysztofa Bondaryka.  Jak w przypadku aktywności „siłowników” Putina, również działaniom rządu Donalda Tuska towarzyszą pozory legalizmu i demokracji, ponieważ formalne decyzje legislacyjne zapadają w sposób zgodny z obowiązującym prawem, a ich przesłanką są kwestie „bezpieczeństwa narodowego”, „walki z terroryzmem” i „dobra obywateli”. Choć nie sposób w jednym tekście wskazać wszystkich przykładów „modelowej wspólnoty”, jest jeszcze jeden obszar , o którym warto powiedzieć z uwagi na wyraźne podobieństwo do rozwiązań putinowskich.

Histeria rozpętana wokół IPN i konsekwentny zamiar zniszczenia wolności badań historycznych – tak dobitnie wyrażony w nowelizacji ustawy o IPN, ma swoje podłoże w ideologii odziedziczonej po władcach PRL-u, którzy na indeksie dziedzin politycznie niepewnych i podejrzanych stawiali nauki historyczne. Podobnie - jak komuniści zdawali sobie sprawę z groźby, jaką dla ich systemu zakłamania niosła prawda historyczna, tak ludzie tworzący III RP upatrują zagrożenie dla swoich interesów w działalności niezależnej instytucji historycznej. 

Choć na wzór gen. Lwa Sockowa z FSB nasi „biali czerwoni” nie organizują jeszcze konferencji prasowych, by przedstawiać na nich obowiązującą wersję historii, tę samą rolę zdają się spełniać wypowiedzi ignorantów z partii rządzącej.

Zmierzamy też do wzorca określonego przez FSB, która w październiku ub. r oskarżyła rosyjskiego historyka badającego stalinowskie represje o rozpowszechnianie informacji o charakterze niejawnym. "Nowaja Gazieta" podała, że 13 września 2009 Suprun, kierownik Wydziału Historii Ojczystej Pomorskiego Uniwersytetu Państwowego w Archangielsku, został nawet na krótko zatrzymany pod zarzutem „skopiowania danych ankietowych przesiedleńców i przekazania ich za granicę”.

Naśladowcy Putina spod znaku PO-PSL doprowadzili w kwietniu ub.r. do wszczęcia prokuratorskiego śledztwa w sprawie „możliwości ujawnienia tajnych dokumentów w wydanej przez IPN książce Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii", zarzucając historykom ujawnienie notatki służbowej z UOP z 1991r.  Niedawny wyrok „w obronie dóbr osobistych” córki Wałęsy wpisuje się w tę samą filozofię.

W maju 2009 prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew utworzył specjalną komisję do walki z „agresywnymi próbami tworzenia historii szkodliwej dla Rosji”. W jej skład weszli wysocy rangą wojskowi, historycy i urzędnicy państwowi, których Miedwiediew zobligował do „badań i poszukiwań historycznych celem wykazania fałszerstw szkodzących Rosji”.

Polskim odpowiednikiem „komisji historycznej” ma stać się Rada IPN, powoływana z gremiów słynących z niechęci do rozliczeń okresu komunizmu. Zatwierdzane przez Radę programy badawcze i nowy profil działalności Instytutu, będzie w takim samym stopniu służył prawdzie historycznej, jak komisja Miedwiediewa i podobnie jak ona - otrzyma zadanie podtrzymania groźnego mitu.

 

 

 

Źródła:

 

http://www.uop12lat.republika.pl/aktualnosci/media_o_sluzbach/media/2004/styczen/0111_wprost.htm

http://cogito.salon24.pl/144459,biali-czerwoni

http://cogito.salon24.pl/155239,bondaryzacja-czyli-orwell-po-polsku

http://kresy24.pl/showNews/news_id/766/

http://kresy24.pl/showNews/news_id/8960/

http://kresy24.pl/showNews/news_id/9655/

http://www.tvn24.pl/0,1633889,0,1,abw-nielegalnie-przepytuje-wywiad-skarbowy,wiadomosc.html

http://kresy24.pl/showNews/news_id/9436/

http://www.rp.pl/artykul/19423,351366_Niekontrolowana_inwigilacja_.html

http://www.rp.pl/artykul/4,421986__Strony_internetowe_beda_blokowane.html

http://kresy24.pl/showNews/news_id/9436/

http://kresy24.pl/showNews/news_id/8555/

http://www.rp.pl/artykul/294766_Prokuratura_podejrzewa_Cenckiewicza_i_Gontarczyka_o_ujawnienie_notatki_UOP.html

http://www.inosmi.ru/inrussia/20090520/249221.html

http://cogito.salon24.pl/165444,powrot-kulaka
Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz