2012 -PO 2010. "WOLNA" EU -PO POLSKU

avatar użytkownika nissan

* WOLNA EUROPA?

„Sprawa dla reportera” - Galba, Waldemar Kuczyński, dwie starsze panie i Elżbieta Jaworowicz opowiadają o strategicznym oszustwie stulecia.

Jest to ilustracja prawdziwej historii gospodarcze III RP, wyjaśnia kulisy konfliktu pomiędzy Galbą, a Waldemarem Kuczyńskim, pokazuje na czym polega istota nieporozumień pomiędzy III a IV Rzeczpospolitą. Opowieść ta podaje jeden z najłatwiejszych do zrozumienia przykładów układu III RP.

Przed 1990 rokiem w Sosnowcu pracownicy jakiegoś kombinatu odkładali swoje pieniądze w Zakładowym Funduszu Mieszkaniowym. To były ich pieniądze. Za te pieniądze, które wtedy były ich własnością, kombinat wybudował dla nich mieszkania, za które oni wtedy zapłacili swoimi pieniędzmi. Według współczesnych norm gospodarki rynkowej, już wtedy te mieszkania były ich własnością. Były własnością prywatnych osób, które za te mieszkania zapłaciły swoimi prywatnymi pieniędzmi, z mozołem odkładanymi w zakładowym funduszu mieszkaniowym.

JEDNYM Z NAJWAŻNIEJSZYCH ŹRÓDEŁ OSZUSTWA PRYWATYZACJI po roku 1990 BYŁO i NADAL JEST PRZENIESIENIE PATOLOGII PRAWA WŁASNOŚCI z PRL WPROST DO III RP.

To co było w PRL zawłaszczone i ukradzione, po reformie 1990 roku nadal pozostało ukradzione i zawłaszczone.

Ani historycy, ani uczeni prawnicy, ani też eksperci i politycy zgromadzeni przez panią Elżbietę Jaworowicz w studio telewizyjnym nie zauważyli tego, ani nie zdają sobie z tego sprawy. Zapamiętajmy, według wszelkich zasad sprawiedliwości Boskiej, ludzkiej, według powszechnego rozumienia pojęcia sprawiedliwości i dobrego obyczaju kupieckiego, zgodnie z regułami wolnego rynku, ludzie ci zapłacili za te mieszkania swoimi ciężko zarobionymi pieniędzmi. Byli więc prawdziwymi właścicielami. Mieszkali, bo zapłacili, to był ich trud i krwawica, to były ich pieniądze.
Wszyscy też reformatorzy w roku 1990, Waldemar Kuczyński, profesor Witold Trzeciakowski, profesor Jerzy Osiatyński, Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Aleksander Smolar, Andrzej Arendarski, Henryka Bochniarz, Leszek Balcerowicz doskonale wiedzieli, że prawo własności odziedziczone po PRL, nie było prawem, było kpiną z prawa, zdawali sobie świetnie sprawę, że było skutkiem zawłaszczenia, kradzieży nacjonalizacyjnej. Było skutkiem i przejawem zniszczenia zasad prawa własności, rozmyciem i zdegenerowaniem tego prawa, udawanym jego stosowaniem.
Jedyne prawo własności było zdegenerowanym prawem państwa.
Wszystkie te reformujące osoby doskonale wiedziały, że prawo własności, z którego korzystał aparat władzy komunistycznego PRL, było drwiną z prawa.
Było świadectwem hipokryzji, nie prawa.
Wiedzieli.
I nagle, w 1990 roku wymienieni przeze mnie ludzie stali się legalistami, stan prawa własności na 1 stycznia albo 1 kwietnia 1990 roku uznali za stan obowiązujący i legalistycznie legalny. Tak sobie ot. Nagły napad legalizmu
I nagle, skutkiem reformy 1990 roku to, co w PRL zostało ukradzione i zawłaszczone, pozostało ukradzione i zawłaszczone. Tak reformatorzy wyobrażali sobie zachowanie ciągłości prawnej po znikającym PRL. Jest to bezpośrednia przyczyna kłopotów z mieniem „poniemieckim” na Opolszczyźnie, Warmii i Mazurach, na „Ziemiach Odzyskanych” i wszelkich innych polskich ziemiach, Nie uregulowane stosunki własnościowe, nie uporządkowany stan prawa własnościowego i nagłe zamrożenie postkomunistycznego status quo.

A starsze panie z Sosnowca?
Pomimo, że one przed 1990 rokiem zapłaciły za mieszkania, mimo że wedle wszelkich praw moralnych były właścicielkami tych mieszkań, wedle praw PRL nie były właścicielkami. Bo te mieszkania były zapisane jako własność państwowego kombinatu. Jakim prawem?
Prawem powszechnie obowiązującym wtedy w PRL, czyli prawem kaduka. Tak wtedy w PRL po prostu było. Mieszkania były zbudowane z prywatnych pieniędzy, ale zarejestrowane było jako własność wspólna. Wszyscy wiedzieli, że była to lipa, ale na układy nie ma rady. Ludzie czuli się właścicielami, byli traktowani jak właściciele, uważali się za zabezpieczonych do końca życia. Tak było wtedy. Tak było i już. Zbudował sobie człowiek garaż. Dostał przydział na działkę kupił cegły, piasek i cement, a nawet drzwi garażowe. Wszystko było jego własnością. Kupił, zbudował, przyszła miejska czy wiejska władza budowlana, odebrała budowlę i formalnie stała się właścicielem.
Formalnie, do roku 1990 było to wszystkim wszystko jedno. Prawo własności było nieistotną procedurą administracyjną. Własność, wieczyste użytkowanie, dzierżawa, jaka różnica? I tak wszystko wtedy było państwowe. Taka była siła faktów i hipokryzji prawa, które nie było prawem, było drwiną z prawa.
Tak było i już. I nagle po roku 1990 wszyscy panowie postkomunistyczna władza zachorowali na amnezję. Czujesz się właścicielem? No to wynocha.

I nagle w 1990 roku zupełnie nieoczekiwanie, tylko formalny, ale kłamliwy zapis księgowy w papierach państwowego kombinatu stał się obowiązującym prawem. Na tym polega to konkretne oszustwo. Taki jest dziennikarski zapis Elżbiety Jaworowicz. Rzekomo wszystko działo się według właśnie wprowadzonych zasad gospodarki wolnorynkowej.
Gówno prawda.
To był bezczelny akt nacjonalizacji. To wtedy nastąpił fakt kradzieży. Było tak, ponieważ choć nieformalna, ale jednak prywatna własność tych ludzi stała się nagłym prawem kaduka własnością państwową. I od tego momentu wszyscy hipokryci, prawnicy, administratorzy i politycy III RP stali się bezdusznymi, do skraja liberalnymi strażnikami świeżo ukradzionego majątku. Niby według reguł wolnego rynku.
Wtedy to dotychczas marksistowscy, szczerze oddani ideologicznemu komunizmowi nadzorcy socjalistycznego majątku PZPR i PRL stali się z dnia na dzień fundamentalistami gospodarki rynkowej. Z zacietrzewieniem natychmiast przystąpili do obrony tego majątku przed zakusami dotychczasowych właścicieli. Nie chodziło tu tylko o latyfundia dawnych magnatów, ani nawet tylko o drobne gospodarstwa gminnych młynarzy, lokalnych kamieniczników.
Tu chodziło o cały majątek narodowy, który w ten sposób został ponownie zawłaszczony. Bo właścicielem nie jest ten, na którego jest to zapisane, ale ten, który podejmuje prawnie skuteczne decyzje.

Ten świeżutki państwowy majątek, powstały z kradzieży majątku prywatnego, został równie błyskawicznie „sprywatyzowany”.
Został sprzedany rodzinie Buczków z Sosnowca. Kilkaset mieszkań za około sto tysiecy złotych. Formalnie, zupełnie lege artis, jest akt notarialny, zgodnie z wymaganiami prawa, żaden sąd ani prokurator nie podskoczy. Kilkaset mieszkań, w nowych „budynkach wielomieszkaniowych”, czyli normalne zakładowe blokowiska zostały sprzedane za cenę jednego mieszkania. Czy jest to kant i złodziejstwo?
Intuicja mówi, że niewątpliwie.
Jak można kupić kilkaset mieszkań za cenę jednego mieszkania?
To urąga regułom wolnego rynku, dobrego obyczaju i instynktownemu poczuciu realizmu.
Ta transakcja jest paskudnym przekrętem zrealizowanym pod osłoną prawa.
Jest to elegancki przykład przeprania brudnych pieniędzy przez miejscową sitwę.

Prawo stoi po stronie nowo wzbogaconych właścicieli, który faktycznie są paserami po podwójnej kradzieży.
I teraz co dalej?
Nowi właściciele są powiązani z lokalną mafią z Sosnowca, mają świetnie poukładane ze wszystkimi sądami na Górnym Śląsku, wszystkie majątkowe sprawy sądowe wygrywają w cuglach. Widać gołym okiem wspaniałą pralnię gangsterskich pieniędzy, jakąś pozorowaną szkołę ekologicznego biznesu, bez jednego studenta, prowadzoną przez faceta, który właśnie skończył odsiadkę. Widać jego arogancję i pewność siebie. Pewność bezkarności i siły lokalnej sitwy. Widać arogancję i drwinę w jego oczach.
Człowiek, który zapewne jeszcze przed chwilą był starszym celi, dzisiaj drwi z Elżbiety Jaworowicz.
Tak wygląda cyniczny uśmiech III RP, uśmiech pogardy i poczucia siły układu, którego podobno nie ma.

Jeszcze wczoraj Leszek Balcerowicz w wywiadzie dla TVN 24 z pewnością wywodził, że nie ma żadnych naukowych dowodów na istnienie „rzekomego układu”, „moje badania niczego takiego nie potwierdzają”, nie ma też żadnych sądowych, ani procesowych jego śladów. Tak twierdził Leszek Balcerowicz.
A ja widzę przed moimi oczyma kryminalistę, który cynicznie drwi z prawa. Kpi z Elżbiety Jaworowicz, śmieje się z telewizji i kamer. To jest pewność siebie człowieka, który wie, kto za nim stoi, kto dba o jego bezkarność. Widać jak pasie się siłą realnego, konkretnego układu, który zapewnia mu bezkarność. Parasol ochronny.
A to że siedział?
A to inna inszość. On nie siedział za to. Zwykły rozbój i wymuszenia, zlecenie pobicia.
Nie ten paragraf. To nie układ.
Układ przecież zupełnie nie istnieje.

Cyniczny uśmiech III RP i jej poczucie pogardy i pewność absolutnej przewagi.
Platforma wygra wybory i wy wszyscy razem możecie mi skoczyć.
To jest cała pycha i arogancja III RP, cała bezczelność i pewność jej bezkarności, która jest z całą mocą popierana przez TVN24, takich ludzi jak Red Rymanowski albo Balcerowicz, którzy kłamią w żywe oczy, kłamią bezczelnie z tą samą pewnością siebie, jaką widziałem w oczach młodego pana Buczka z Sosnowca. Widziałem jego pewność siebie czerpaną z potęgi tutejszej mafii paliwowej, mafii węglowej i wszystkich innych mafii od wszelkich innych przekrętów. Widziałem z jego spokoju, którym mógł drwić przed kamerą z Pani Jaworowicz i wszystkich telewidzów. Możecie mi wszyscy skoczyć na pukiel. Tak długo jak bohaterem wszystkich mediów i wszystkich naszych sukinsyńskich akolitów jest nasz sitwa.

A co ma z tym wspólnego Galba?

Ja kiedyś naiwnie pisałem programy, które czytał Waldi Kuczyński i wymienieni wyżej autorzy reformy gospodarczej. Dobrze wiedzieli na czym polega jądro kłamstwa prawnego PRL. Wiedzieli doskonale, że wszystko zależy od sposobu rozwiązania skomplikowanego zagadnienia prawa własności. Wiedzieli. I świadomie wybrali wariant ciągłości prawnej tego kłamstwa, zalegalizowali tę kradzież i oszustwo. I teraz z fundamentalistyczne pianą na ustach bronią tego oszustwa, Bronią drugiego zawłaszczenia polskiego majątku narodowego przez stare elity PRL, które po roku 1990 spokojnie kontynuują swoją władzę i prawa do tego majątku.
Galba otrzymal od Waldiego okropną porcję grubych słów. I napisał post, w prywatnej sprawie. W sprawie prywatnej wojny z człowiekiem, który ponosi osobistą odpowiedzialność moralną za to oszustwo stulecia.

Kto to rozumie?
Ja z pewnością tak!

I dla tego solidaryzując się z Galbą, pod tekstem jego prywatnych porachunków z Waldim Kuczyńskim zatytułowanych: Trochę prywaty pomieściłem drobną korespondencję z Eweliną. Nie chciałem się wcinać w Galby osobiste kłótnie.
Najpierw taki tekst:
26 kwietnia 2007 Napisałem tekst: Doktryna hałasu w historii gospodarczej III RP, czyli Lord Vader
Przytoczę fragment (proszę potraktować to jako drobne historyczne wyjaśnienie, mało kto pamięta, dlaczego Waldemar Kuczyński może mieć nieczyste sumienie):
Reforma zwana "Reformą Balcerowicza" uważana jest dzisiaj w świadomości opinii publicznej za kompletny program przekształcenia Polski.
Guzik prawda!
Zakres reformy jest znacznie szerszy, ale za to zapomniany:
Wygląda to mniej więcej tak:
Było to kilka reform robionych równocześnie, ale równolegle, były one izolowane systemowo, budowano coś na kształt kilku Rzeczpospolitych w jednym kraju.
1. Polityczna reforma ustrojowa - kojarzona z powstaniem Senatu, nowego Sejmu i ukształtowanie nowego systemu wyborczego, reforma administracji rządowej.
2. Reforma Samorządowa,
3. Utworzenie rynku pieniężnego - to jest Plan Balcerowicza, zawierający reformę systemu bankowego i ustanowienie światowych standardów w tym systemie.
4. Korekta systemu sprawiedliwości...
5. Reforma czwartej władzy: likwidacja cenzury, uwolnienie rynku środków masowego przekazu, ustanowienie państwowego systemu koncesyjnego na tym rynku.
6. Reforma ustroju gospodarczego Polski znana jako prywatyzacja. Nigdy nie była nazywana reformą, znana jest pod hasłami "przekształceń własnościowych", "prywatyzacji" - PPP i NFI. Jest to najbardziej tajemnicza, skomplikowana część historii przemian w Polsce.

Przestrzeń tej ostatniej "reformy" jest miejscem, w którym trzeba szukać wylotu tunelu, przez który teleportowała się oligarchia komunistyczna. Tu splatają się interesy międzynarodowych grabieżców ekonomicznych (pasożytów rynków wschodzących), ze wszystkimi interesami i interesikami.

Mogę to opowiedzieć tak:
-Oczy opinii publicznej i wszystkich populistów polskich skupione są na Leszku Balcerowiczu - "Balcerowicz musi odejść". Jest to jałowy kierunek ataku, bo pas transmisyjny najbardziej ciemnych interesów, wylot tunelu ratunkowego komunistycznej nomenklatury znajduje się w przestrzeni "reformy" nr 6. A najbardziej gorącym, wręcz płonącym elementem tego systemu był jego styk z wylęgającym się systemem finansowo-bankowo-ubezpieczeniowym. Ministrem doradcą premiera Mazowieckiego, ponoszącym bezpośrednio odpowiedzialność polityczną za sposób zagospodarowania tej przestrzeni był personalnie Waldemar Kuczyński.
(…) To ten pan, który wtedy stał przy źródle oligarchizacji systemu gospodarczego Polski.

I jeszcze jedna recenzja:
Najbardziej wolnorynkową reformą w historii Polski była jednak reforma Wilczka-Rakowskiego, mimo jej mankamentów. Później następował już tylko odwrót od wolności gospodarczej, a powrót do socjalistycznego etatyzmu.
Tak naprawdę, za najważniejszą przestrzeń reform ustrojowych Polski odpowiedzialny był neo-socjalistyczny salon Bronisława Geremka, który był wtedy faktycznie najważniejszą osobą w Państwie. Waldemar Kuczyński był lwem tego salonu, lwem konstruktorem wizji systemu gospodarczego naszego kraju, działającego do dzisiaj. Nie wiem, czy pan Waldemar w tym czasie tylko brylował w Salonach, a buty szyli Polsce inni faceci.
Może.
Ale Waldemar Kuczyński jest formalnie Ojcem Chrzestnym tego oligarchicznego układu, któremu teraz ktoś rzucił wyzwanie.


Później, albo wcześniej ktoś dopisał jeszcze coś.
POLECAM !!!!!!!!!!!!!!! 45min.20sek. prof.Jerzy Robert Nowak o Tusku !!!!!! BOMBA!
http://www.radiomaryja.pl/dzwieki/2007/10/2007.10.10.rn.mp3
2007-10-11 18:07 marek1

Niby nic, ktoś znalazł we wrocławskiej Gazecie Wyborczej rozmowy z Donaldem Tuskiem. Opowiadał o tym przed mikrofonem RM. Stare czasy, kiedy jeszcze Tusk nie myślał nawet o prezydenturze, o wielkiej karierze politycznej, może wtedy był bardziej sobą, wyluzowany. I mówił cynicznie, co myślał. O korupcji… O tym, że każdego można kupić. Swobodna wypowiedź zdemoralizowanego człowieka. Teraz rozumiem dlaczego Platforma z całym przekonaniem i determinacją zakłamuje rzeczywistość.

Dlaczego, mając w swoich szeregach albo w koalicji wspólników i autorów oszustwa stulecia zaciekle i z zacietrzewieniem broni tego co jest hańbą Polski, jej trucizną, jest ideowym kłamstwem.
Ci ludzie tak myślą i czują, bo są faktycznymi wspólnikami oszustwa stulecia.
I słuchając tej audycji proszę zwrócić uwagę, na takie spostrzeżenie, co jest najdziwniejszym atrybutem aktualnej kampanii wyborczej. Na bezmiar kłamstwa. Kłamstwo, kłamstwo, wszechobecne kłamstwo.

Jest to dowód aberracji umysłowej i atrofii tego, co moi dziadkowie nazywali polskim instynktem państwowym.
Zakończę, składając Donaldowi Tuskowi życzenia z okazji dnia zdrowia psychicznego.
Dziś Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego
___________________________________________________________________________
Przypisy:
[...] "Ropa, gaz, węgiel i krew" (maryla)
[...] "Putin zagrożony w grze o naftę" (conkret)
[...] "Polityczna poprawność, a mentalność totalitarna" (Agnieszka Kołakowska)
[...] "Kolonialna mentalność polskich elit" (EwaThompson)
[...] "O barierach epistemologicznych w kształceniu" (Eine)
[06] "Gra o sumie zerowej?" (michael)[66] "Metafory i znaki szczególne „układu” (michael)
[67] "Rozważania o „układzie” (michael)
[79] "Katastrofalna prognoza dla Platformy Obywatelskiej!" (michael)
http://coo.livenet.pl/
http://michael.salon24pl.biz/
____________________________________________________________________________60.900
______________________

piątek, 12 października 2007 http://michael-rwe.blogspot.com/2007/10/sprawa-dla-reportera-galba-waldemar.html

_______________________________________________

PS.
No i proszę… Dwa i pół roku pisania o naszym Misiu 2012 w „drugim obiegu” (bo taki charakter ma dziś Internet) nie poszło całkiem na marne.

Inauguracja serii „Misia” miała miejsce już w maju 2007:

http://blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=153

W dwóch seriach i razem osiemnastu ich odcinkach relacjonowałem i obśmiewałem budowy stadionów na EURO 2012.

Wczoraj zwróciła na problem uwagę Gazeta Wyborcza: (http://wyborcza.pl/1,75248,7603706,Diabli_biora_Stadion_City.html) stwierdzając, że „po Euro 2012 w stolicy pozostanie problem - Stadion Narodowy za 1,6 mld zł. Na jego utrzymanie Polacy będą łożyć miliony zł rocznie”

Informacja ta nie jest, niestety, prawdziwa. Nie 1,6 mld zł, tylko prawie 2 mld zł wydamy na stadion. „GW” uległa propagandzie Ministerstwa Sportu i spółki PL 2012 i nie liczy VAT, bo „VAT można odliczyć”. A kto niby odliczy? Inwestor – czyli spółka Pl 2012. A skąd ta spółka ma pieniądze? Ma je z kasy państwowej. A budżet, który finansuje spółkę Pl 2012 to sobie ten VAT od czego odliczy???

„Wszystko sprowadzi się do wybudowania za pieniądze podatników najdroższego na świecie „studia telewizyjnego” dla UEFA, która zgarnie za wyłączne prawo do sygnału ok. 1 mld euro. My zostaniemy z gołym stadionem i rachunkami” – powiedział Gazecie Michał Borowski, były Naczelny Architekt Warszawy za prezydentury (warszawskiej) Pana Lecha Kaczyńskiego, inicjator konkursu na „Stadion City” i szef Narodowego Centrum Sportu (NCS) do lipca 2008 r.

Święta prawda. Szkoda tylko, że zaczyna się ona upowszechniać dopiero dziś.

A miało być tak pięknie. „Stadion City miało być unikalną częścią Pragi, a sam stadion stanowić centralny obiekt całego założenia, żyjący 24 godziny na dobę, otoczony przestrzenią publiczną i różnymi funkcjami: hala widowiskowa, wystawy, kongresy, hotele, centrum handlowe, biura” I wszystko to „za pieniądze inwestorów”. Już się zacząłem zastanawiać czy rzeczywiście tak wielu chętnych inwestorów postanowiło się przenieść z bankrutującego Dubaju w okolice Portu Praskiego, a jeśli tak, to dlaczego Minister Drzewiecki „blokował tę inwestycję”.

Pewnej podpowiedzi dostarcza takie zdanie, które się wyrwało przedstawicielowi jednej z agencji zajmujących się nieruchomościami. „Wartość terenów pod zabudowę komercyjną to jakieś 130 mln euro” - stwierdził Alex Kloszewski z firmy międzynarodowych doradców ds. nieruchomości Colliers International.

I przyszło mi do głowy pytanie: Czy Skarb Państwa, planował inwestorom tereny te sprzedać? A jeśli tak to w jakim trybie? Czy może plan był taki, żeby przeznaczyć je pod zabudowę komercyjna jakoś inaczej – co w dużej mierze wyjaśniałoby zamieszanie, które się zrobiło w związku z „Stadion City”

Kolejne zdanie zaczyna napawać mnie przekonaniem, że chodziło o ten drugi scenariusz. Otóż: „Koncepcja Stadion City została blisko dwa lata temu wyłoniona w jednym z największych konkursów urbanistycznych po II wojnie. Budżet sięgający pół mln zł, trzech organizatorów: NCS, czyli powołana przez resort sportu spółka skarbu państwa, stołeczny ratusz i PKP.” Konkurs był po to „by wyłonić architekta, który dostanie zlecenie na narysowanie całego nowego kwartału Warszawy. To oznacza, że architekt wytycza granice działek, przypisuje im konkretne funkcje, przesądza (podkreślenie moje) gdzie komercja, gdzie przestrzeń publiczna. Miało powstać szczegółowe opracowanie pokonkursowe - jako podstawa i gotowy „wsad” do planu zagospodarowania przestrzennego. Plan uniemożliwia wolnoamerykankę w gospodarowaniu gruntami, chroni teren przed przypadkową zabudową i zapewnia przejrzystość, bo proces jego uchwalania podlega kontroli publicznej”.

Może więc chodziło o to, który to architekt „przesądzi” gdzie co ma powstać na terenach wartych 130 mln euro, żeby Radni Warszawy, którzy sprawują swoje funkcje, bo ktoś ich wpisał na listy wyborcze, oczywiście pod „kontrolą publiczną”, bo każdy z nas może się udać na posiedzenie Rady Warszawy, demokratycznie mogli taki plan przegłosować?

Jedno z praw Murphy’ego powiada, że „jak coś może pójść źle, to na pewno pójdzie”. Dokładam do tego „rozwinięcie Gwiazdowskiego”: „jak w coś jest zaangażowany rząd, prawdopodobieństwo, że pójdzie źle, rośnie w postępie geometrycznym”.


2010-02-27 12:30 BIEŻĄCZKA.

PROTOKÓŁ ROZPRAWY I WYNAGRODZENIE SĘDZIEGO

Stowarzyszenie Sędziów Orzekających Iustitia zaprotestowało właśnie przeciwko pomysłom elektronicznego protokołowania rozpraw. „Nie sprzeciwiamy się samemu „elektronicznemu protokołowi”. Ale proponowane przez Ministerstwo Sprawiedliwości” zapisy, są nie do przyjęcia” – powiedział w Radiu Tok Fm Bartłomiej Przymusiński, rzecznik prasowy Stowarzyszenia.

Sprzeciw sędziów budzi rezygnacja z tradycyjnego protokołowania zeznań. Ministerstwo Sprawiedliwości proponuje by pozostała tylko jego forma skrócona. Reszta będzie rejestrowana kamerami i mikrofonami. „Możemy sobie robić notatki, ale to przecież mija się z celem. Gdy przesłuchuje się świadka, trzeba zwracać uwagę na to co mówi, ale też jak mówi, gestykuluje, jak reaguje na zadawane pytania - nie ma możliwości by w tym czasie notować”- tłumaczy Pan Sędzia Przymusiński.

I dodaje: „dziś na zapoznanie się z protokołami, które dyktuje sędzia - wystarcza czasem kilka minut. Odtwarzanie nagrań rozpraw - na przykład przy pisaniu uzasadnienia wyroku trwać będzie godziny”.

Ciekawy jestem bardzo, czy Pan Sędzia widział kiedyś rozprawę, z której sporządzany jest protokół elektroniczny. Nie mówię już o Ameryce. Wystarczyłoby w jakimś sądzie arbitrażowym. I to nawet nie w takim jak ICC w Paryżu, ale choćby takim jak Sąd Arbitrażowy przy KIK w Warszawie. Nie chwalę oczywiście wszystkich wyroków tego sądu, gdyż niektóre z nich wzbudzały moje najwyższe zdumienie, ale właśnie o ekonomikę rozprawy i możliwość ustalenia, jak są wątpliwości, co zostało przez świadka, czy stronę powiedziane, a co nie dzięki protokołowi elektronicznemu. Bo to właśnie on pozwala „zwracać uwagę na to co mówi świadek, jak mówi, gestykuluje, jak reaguje na zadawane pytania”. Jak sędzia prawie KAŻDE zdanie świadka musi przerywać, żeby je podyktować do protokołu, to świadka dekoncentruje, wybija z rytmu – i to właśnie wówczas nie sposób zwracać uwagi na naturalne zachowania świadka. A jak Pan Sędzia Przymusiński stwierdza, że „ niema możliwości by w tym czasie notować” to się zastanawiam o co chodzi? Jako arbiter w protokołowanym elektronicznie procesie nigdy nie miałem najmniejszych problemów z zanotowaniem szczególnie istotnego stwierdzenia świadka, czy strony i nie zauważyłem, żeby koledzy arbitrzy też mięli.

Argument jest tak infantylny, że skłania do przypuszczeń, iż jest tylko „przykrywką” dla argumentów niewypowiedzianych wprost.

Otóż protokół elektroniczny odbiera sędziemu i jego protokolantowi władze nad protokołem!!! Dziś jest tak, że protokolant ze zdania wypowiedzianego przez świadka, czy stronę, protokołuje co sam zrozumie, albo co mu wyraźnie podyktuje sędzia, przerywając świadkowi zeznania, żeby mieć czas na podyktowanie do protokołu, co zostało powiedziane w poprzednim zdaniu. I zapewniam, że dyktując sędzia nie obserwuje świadka, nie „ zwraca uwagi na to co mówi, jak mówi i gestykuluje” (bo mu właśnie przerwał) gdyż w tym czasie zwraca się do protokolanta. W najlepszych sądach arbitrażowych poza „recordingiem” rozprawa jest także protokołowana przez zawodowego stenotypistę – protokołowane jest więc każde słowo z rozprawy. W Polsce protokolantem jest najczęściej młody praktykant, bez żadnego doświadczenia prawniczego, który zapisuje „słowo w słowo” co mu podyktował sędzia, a jak sędzia nie dyktuje, to „coś tam sobie” zapisuje zgodnie z własną inwencją i rozumieniem „świata i świadka”.

Potwierdza to Pan Sędzia Przymusiński, mówiąc: „teraz dyktujemy osobie protokołującej najważniejsze rzeczy, trafiające w sedno sprawy, które nam wyjaśniają jej podłoże, sens. Pomijamy dygresje zeznających, niczego najczęściej nie wnoszące”. Tylko „nic nie wnosząca dygresja” w zeznaniach jednego świadka może stać się kluczowa dla sprawy po wysłuchaniu „dygresji” jakiegoś innego świadka, na którejś z następnych rozpraw! Stąd częste „awantury” o wpisanie czegoś do protokołu rozprawy, bo adwokat (dobry adwokat) zadając jakieś pytania świadkowi, już wie jakie będą kolejne pytania zadawane temu świadkowi i następnym świadkom, a sędzia tego nie wiem. Więc coś co dla sędziego wydaje się „dygresją” może mieć kluczowe znaczenia dla spraw.

Dlatego kolejna rozprawa zaczyna się najczęściej od zgłaszania wniosków o uzupełnienie protokołu z poprzedniej rozprawy. Ale skoro nie była ona nagrywana, to o tym, co zostało powiedziane (bardzo często kilka miesięcy wcześniej – bo z taką częstotliwością rozpraw

A już zupełnie mnie powalił następujący argument: „są osoby, dla których już wizyta w sądzie jest bardzo stresująca. Co będzie gdy tego dojdą kamery i mikrofony? Z drugiej strony mogą się znaleźć tacy, których już sama świadomość, że ich zeznania są nagrywane, pobudzi do „występów”. Zamienią salę sądową w teatr”. Trzeba zatrudnić technika, który tak ustawi mikrofony i kamery, że świadkowie w ogóle nie zwrócą na nie uwagi. A jak jakiś świadek na widok „sitka” reagował będzie jak polityk, to zawsze można go „ostudzić” konkretnymi pytaniami. Trzeba je tylko umieć zadać. Ale rozumiem, że sędziowie, którzy decydują o tak ważnych dla ludzi sprawach w odróżnieniu od wielu dziennikarzy mają umiejętność zadawania takich właśnie pytań.

„Może i skróci czas trwania rozpraw, ale wydłuży pracę sądów”. Bo „dziś na zapoznanie się z protokołami, które dyktuje sędzia wystarcza czasem kilka minut. Odtwarzanie nagrań rozpraw - na przykład przy pisaniu uzasadnienia wyroku - trwać będzie godziny”. Jak tak się stanie to już będzie pewien sukces. Bo podobno dziś poważnym problemem organizacyjnym, wydłużającym kolejki w sądach, jest brak sal rozpraw. Jak rozprawy będą krótsze, to można będzie ich więcej przeprowadzić. A Pani Sędzia (ten zawód jest dość sfeminizowany) po dniu rozpraw, zamiast spieszyć się do domu, żeby „tłuc kotlety” na obiad dla dzieci odbieranych ze szkoły po drodze z sądu do domu, posiedzi troszkę dłużej żeby wysłuchać nagrań z rozprawy napisać dobre (i bardziej obiektywne) uzasadnienie wyroku.

W zamian całkowicie zgadzam się innymi z postulatami zgłaszanymi przez Stowarzyszenie Iustitia w sprawie wynagrodzenia sędziów, a nawet bronię – jak w poprzednim wpisie – ich prawa do państwowej emerytury i przechodzenia w stan spoczynku. Ten zawód powinien być dobrze wynagradzany. Wówczas kotlety będzie mógł tłuc mąż, który pójdzie sobie na urlop „tacierzyński” bo Pani Sędzia ze swojej pensji spokojnie utrzyma rodzinę. A zresztą, skoro zawód sędziego, jak postuluję od lat powinien być, jak w Ameryce, ukoronowaniem kariery prawniczej, to będą to już kotlety dla wnuków.

napisz pierwszy komentarz