Jako nastolatek odnosiłem wielkie sukcesy na polu historii i uczestniczyłem w olimpiadach z tej dziedziny wiedzy. Dziś próbuję określić i zdefiniować okres po 1989 roku.
Do roku 1989 mieliśmy system który określiłbym jako okupację radziecką- stacjonowały tu przecież wojska radzieckie. Polskich namiestników radzieckiego okupanta nawet nie skazano. Zasługują choć na symboliczny areszt domowy, jak rozmaici byli dyktatorzy, których sprawiedliwość dosięgła dopiero w podeszłych latach. Liczba tych, którzy aktywnie wspierali system totalitarny, a nie ponieśli nawet symbolicznej kary, jest gigantyczna. Ilu sędziów skazano? Ha, wielu z nich wciąż zarabia w tym biznesie, robiąc nawet kariery polityczne!
Po roku 1989 mamy zaś krótki epizod który określiłbym jako funkcjonującą raczkującą demokrację, która narażona była (z uwagi na system finansowania polityki z prywatnych datków) na znaczną korupcję i klientelizm. U jej podstaw jednakże były równe szanse dla nowopowstałyhc jak tez i już ustabilizowanych sił politycznych.
Teraz brak mi cezury. Nie wiem, w którym roku zaczął się reżim. Wg mnie cezurą jego powstania jest data wprowadzenia obecnego systemu finansowania partii politycznych, który zacementował polska scenę polityczną. Jakakolwiek kampania ulotkowa w skali kraju to wydatek od 3 mln PLN w skali kraju. Tyle kosztuje rozdanie jednej ulotki w skali całego kraju (przy np. 25 mln odbiorców i jakichś14 mln gosp. dom.), a to tylko jeden z wydatków w kampanii wyborczej. Kilkaset billboardów to wydatek kilku mln PLN. Nie słyszałem o tak zamożnych organizacjach (poza wyznaniowymi), które mogłyby się porwać na sfinansowanie najbardziej nikłej kampanii wyborczej. Bez pieniędzy nie ma demokracji.
Polska polityka znacząco różni się od polityki zachodnioeuropejskiej. Nie ma polskich odpowiedników wielu najważniejszych nurtów ideologicznych. Nierzadko nie ma ich w ogóle. A jeśli uda się nam znaleźć osoby z takich ruchów, to odpowiedzą dokładną wyliczanką cen wynajmu biur, taryf telefonicznych, kosztów druku i roznoszenia materiałów wyborczych. Niekiedy wręcz dostarczą listę tych wydatków. I są to grube miliony. Roczne wydatki kilkusetosobowej, malutkiej partii przy poprawnym finansowaniu to nawet 3,5 mln PLN.
Jak podaje A. Kamiński z Instytutu Studiów Politycznych PAN, obecnie cztery największe partie biorą ok. 97% środków budżetowych przeznaczonych na finansowanie partii politycznych (kwota ok. 114 mln zł rocznie), w tym PO i PiS inkasują ok. 70% tej sumy. J. Zbieranek z kolei zauważył wytworzenie się kartelu partii niechętnych otwarciu rynku dla nowych podmiotów politycznych, ponieważ obecny system eliminujący konkurencję na tym rynku im odpowiada. Dodatkowo, sprawozdania partii nie są jawne ani upubliczniane, a kontrolują je osoby które są namaszczane do tych zadań przez kontrolowanych.
Jest to tylko jeden element układanki, innym są media audiowizualne. Mimo możliwości technicznych (np. liczbie możliwych kanałów telewizji analogowej czy też 4- do 16-krotnie większej pojemności w multipleksach telewizji cyfrowej) na polskim rynku telewizyjnym sztucznie utrzymuje się oligopol dwóch prywatnych koncernów i jednego koncernu państwowego. Nasuwają się oskarżenia o korupcję na miliardowa skalę.
Ostatnio wielu publicystów pisze o postpolityce. Nie, to po prostu reżim, w którym, ze względu na brak konkurentów politycznych, zanikła debata. W wielu krajach natrafimy na dyskurs w którym żywe są idee polityczne. Ale one blakną tam, gdzie nie ma pola dla konkurencji, a rynek już podzielono. Dziś dla PO nie ma żadnej realnej alternatywy politycznej. I to jest dość komfortowa sytuacja. A jeśli zapytamy się polityków z czołówek gazet, czy planują wprowadzenie w Polsce demokracji zmieniając system finansowania polityki, ci od razu zaklinają że nie jest to możliwe- bo członkowie tych partii tego nie chcą. Możliwe że zmiana tego systemu jest możliwa jedynie z użyciem siły, przemocy.
Polska co prawda podpisała międzynarodowe konwencje obligujące nasz kraj do tego, by system finansowania polityki z budżetu państwa dawał równe szanse podmiotom nowopowstałym (sam w poszukiwaniach internetowych na takową trafiłem), ale nie widać większego ruchu prawników wokół tego tematu. W ogóle zdaje się że jakby Polacy znów chcieli demokracji, to by o nią zawalczyli, nawet mimo przemilczania tego tematu w wielu zdaje-się-uwikłanych mediach.
Czym jest obecny ustrój Polski? Reżimem? Fasadową demokracją (illiberal democracy)? A może jednak wciąż jest demokracją? Niektórzy filozofowie definiuja demokrację jako system niewymagający przemocy przy zmianie władzy. A może nasz system jednak wymaga takiej przemocy?
napisz pierwszy komentarz