Nie przestanę, choćby tabuny poprawniaków zarzucały mi „epatowanie romantyczną wizją patriotyzmu”, nie przestanę.

Wyrosłem już z wieku, kiedy obchodziło mnie zdanie pieczeniarzy wyżerających tłuste kaski z pańskich spodków. Nie obchodzi mnie przy tym to czy spodki mają biskupie czy tez sekretarzowskie insygnia.

Mam już taki cholerny, niewyparzony pysk, że co jakiś czas zdarza mi się huknąć jakiemuś książątku w twarz słynne zdanie Zagłoby.

/Pamiętacie jak z obrzydzeniem plunął w twarz Radziwiłłowi?/

- Zdrajca, zdrajca, po trzykroć zdrajca!

Nie wysługiwałem się komunistycznej propagandzie, nie byłem bolszewickim prokuratorem, nie świniłem się w lansadach do Millera, Cimoszewicza, Jaruzela, Michnika, Wielgusa i im podobnych.

Od dawna szukam polskiego sensu. Zacząłem od siebie, stąd też wybaczcie osobisty ton.

Tak kiedyś na horyzoncie pojawiła się Wyspa. Zapewniam, że będzie dość ludna, choć jej brzegi wyraźnie będą górowały nad mętnym morzem.

Jaki jest ten patriotyzm, ta polskość, ta fauna i flora Wyspy?

Utkana li tylko ze sztychów Grottgera, cudownego wieczornego szeptu „Trylogii”, pożółkłych fotografii dzieciaków tamtej Warszawy w za dużych hitlerowskich hełmach, powstańców z 1945... 1953, bohaterów zamęczonych w piwnicach NKWD i UB, na Sybirze, brzemiennych jak krople liter „Solidarności” z 1980 roku, ?

Zbudowana z luźnej sieci cytatów Piłsudskiego, pięknej mowy sejmowej Becka, sejmowej godności socjalisty, premiera Jana Olszewskiego, cichego, spokojnego uporu matek, których synowie biegli krzycząc – Polska?!

Strof człowieka, który najpiękniej ujął gest wstawania z kolan – największego polskiego poety – Zbigniewa Herberta?

Uśmiechu moich synów – Polaków?

Nie ma w nim rozsądku, wyrachowania, kalkulacji, strategii wyrafinowanego szachisty?

Nie ma w nim pracowitości, zapobiegliwości, zmysłu ekonomii?

Nie ma w nim gościnnej tolerancji dla przybyszów, bogacenia się ich wianem?

Tego wszystkiego należy odmówić człowiekowi mówiącemu wprost, że jest patriotą, że jego partią jest Polska, że nie pojedzie za granice tylko dlatego, że tam ma obficiej nałożone do żłobu?

Dlaczego słynne zdanie Dmowskiego: „Polakiem jestem i obowiązki mam polskie” jest wstydliwie przemilczane, dlaczego wstydzimy się walczyć o to, aby nasz język był szanowany na ulicach, w lokalach, w kulturze?

Dlaczego nie wymagamy od dziennikarzy polskich postaw, prawdy o naszej Ojczyźnie?

Dlaczego nie mówimy wprost, że w zawodzie dziennikarskim są hieny, agenci i zwykli pieczeniarze o twarzoryjach, po których spływają wszelkie plwociny?

Dlaczego godzimy się na to aby bezczelne kliki dyktowały całemu narodowi co warto czytać, słuchać, oglądać, o czym myśleć, a o czym milczeć?

Dlaczego nie garbujemy skóry cynikom żerującym zza kadru na „big brotherach”, „tańcach”, „talentach”?

Dlaczego godzimy się na to, aby co rano skompromitowane postaci udzielały nam z ekranów telewizora rad jak żyć?

Czy kształcenie naszych dzieci ma ograniczać się jedynie do sprawnej nauki języków obcych i lekceważenia własnej historii, kultury i języka?

Czy naprawdę chcemy mieć pokolenie sprawnych sług, którzy dobrze rozumieją co mówi do nich pan?

Uśmiechacie się, ...że to zbyt proste, zbyt czarno – białe, zbyt mało wyrafinowane, filozoficznie mało dostojne, że takie rozumowanie trudno zawrzeć w gładkiej logicznie formule?

Moją Polskość czerpałem z przedwojennych „Płomyków” i „Płomyczków”, którymi reakcyjnie karmiła mnie babcia Holyńska, z powieści Sergiusza Piaseckiego, z epickich reportaży Melchiora Wańkowicza, z czytanych przy latarce, pod kocem, książek Alfreda Szklarskiego o przygodach Tomka, z cudownego poczucia humoru mistrza Edmunda Niziurskiego. Taki mi się utkał emocjonalny kolaż...

...Kiedyś starsza aktorka opowiadała mi historię małego Frania.

Trwała wojna 1939 roku, broniło się Wybrzeże.

Do wojskowej komisji codziennie przychodził mały, siedmioletni Franiu.

Niezmiennie łapał sanitariuszkę za rękaw i prosił aby wzięła od niego krew.

Kobieta uciekała przerażona.

Pewnego dnia Franiu przyszedł jednak z mamą, która gorąco poprosiła, aby wzięli od synka choć kroplę krwi.

-        On nie może w nocy zasnąć i ciągle płacze, że nie może oddać krwi dla polskich żołnierzy – matka prosiła wyjaśniając, że boi się o to, że syn w końcu się załamie.

Krew oficjalnie pobrano i szczęśliwy Franiu odszedł wraz z mamą.