Jak nazwać polski holocaust? (antypolonizm nigdy więcej i ani grama więcej)

avatar użytkownika Redakcja BM24

Przez ostatnie lata w prasie lokalnej, polskojęzycznej oraz w prasie i programach obcojęzycznych często oskarżano Polaków o bierność, a nawet wrogość w stosunku do osób pochodzenia żydowskiego, które stały się przedmiotem nagonki i mordów niemieckich okupantów w okupowanej Polsce.

Zjawisko to jest tym bardziej bolesne, że Polska (nawet  okupowana) była jedynym krajem, który na miarę swoich możliwości zapewniał instytucjonalną pomoc swoim obywatelom oraz innym osobom pochodzenia żydowskiego.

 


Po stronie tzw. aryjskiej ukrywano tysiące zbiegłych z miejsc prześladowań Żydów oraz osób pochodzenia żydowskiego. To Polacy – sami traktowani jako podludzie – pomogli przetrwać tak licznej społeczności osób skazanych przez niemieckich nazistów na śmierć. Działania podejmowane przez rząd polski na uchodźstwie oraz osób wierzących w człowieczeństwo nie znalazły jednak zrozumienia wśród aliantów, którzy niedługo potem zdradzili Polskę w Jałcie. By zrozumieć kulisy tej sprawy warto poczytać o samobójstwie  Szmula Zygelbojma oraz historii kuriera z Warszawy, Jana Karskiego. Kto uważanie przeanalizuje te przypadki, ten zrozumie w jak trudnej sytuacji znaleźli się Polacy podczas okupacji i jak wiele zrobili, by ratować życie swoje, swoich bliskich oraz swoich sąsiadów.

Dramat Polaków różnił się jednak tym od dramatu innych narodów, że Polacy byli ofiarami dwóch totalitaryzmów. Mordy Polaków, nienawiść i eksterminacja następowały zarówno ze strony sowieckiej, jak i niemieckiej. Sam fakt, ze obóz koncentracyjny Auschwitz utworzono w pierwszej kolejności dla Polaków, a kopalnie Workuty zasilała przymusowa praca polskich kobiet i mężczyzn, jest symbolem złożoności polskiej tragedii.

Sprawa polska jest również o tyle skomplikowana, że Polacy - jako jedyne z licznych ofiar - przeciwstawili się oprawcom, jako jedyny aliant walcząc niemal na wszystkich frontach świata z Niemcami oraz z Sowietami. Sami będąc zresztą ofiarami, pomagali również innym ofiarom, co stanowi precedens na skalę tamtych czasów.

Na czym polega nasz współczesny problem? Liczne dyskusje ze środowiskami zaprzyjaźnionych Żydów, pokazują, że Żydzi nie chcą, aby terminów Zagłada oraz Holocaust używać do nazywania tragedii narodowych innych niż tragedia ludności żydowskiego pochodzenia. Można rozumieć to stanowisko, ale w takim razie jak nazwać polską tragedię?

Brak nazwy powoduje, że zjawisko zaczyna nam znikać z oczu wraz z ostatnimi odchodzącymi, a jeszcze żyjącymi, ofiarami zagłady Polaków. Mówiąc na świecie Holocaust, kierujemy uwagę na Żydów, a jak skierować uwagę na ich współbraci w cierpieniu, na Polaków?

To ważna kwestia. Zauważmy, że wielu komentatorów przestaje już odróżniać nazwę od jej desygnatu. Dobrą ilustracją jest ostatnie wydarzenie dotyczące przeinaczenie słów biskupa Pieronka, które swój mechanizm znalazło nie w złej woli – jak należy podejrzewać – ale w tym semiotycznym sklejeniu nazwy z desygnatem.

Na naszej stronie zamieściliśmy sondę, w której pytamy, w jakim kierunku powinniśmy podążać, w kwestii nazewnictwa. Jeśli ktoś z Państwa ma pomysł jak określić jednym słowem złożoność polskiej tragedii, to proszę do nas pisać. Jakąś nazwę koniecznie musimy wprowadzić do obiegu. Inaczej polski holocaust zostanie zapomniany i przekłamany.

www.antypolonizm.pl http://antypolonizm.salon24.pl/

Etykietowanie:

1 komentarz

avatar użytkownika Maryla

1. KATASTROFA (Bielinski)

W czasie II wojny światowej społeczeństwo polskie poniosło ogromne straty. Szacuje się że zginęło, zostało zamordowanych, około 1/5 populacji II Rzeczypospolitej i około 1/10 populacji polskiej.Czy w naszej historii istnieje okres, charakteryzujący się podobnymi stratami? Otóż, niestety, tak. Straty poniesione w czasie II wojny światowej nie są największymi stratami ludzkimi w naszej historii. Straty można liczyć w kategoriach bezwzględnych, tj. ilości zabitych w tysiącach, milionach, itp., lub kategoriach względnych, najlepiej wyrażone w stosunku procentowym liczby ofiar do ogółu populacji. Żydzi przekonanie o wyjątkowości holocaustu opierają na wysokim procencie pomordowanych Żydów, oraz na tym, że Żydów mordowano tylko dlatego, że byli Żydami. Współczynnik strat społeczności żydowskiej w Polsce wynoszący około 90 %, czy w Europie około 50 % budzi istotnie poruszenie. W ostatnich latach można zaobserwować wzrost liczby pomordowanych Żydów przez hitlerowskie Niemcy. Z dawnych lat pamiętam liczbę 4.5 mln., potem było 5, nawet 5.5 mln.. Ostatnio „fachowcy” od holocaustu twierdzą, że zginęło 6 mln. Żydów! Cóż się dziwić. Podobnie zjawisko można zaobserwować w Polsce, gdzie bardzo podobnie w miarę upływu lat rośnie liczba kombatantów. Ostatnio czytałem, iż pewna pani dostała uprawnienia kombatanckie mimo iż urodziła się w drugim, czy trzecim roku wojny. Argumentowała, iż w jej dziecięcym wózku przewożono ulotki konspiracyjne, a przeżyta trauma odcisnęła się piętnem na całym jej życiu. Im dalej od niebezpieczeństwa tym odwaga tanieje, a bezczelność zyskuje na wartości. Cóz się dziwić, że im dalej od wojny tym kombatantów przybywa, zamiast w sposób naturalny ich ubywać. Okresem w historii w który zginęło najwięcej ludzi w Polsce jest bez wątpienia wiek XVII. Oczywiście licząc w skali względnej, w stosunku do liczby populacji. W skali bezwzględnej straty poniesione czasie II wś. są bez wątpienia najwyższe. Jest to historia zapomniana, ale warta przypomnienia. Wiek XVII to wiek wojen, ciągłych wojen przez prawie sto lat. Wojny ze Szwecją, z Rosją, z Kozakami (powstanie Chmielnickiego), wojny z Turcją i Tatarami, z Brandenburgią i Siedmiogrodem. Rzadko który rok zaczynający się na 16.., był rokiem pokoju. Prawie zawsze była wojna, albo i dwie naraz, albo i trzy. Zmora uczniów, którzy gubią się w nawale dat i miejsc bitw, nazwisk dowódców, oraz tego, kto z kim i o co walczył. Ówczesne wojny niewiele miały wspólnego z romantycznym obrazem propagowanym w filmach szlachetnych młodzieńców z szablami pędzących na koniach. Bitwy były zaciekłe, bez nijakiego miłosierdzia. Słowa "ludobójstwo" nie znano, lecz ludobójstwo praktykowano powszechnie. Nie brano jeńców, a jeśli już to po to, by ich wymordować. Wobec bezbronnej ludności cywilnej dopuszczano się każdych okrucieństw, jakie tylko przychodziły do głowy. Wycinano mieszkańców, a wsie i miasta szły z dymem. Ogniem i mieczem pustoszono całe prowincje. Przechodzące armie zostawiały po sobie jedynie ziemię i wodę. Niestety, terenem tych wojen była Rzeczpospolita a ofiarami ludność nieszczęsnej Rzeczypospolitej. W szczytowym okresie nieszczęść, w latach 1655-1656, Rzeczpospolita była okupowana przez Szwedów i Branderburczyków (Niemców) idących od północy, przez Rosjan i sprzymierzonych z nimi kozaków Chmielnickiego nadciągających od wschodu jak niepowstrzymana powódź i wrzeszczcie Siedmiogrodzian, Węgrów, Wołochów maszerujących od południa. Było to istny potop. Nie było w całym obszernym państwie powiatu i gminy, gdzie nie zawitałby najeźdźca z ogniem i mieczem. Przez wiele prowincji, województw, fale napastników przetaczały się wielokrotnie. Wydawało się, że to koniec Rzeczypospolitej. Jednak w ówczesnych Polakach, tak dla uproszczenia nazwijmy mieszkańców Rzeczpospolitej, tkwiły niepożyte siły. Szablą wyrąbali sobie wyjście z wydawałoby się beznadziejnej sytuacji. Niezwyciężone w ówczesnej Europie wojska szwedzkie pokonali metodą wojny szarpanej, partyzanckiej. W pogoni za nimi do Danii i Szwecji wkroczyła dywizja Czarnieckiego znacząc swój pochód szeroką łuną pożarów. W otwartym polu otoczyli i pokonali armię Rakoczego. W kilku morderczych bitwach zniszczyli armie carskiej Rosji. Jak okręt przykryty falami, który ku zdziwieniu miast tonąć, zwolna rusza ku powierzchni, i wychyla z topieli, w wirach, w zamieszaniu, w gęstwinie pian spływających fal, tak Rzeczpospolita wynurzyła się z otchłani. Na zgliszczach miast i wsi nastał względny pokój, by po kilku latach ustąpić kolejnej wojnie, z Turcją. – najpotężniejszym państwie ówczesnego świata. Porozmawiajmy o cenie jaką zapłaciła ludność Rzeczypospolitej. Była ona straszliwa. Ale trudna do oszacowania w liczbach. Dysponujemy tylko szczątkowymi spisami ludności z tego okresu. Praktycznie nie było rządu centralnego. Poszczególni magnaci, biskupi, czy szlachcice dokonywali spisu swoich dóbr, ale te archiwa w większości zaginęły – zostały zniszczone. Okres wojen w XVII w. Rzeczp. można porównać do wojny trzydziestoletniej w ówczesnych Niemczech (1618 - 1648). Straty ludności Niemiec w wyniku tej wojny szacuje się na około 30 %. Nawiasem mówiąc, są to najwyższe straty Niemców w historii. Ani w pierwszej ani w drugiej wojnie światowej, ani nawet łącznie w tych dwóch wojnach, straty ludności Niemiec nawet nie zbliżyły się do tej liczby. Straty ludności Rzeczypospolitej z pewnością nie były niższe. Myślę, że te 30 % to dolna granica. Zachowały się spisy biskupa poznańskiego z okresu tuż po potopie szwedzkim. Komisarze biskupa nie doliczyli się połowy dymów (domów) chłopskich w dobrach biskupa. Czyli straty w Wielkopolsce (Pomorzu) można by przybliżyć przez 50 %. Ale też część chłopów mogła po prostu uciec. Nie znaczy to, że się uratowali, bo w krok za wojskiem szły głód i zarazy. Większość ówczesnych ludzi umierała nie od miecza ale z głodu i z chorób zakaźnych. Zwłoki pomordowanych ludzi i zwierząt, których często nie miał kto pochować stawały się siedliskiem zarazy, pustoszącej kraj. A było to w Wielkopolsce, prowincji stosunkowo najmniej spustoszonej, przez którą przetoczyła się tylko jedna, szwedzka fala najeźdźców. W innych prowincjach straty musiały być wyższe, np. Małopolsce zlanej kolejno przez Szwedów, Siedmiogrodzian, Kozaków, nie mówiąc już o Litwie, czy Ukrainie. Na Litwie (i Białorusi współczesnej) wojska carskie konsekwentnie stosowały taktykę spalonej ziemi mordując i paląc. Po przejściu armii rosyjskiej (ruskiej) zostawała jeno ziemia i woda. Jeden z polskich magnatów, który w poselstwie do Moskwy wędrował przez tereny Wielkiego Księstwa Litewskiego pisze, że tygodniami szli jakby przez pustynię, nie spotykając żywego ducha, mocując w ruinach spalonych miast i wsi, gdzie zdziczałe psy i wilki rozwłóczyły ludzkie kości. Na Ukrainie nie było lepiej. Albo i gorzej. Od wybuchu powstania Chmielnickiego (1648) przez ponad 50 lat, do zawarcia pokoju karłowickiego z Turcją (1699), ziemie ukrainne bezlitośnie były pustoszone przez Kozaków, Rosjan, Tatarów, Turków, no i Polaków. Wojska koronne m.in. pod dowództwem Czarnieckiego zostawiały po sobie jeno zgliszcza i trupy. Ostatni akapit „Ogniem i mieczem” H. Sienkiewicza zawiera pamiętne słowa: „Opustoszała Ukraina, opustoszała Rzeczypospolita. Wilcy wyli na zgliszczach dawnych miast i kwitnące niegdyś kraje były jakby wielki grobowiec. Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą”. Nie jest to li-tylko poetycka metafora. Niestety, słowa te zawierają straszliwą prawdę. Straty na Ukrainie i Litwie są nie do przecenienia, przypuszczalnie sięgały 70, 80 % populacji. Albo i więcej. W sumie, pamiętając, że najgęściej zaludnione i najbogatsze prowincje Rzeczypospolitej tj. Wielkopolska, Pomorze, Małopolska, zostały stosunkowo mniej dotknięte zniszczeniem można pokusić się na oszacowanie strat na więcej niż 50 %. Zaokrąglenie liczby strat na między 1/2 a 2/3 ogółu populacji wygląda całkiem satysfakcjonująco. Minimalne straty to przynajmniej połowa ludności (50 %). Są to przerażające szacunki. Fatycznie oznaczają one, że ludność Rzeczypospolitej dotknęła KATASTROFA. Katastrofa demograficzna, społeczna, polityczna, kulturalna itp. Ludność Rzeczpospolitej na początku XVII szacuje się na około 11, 12 mln. Podobny stan zaludnienia osiągnęła Rzeczpospolita krótko przed rozbiorami. Potrzeba było prawie 150 lat, aby zrekompensować straty poniesione w czasach KATASTROFY. Dla porównania ludność Polski osiągnęła stan przedwojenny (35 mln.) gdzieś pod koniec lat siedemdziesiątych, czyli trzeba było około 30 latach aby wyrównać straty II wojny światowej. Pięć razy krócej. Aby znaleźć analogie we współczesnej historii Europy musimy cofnąć się do czasów późnego średniowiecza, do czasów pandemii dżumy zwanej „Czarną śmiercią”. Pandemia dżumy wybuchła w 1347 roku, początkowo w portowych miastach włoskich i szybko rozprzestrzeniła się po całej Europie zachodniej. Polskę i Skandynawię potraktowała względnie łagodnie, ale w Europie dżuma zebrała straszliwe żniwo zanim wygasła około 1352 roku. Szacuje się, że zmarło między czwartą częścią o połową ogółu populacji Europy. W niektórych, szczególnie dotkniętych regionach np. w Italii, południowej Francji, wymarła nawet połowa, czy 2/3 ludności. Tylko pandemia dżumy, zwana „czarną śmiercią” może stanowić porównanie do katastrofy XVII w. Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Należy jednak pamiętać, że czarna śmierć dotknęła prawie wszystkie narody Europy, nie zaburzając przez to politycznego układu sił w Europie. Katastrofa XVII dotknęła Rzeczpospolitą. Sąsiednie państwa pozostały względnie nietknięte. Przeciwnie, przez nieszczęścia Rzeczpospolitej sąsiednie państwa: Prusy, Rosja, Austria rosły w siły, nic nie robiąc. A reformując się i wzmacniając państwa te rychło osiągnęły status mocarstw, który Rosja dzierży aż po dziś dzien. Straszliwe straty Rzeczpospolitej spowodowały zmianę politycznego układu sił. W nowo ukształtowanym rozkładzie mocarstw nie było już miejsca na odrodzoną potęgę Rzeczypospolitej. Katastrofa XVII i w straszliwe osłabienie państwa niosło w sobie zagładę Rzeczypospolitej, dokonaną w prawie wiek później. Po katastrofie XVII wieku Rzeczypospolitą mógł ocalić tylko szczęśliwy zbieg okoliczności. A tego szczęścia zabrakło. Było już blisko. Już widać było brzeg. Niestety. Rzeczypospolita Obojga Narodów utonęła tuż przy brzegu. Dlatego na pytanie o największą katastrofę w dziejach Polski, odpowiedź jest jedna: były nią wojny XVII wieku. I pomyśleć, że o tej strasznej i brzemiennej w skutki epoce większość nic, albo prawie nic by nie wiedziała, gdyby nie geniusz jednego człowieka: Henryka Sienkiewicza. Jego Trylogia: Ogniem i Mieczem, Potop, Pan Wołodyjowski opisuje kolejno wojny kozackie, szwedzkie i tureckie. Dzięki Sienkiewiczowi poznajemy ten świat. I tamtych ludzi, którzy uparcie, wbrew wszystkim stawali do walki z kolejnym napastnikiem. Dziś ci „Sarmaci” są przedmiotem szyderczego śmiechu. A winniśmy im podziw, i wdzięczność. Ich uporowi, odwadze, dumie, niezależności. Wyprowadzili Rzeczypospolitą z beznadziejnej sytuacji. Podpici Sarmaci przy karabeli, z podgolonymi głowami. Kupą szli w ogień nieprzyjaciela jak w dym. I golili szablami. A jak oni nie wygolili, to ich wygolono. Nie byli aniołami, ale wygrali. Przeżyli, i wygrali. Stworzyli fundament współczesnego polskiego narodu. Nadali ton przyszłości, jakby przeczuwając to co będzie, co się stanie. Ich potomkowie walczyli od konfederacji Barskiej, przez powstanie Styczniowe po powstanie Warszawskie. I obalili komunizm. Równie uparci, twardzi, bezkompromisowi. http://bielinski.salon24.pl/

Maryla

------------------------------------------------------

Stowarzyszenie Blogmedia24.pl