O'Brien dla Fronda.pl: To nie czas, by chować się do katakumb (FRONDA)
Fragment obrazu "Eliasz" Michaela O'Briena.
Znany kanadyjski pisarz mówi o Chrystusie, literaturze, Kanadzie, Obamie, Polakach, Żydach, islamie, Rosji, UE, Antychryście, Apokalipsie... I stara się odczytać znaki czasów.
Fronda.pl: Długo nie mógł Pan wydać swoich książek?
Michael D. O'Brien: Tworzyłem wyłącznie rękopisy od 1977 aż do 1995 roku. Wydawcy zawsze powtarzali mi, że wydrukują moje książki, jeśli usunę z nich ten cały katolicyzm, albo jakoś go schowam. Zawsze odmawiałem i dlatego nie opublikowano ich w moim kraju. Zresztą, do dziś żadna z moich powieści nie ukazał się w Kanadzie.
Dlaczego?
Moja ojczyzna to kraj dogłębnie zsekularyzowany, społecznie i politycznie przypominający Niemcy i Holandię. Wreszcie, w 1995 roku wysłałem rękopisy do wydawcy w Stanach Zjednoczonych. Od razu zostały zaakceptowane. Od tego czasu na rynku amerykańskim ukazało się 12 moich książek i prawdopodobnie ukażą się następne.
To była dla mnie dobra lekcja. Dowiedziałem się wiele temat prawdziwej natury zsekularyzowanej kultury - że zawsze podąża w kierunku neototalitarnego ucisku wolności kulturowej i politycznej. I zawsze chce przy tym zamknąć kulturę katolicką w getcie. Jak u Orwella - są równi i równiejsi. Ale nauczyłem się też, że nigdy nie należy tracić nadziei. Jestem bardzo wdzięczny Bogu, że moje książki zostały przetłumaczone na jedenaście języków. Teraz jestem szczęśliwy, widząc jak szybko polscy wydawcy - Fides et Ratio, Wydawnictwo M i Znak - poradzili sobie z rozpowszechnieniem moich książek w waszym kraju.
Z jaką reakcją spotykają się Pana książki w zlaicyzowanych krajach Zachodu, gdy stały się powszechnie znane i czytane? Czy na przykład czytają je tylko katolicy?
Otrzymałem zarówno od wierzących jak i od niewierzących wiele listów, w których pisali, jak wiele dla nich te znaczyły moje opowieści. To zawsze niesie mi ukojenie po tych wszystkich doświadczeniach z przeszłości. Moje książki miały też wiele pozytywnych recenzji w największych amerykańskich gazetach, tak samo w Europie – zwłaszcza we Włoszech, Hiszpanii, Niemczech i Francji. I to w mediach zarówno świeckich, jak i religijnych. To mnie bardzo zaskoczyło, ale potwierdziło również, że literatura katolicka nie musi iść na kompromisy, gdy głosi Prawdę, a przy tym może być powszechnie czytana i ceniona.
Bo okazuje się, że na szczęście wiele zależy również od literackiej wartości dzieła. Jeśli powieść przedstawia historię, która rozpala wyobraźnię czytelnika, wiele ważnych prawd daje się przekazać pod postacią fikcji.
Nie było negatywnych reakcji?
Oczywiście, były. Zwłaszcza ze strony tych sił w USA, które postrzegają moje powieści jako zagrożenie dla swojej wizji społeczeństwa i państwa. Kultura jest bowiem dla nich narzędziem społecznej rewolucji ku „dyktaturze moralnego relatywizmu”. Utożsamiono mnie w tych kręgach ze złośliwością i irracjonalna krytyką. Ale rozumiem to - kiedy mówi się prawdę w miłości, takie reakcje są nieuniknione.
Michael D. O'Brien.
Można powiedzieć o Pana książkach, że są również przepowiadaniem nadchodzącej Apokalipsy. Czy to tylko licentia poetica, czy naprawdę uważa pan, że koniec świata jest blisko?
Jedynie trzy z dziewięciu moich książek traktują o Apokalipsie. Nie znam też dnia ani godziny, kiedy Pan powróci. Nie jestem mistykiem. Ale z drugiej strony, poważnie traktuję wezwanie Chrystusa, gdy mówi byśmy „uważali i czuwali”. Wiemy z Jego ostrzeżeń, a także z innych przepowiedni prorockich w Piśmie Świętym, że pokolenie, które jest najmniej czujne, będzie cierpiało największy ucisk podczas Apokalipsy.
Moim zadaniem jest więc zadawać pytanie, które musi stawiać sobie każde pokolenie: Czy jesteśmy czujni? Czy dobrze odczytujemy znaki czasu? Czy duchowo i moralnie jesteśmy gotowi?. Bo nigdy nie możemy być pewni, czy nie żyjemy w czasach, o których ostrzegał nas Chrystus.
Przy tym wszystkim moje powieści są inne niż protestanckie wizje „końca czasów”. Katolicka refleksja apokaliptyczna nigdy nie powinna być "ochrzczonym gnostycyzmem". Nie tylko dlatego, że chrześcijaństwo i gnoza są sprzeczne. Sama wiedza nie może nas zbawić. To, czego potrzebujemy, to jedność z Jezusem i pewność jego zbawczej mocy.
Czy słuszne jest w ogóle zastanawiać się, kiedy nastąpi koniec świata?
To słuszne i właściwe. Jezus wzywa przecież, by obserwować znaki czasu. Oczywiście, zawsze istnieje ryzyko nadinterpretacji. Musimy z jednej strony unikać histerii i subiektywnej interpretacji, z drugiej - ślepego zaprzeczania. Obie reakcje są szkodliwe dla zdrowia duchowego. Ponad wszystko nigdy nie możemy poddawać się duchowemu lękowi, bo lęk osłabia, czy wręcz usuwa z serca miłość - do ludzi i do Pana.
Dlaczego wybrał pan Polaka Pawła Tarnowskiego na głównego bohatera „Domu Sophii” i skąd w Pana twórczości tyle odniesień do historii Polski? Czy dostrzega pan we współczesnej historii Polski oznaki Apokalipsy?
Postać Pawła Tarnowskiego dla mnie reprezentuje ukrzyżowanie polskich katolików. Byliście podczas wojny razem z Żydami celem nazistów, a po wojnie sowieckiego totalitaryzmu. Jesteście wybitnymi ludźmi o bogatej wierze i kulturze, z nieprzeciętną historią odwagi i wytrwania w duchowej tożsamości. Paweł reprezentuje pokornego, dobrego człowieka, który doświadcza wielu pokus, zmagań, słabości, grzechów. Ale pokonuje je z wiarą, modlitwą i sakramentami a także przez uczenie się niesienia własnego krzyża z Chrystusem. Ponieważ cierpi, zdolny jest także do współczucia innym, którzy cierpią, zwłaszcza młodemu Żydowi, który dostaje się pod jego opiekę.
Właśnie, drugim z bohaterów uczynił pan Żyda, przyjaciela Polaka. Jest on także głównym bohaterem powieści "Ojciec Eliasz. Czas Apokalipsy".
Kościół naucza, że Żydzi nadal są ukochani przez Boga. Są „pierworodnymi Boga” i naszymi „starszymi braćmi w wierze”. W cierpieniu, którego doświadczyli w czasach nazistowskich, są prefiguracją tego, co czeka dzieci Boga przy końcu czasów, gdy Antychryst wypowie wojnę tym, którzy żyją według prawa Bożego i całym sercem zmierzają za Chrystusem. Św. Paweł także profetycznie zapowiada nam, że przy końcu czasów „cała wspólnota Izraela” dojdzie do pełnego objawienia Nowego Przymierza w Chrystusie. W tym sensie, nasze życia, chrześcijan i żydów, są nierozerwalnie związane ze sobą w wymiarze duchowym, tak samo jak w wymiarze społecznym i politycznym.
Nazizm i komunizm już upadły. A dzisiaj, skąd płynie zagrożenie?
Manifestowanie się sił antyludzkich przyjmuje wiele form, niektóre są całkowicie totalitarne, inne „miękko” totalitarne. XX i XXI wiek pełne są „twardych” tyranii, takich jak komunizm, nazizm, faszyzm. Do dziś są pozostałości idei marksistowskich - np. w Chinach. Jednakże totalitaryzm materialistycznych „demokracji” również ma antyludzkie elementy.
Unia Europejska, dla przykładu, próbuje usuwać odciąć się od chrześcijańskich korzeni Europy i narzucać państwom członkowskim radykalnie niemoralne prawa. Organizacja Narodów Zjednoczonych wypromowała biednych państwach radykalnie antyludnościowe rozwiązania. A przy tym zarówno UE jak i ONZ, pomimo że zawzięcie podważają podstawowe fundamenty prawdziwie ludzkiej cywilizacji, przedstawiają się jako nowy rodzaj „humanizmu”. W imię "dobra ludzkości" eliminują pewną część ludzkiej wspólnoty – choćby poprzez aborcję czy eutanazję. Promują także indoktrynację młodzieży masową propagandą w edukacji i w mediach, a narzędziem do tego są kary i nagrody finansowe.
W jednym ze swoich wywiadów udzielonych polskiej prasie wskazał pan na obecnego amerykańskiego prezydenta Baracka Obamę jako na możliwego Antychrysta. Dlaczego właśnie jego? Czym różni się Obama od innych lewicowo-liberalnych polityków, takich jak np. Bill Clinton?
Antychrystów w ostatnich dwóch tysiącleciach było wielu. Ten zwodniczy duch był między nami i napastował nas od samego początku chrześcijaństwa. Wszelkie prześladowania Kościoła są prefiguracją Antychrysta, a pojawiały się zawsze, gdy słabła wiara i szerzyła się apostazja. Historyk Euzebiusz zwraca uwagę, że nawet prześladowania w starożytnym Rzymie miały miejsce w czasie, gdy pierwsi chrześcijanie osłabli w wierze.
Dzisiaj niestety żyjemy w czasach masowej apostazji wśród narodów, które niegdyś tworzyły cywilizację chrześcijańską. A Amerykanie wybrali w 2008 roku najbardziej w historii przeciwnego życiu prezydenta, człowieka który chce krzewić śmiertelne zło, szczególnie w dziedzinie moralności seksualnej i bioetyki. Wprowadza nowe prawa, które zmuszą amerykańskich podatników do płacenia za rzeczy, które większość z nich uważa za absolutnie złe. Oznacza to, że manipuluje się demokracją w celu jej rzeczywistego zrujnowania. Tej antyludzkiej polityce sprzyja się w przebraniu „humanizmu”, „tolerancji” czy „wolności”. To bardzo niebezpieczne, zwodnicze kłamstwo, a jego owocem jest śmierć.
A czy przypadkiem nie jest tak, że wszelka ziemska władza nosi mniejsze lub większe znamiona Antychrysta? Przecież podporządkowuje człowieka komuś innemu niż Bóg?
Wierzę, że istnieją trzy główne symptomy totalitaryzmu i wszystkie one są dominującymi elementami polityki nowego porządku światowego. Każdy totalitarny system, od ekstremalnie brutalnych do „miękkiej” kontroli werbalnej, prawnej, czy finansowej, przejawia, po pierwsze w odrzuceniu spajających absolutów moralnych ustanowionych przez transcendentny Byt, o którym my chrześcijanie wiemy, że jest Bogiem Ojcem w Trójcy Jedynym; przez to – po drugie - minimalizuje absolutną wartość ludzkiego życia, i – po trzecie – wynosi w hierarchii wartości państwo (złośliwe i zarazem udające dobroczynność) jako ostatecznego sędziego rozstrzygającego o tym, co dobre, co złe.
Takie rządy przepojone są duchem Antychrysta. Są żyzną glebą dla światowej osobowości, którą przepowiedzieli prorocy Starego i Nowego Testamentu, czyli „człowieka grzechu”, Antychrysta. Więcej można przeczytać o nim w Katechizmie Kościoła Katolickiego w punkcie 675.
Co powinni robić katolicy w takiej sytuacji? Schować się do katakumb, by ocalić skarby wiary czy też aktywnie działać, walczyć głosząc Chrystusa i być gotowym na męczeństwo?
To nie jest czas, by chować się w katakumbach. "Ten, kto chce zachować swoje życie, straci je. Ten, kto ze względu na Chrystusa straci swoje życie, będzie miał życie wieczne" (Łk 9,24). Zostaliśmy powołani przez Boga w tym właśnie momencie historii by głosić prawdę w duchu miłości, przy każdej możliwej okazji. By być odważnymi i stałymi w naszej wierności Chrystusowi, nie tylko w prywatnym życiu, ale także w publicznym. Jesteśmy wezwani do uczestnictwa w nowej ewangelizacji z odnowionym zapałem i poświęceniem, nie do tego, żeby się przed światem chować.
A zarazem musimy pozbyć się wszelkich mylnych miar dotyczących tego, czym jest zwycięstwo, a czym porażka. Jedynie Bóg widzi prawdziwą wartość naszej pracy dla Królestwa Bożego. My sami musimy pamiętać, że jesteśmy wezwani, by nieść publiczne świadectwo nadchodzącego zwycięstwa Chrystusa nad złem i fałszem odwiecznego wroga ludzkości.
Będziemy cierpieć wiele przeciwności i zostaniemy podani wielu próbom. To czas wielkiej chwały Kościoła i wszystkich, którzy podążają za Chrystusem, nie będzie to jednak taka chwała, jak ją postrzega świat, ale chwała najpiękniejszego i wiecznego światła. Niektórzy z nas mogą doświadczyć krwawego męczeństwa, a wszyscy - bez wyjątku - jesteśmy powołani przez Chrystusa do bycia jego męczennikami w takiej, czy innej formie. Pamiętajmy, że słowo martyr znaczy „świadek” – ten, który świadczy o prawdzie, jaką jest żywa i zbawcza moc Boga.
Jak pan myśli, czy obecna trudna sytuacja Kościoła jest wynikiem liberalizmu w świecie, czy też odwrotnie –sekularyzm w świecie jest wynikiem liberalizacji Kościoła, zmiękczania i rozmywania jego nauki?
Zawsze gdy aktywność Kościoła słabnie, wzmacnia się duch tego świata. Domyślam się, że użyła Pani słowa "liberalizm" nie w klasycznym sensie tego słowa, bo ten współczesny liberalizm ma z prawdziwym niewiele wspólnego. Ten współczesny w sferze działania nieodmiennie przekłada się na kompromis moralny, a jego cenę muszą płacić inne istoty ludzkie.
Liberalizm w Kościele jest naiwną próbą wchodzenia w dialog ze światem. Oczywiście, prawdziwy dialog jest potrzebny, ale przez ponad czterdzieści lat wielu chrześcijan w wolnych państwach Zachodu próbowało dialogować ze światem na jego warunkach, a nie opierając się na skale. Owoce tego są absolutnie zastraszające.
Myślę, że w Polsce jest mniej tego liberalizmu. Jedynie proszę - nie myślcie, że w liberalnej teologii, eklezjologii, czy planowaniu chodzi o wolność. Nie chodzi. Na początku może tak to wyglądać, jakby chodziło o współczucie, czy otwartość. Ale jest to dobroć krótkoterminowa. A na dłuższą metę - to okrucieństwo. Owoce takiego liberalizmu są katastrofalne. Błagam was, nie stawajcie się tacy jak my, w zachodnich krajach, którzy wymieniliśmy pierworództwo na miskę soczewicy. Daliśmy się zwieść przyjaznemu potworowi, który coraz bardziej ujawnia swoją prawdziwą naturę. Musimy teraz żyć w zdewastowanych moralnie społeczeństwach, z winą za niesprawiedliwą śmierć milionów dusz w wyniku aborcji i eutanazji, w zdewastowanych na bezprecedensową skalę rodzinach. Dodatkowo, jedno zło pociąga za sobą kolejne.
A co powinno budzić większy niepokój - zagrożenie neopogaństwem, czy zagrożenie islamem?
Oba są niebezpieczne. Inwazja islamska zagraża od zewnątrz. Neopoganizm subtelnie korumpuje od środka. Jedynym wyjściem dla ludzi, dla narodów, jest odnalezienie własnej duchowej tożsamości i odważne życie według niej i w niej. Wymaga to od nas całkowitej otwartości na ludzkie życie, przeznaczania wszelkich naszych środków na wspieranie zdrowych tradycyjnych rodzin i stawiania oporu materializmowi w jego licznych przejawach. Ponad wszystko musimy zaś – być może jak nigdy dotąd od początku chrześcijaństwa – szukać łaski Pana.
Na Zachodzie ludzie obawiają się ekspansji islamskiej, ale w Polsce – jak w innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej – nadal bardziej boimy się odrodzenia autorytarnej Rosji oraz jej agresywnej polityki zagranicznej. Pytam o Rosję również dlatego, że, w kontekście Tajemnic Fatimskich, Rosja ma do odegrania ważną rolę w dziejach.
Tak, w tajemniczych dziejach świata kraj ten może odegrać swoją rolę w kilku wariantach. Rosja może pójść w kierunku Goga i Magoga - ducha Antychrysta w nowym, postmarksistowskim wcieleniu, albo może odnaleźć swą duchową tożsamość, która niegdyś – bardzo, bardzo dawno temu – nazywana była „Świętą Rusią”.
W Fatimie Najświętsza Panienka zapowiedziała nam, że przy końcu czasów Rosja się nawróci. Obecnie mamy do czynienia z powrotem swobód, którymi rosyjskie prawosławie cieszyło się przed rewolucją bolszewicką. Ale to za mało, nie przyniesie ono masowej konwersji ludzi bez prawdziwej pokuty i pokory. Stara rosyjska państwowo-kościelna teokracja nie zadziała w obliczu wyzwań współczesnych czasów.
Wierzę, że zarówno Wschód jak i Zachód muszą teraz szukać woli Bożej w tak szczególny sposób, jakiego nie znały w ostatnim tysiącleciu. Poprzez odnalezienie naszych różnych tożsamości duchowych „dwa płuca” chrześcijaństwa, jak nazwał je Jan Paweł II, dadzą światu zbawcze „świadectwo”. Jest tylko jedno serce bijące w Ciele Chrystusa i jest nim Jezus Chrystus.
Jak czuje się pan, jako pisarz i jako chrześcijanin, w świecie, gdzie bestsellerami są „Kod Leonarda da Vinci” i „Harry Potter”. Autorzy tych książek reprezentują wizję świata totalnie różną od pańskiej.
Wiele lat temu, podczas jednej z adoracji przed Najświętszym Sakramentem, Duch Święty pokazał mi, że jeśli chcę być wierny Jego natchnieniom muszę się przygotować na bycie „znakiem sprzeciwu” – znakiem, który zostanie odrzucony.
To jest powołanie chrześcijan. Nie szukamy odrzucenia i nigdy go nie prowokujemy, ale taka jest ludzka natura, że niektórzy będą czuli się zagrożeni lub rozwścieczeni, gdy my zwyczajnie będziemy wierni. Pan nieustannie utwierdzał moją duszę w przekonaniu, że muszę nie tylko być gotowym, ale chcieć w każdym momencie wszystko stracić ze względu na prawdę. Takie jest powołanie chrześcijańskich twórców kultury. Od naszej wierności zależy dobro wielu dusz.
O czym będzie Pańska następna książka?
Kilka z moich książek jest na końcowym etapie procesu wydawniczego. Następna powieść, „Teofil”, według planów ukaże się w marcu po angielsku. Jeszcze w tym roku ukaże się także m.in. po polsku, włosku i chorwacku.
Ta powieść przedstawia fikcyjne życie tajemniczego mężczyzny, do którego św. Łukasz adresował swoją Ewangelię i Dzieje Apostolskie. Przedstawiłem go jako klasycznego Greka - lekarza, uczonego, który jest zszokowany faktem, że jego przyrodni syn przeszedł w Judei na „kult Christosa”. Rusza w podróż, by ocalić Łukasza. To powieść o drodze duchowej Teofila od agnostycyzmu do wiary chrześcijańskiej. Więcej nie powiem, żeby nie zdradzić przebiegu akcji.
Rozmawiała Agnieszka Jaworska
Michael D. O'Brien (ur. 1948 w Ottawie): mieszka w Ontario, jest autorem bestsellerowych powieści, tłumaczonych na inne języki, w tym polski, m.in. "Eliasz. Czas Apokalipsy", "Dom Sophii", "Dziennik zarazy". W USA, Wielkiej Brytanii i Kanadzie znany jest również jako bezkompromisowy krytyk antychrześcijańskich trendów we współczesnej polityce i kulturze. Poza twórczością literacką, O'Brien pisze także ikony.
http://fronda.pl/news/czytaj/o_brien_wywiad
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz