Poranek. Pachnie świerkiem. To dziadek oprawił i postawił choinkę. Pachnie też pastą do podłog i ciastem drożdżowym. Babcia piecze oładki.
To było bardzo dawno temu i już nigdy się nie powtórzy.
Umiem zrobić karpia w galarecie, ciagle go jeszcze robię, choć już poza mną prawie nikt go nie je. Nie umiem już zrobić "czarnego ciasta". Mama umiała, ale przepis gdzieś przepadł. A Mama już nie żyje.
Odeszli wszyscy, którzy pamiętali. Atlantydę. Wołyń.
Doskonale pamiętam, jak wyglądał dworek prababci, choć nigdy go nie widziałam i nigdy nie zobaczę.
Długa sień, w niej wielka choinka i długi stół. I skrzynie pod ścianami, w których skóry do sań.
Skrzynie są bardzo ważne, jeśli się na nich zaśnie ze zmęczenia podczas Wilii, to dorośli, wyciągając skóry, zabiorą na pasterkę. Saniami, trojką przez pola, do kościoła.
Pamiętam nawet bańki na choince. Zwłaszcza tę z szopką w środku. A przecież nigdy jej nie widziałam.
Orzechy, chałwa ( och, co za szczęście) i babcia, która mówi - no to siadajmy.
Atlantyda. Wołyń, Pamięć, która boli. Co roku bardziej.
Wszystkim, którzy tu zaglądają, wklejam ulubiona kolędę mojego dziadka. Tę, która mnie budziła w Wigilię.
Wesołych Świąt Bożego Narodzenia!
napisz pierwszy komentarz