Pani Krakowska prowadzi śledztwo.
Gdy już była blisko podwórka, to odwróciła się plecami do ściany, mocno do niej przylegając, i powolutku zaczęła wychylać głowę, by rozejrzeć się i sprawdzić czy nikt jej nie zauważy. Utwierdziwszy się, że nikt jej nie dojrzy, pochyliła się i w takiej pozycji chyżo podreptała w kierunku najbliższej klatki schodowej, za której załomem się ukryła. Ze swej kryjówki powolutku zaczęła wodzić wzrokiem po okolicy. Dostrzegła, że po drugiej stronie podwórka, na środku którego był mały skwerek z kapliczką, nieopodal oficyny znajdują się małe zabudowania warsztatów. Tam też postanowiła znaleźć się i stamtąd rozpocząć swoje śledztwo. Jeszcze raz się rozejrzała po podwórku, po oknach klatek schodowych oraz mieszkań i wysunęła się ze swojej kryjówki, by okrążając skwerek podążyć w kierunku warsztatów. Co jakiś czas rozglądała się za śladami znaków w nią godzących, nasłuchiwała czy ktoś nie nadchodzi i uważnie przyglądała się oknom. Tak też wytrwale przesuwała się w kierunku obranego przez siebie celu. W pewnym momencie, to znaczy na murku schodków wiodących do sutereny tuż koło klatki znajdującej się pomiędzy nią a budynkami warsztatów dostrzegła, to czego szukała. Był to nagryzmolony białą farbą ohydny napis na kilku czerwonych cegłach:
„Ciotka rewolucji na miotłę!”
„Jest.” – Pomyślała sobie. – „To jest to, czego szukałam.” – Dodała w myślach ukontentowana. Bluzg ten, swoim okropieństwem, jak bicz smagający jej podrażnione ego, błyskawicznie wywołał w niej falę wściekłości, rozsierdzenia i oburzenia oraz konieczności znalezienia winnego i przykładnego go ukarania. „Ach, szkoda, że ze mną nie ma Jasia.” – Pani Krakowska się zafrasowała. – „On wiedziałby, co zrobić. Pewnie szybko pobiegłby po stójkowego, zaś ten wszcząłby urzędowe śledztwo. A tak, ja sama będę się musiała z tym borykać. Jeszcze może by i przyszedł pan Kleofas?” – Dumała tak pani Krakowska o swoim położeniu. – „Jednak mimo mej ciężkiej doli sama muszę dać sobie z tym radę.” – Użalała się nad sobą. Jaś w tym czasie był ze swoją ferajną na sąsiednim od ich kamienicy podwórku i tam na swój sposób krzewił kulturę.
„No, Żaneto!” – Pani Krakowska przywołała siebie do porządku. – „Nie ma co się tutaj rozklejać, tylko energicznie trzeba wziąć się za wykorzenienie stąd tych okropieństw i tego chamstwa.” – Dobitnie sobie w myślach powiedziała. – „Trzeba iść po stróża.”
Polecając sobie pójście po stróża pani Krakowska momentalnie nabrała ikry, wyprostowała się i poczuła pewność siebie dającą jej szczególną misję do spełnienia. Już wyprostowana, energicznie się odwróciła, i podążyła w poszukiwaniu stróża. Znalazła go w stróżówce w trakcie remontowania czegoś przy piecyku węglowym. Drzwi do stróżówki były uchylone tak że, gdy wchodziła ona do środka, to on jej nie zauważył. Zapukała dość głośno we framugę, ten zaś odpowiedział jej.
- Czego? – Trzymając głowę za piecykiem i coś tam majsterkując.
- Przepraszam bardzo. – Odezwała się pani Krakowska. – Jesteście tutaj stróżem? – Pytająco dodała.
Stróż właśnie zorientował się, że w środku jest nieznajoma. Wystawił głowę zza piecyka, spojrzał, aż wreszcie zza niego się wygramolił, podniósł się i stanął. W szmatę wycierając uwalane od sadzy ręce odpowiedział.
- Tak, wielmożna pani. A z kim mam przyjemność i czym mogę służyć? – Spytał zaskoczony wizytą nieznajomej. – Proszę, niech wielmożna pani spocznie. – Zachęcił panią Krakowską podsuwając jej krzesło, które szybko otarł rękawem.
- Nazywam się Krakowska, Żaneta Krakowska. – Odpowiedziała przybyła. – Dziękuję za uprzejmość z waszej strony, jednak będę wolała postać. – Dodała.
- No dobrze, wielmożna pani. – Stróż odpowiedział. – Jednak dalej nie wiem, czym mógłbym pani służyć. – Dodał zakłopotany.
- Już wam mówię. – Twardo odpowiedziała pani Krakowska. – Otóż, przypadkiem będąc w pobliżu, mieszkam pół godziny drogi dorożką stąd, robiłam rekonesans…. – Z francuska wypowiedziała ostatnie słowo. – Wiecie co to rekonesans? – Spytała mimochodem.
Stróż mimowolnie potaknął, choć w żaden sposób nie znał i nie rozumiał tego słowa.
- A zatem… – pani Krakowska mówiła dalej. – Robiłam sobie ten rekonesans okolicy, bo bardzo mnie interesuje to, jak żyją klasy niższe. – Snuła dalej.
Stróż słuchał tego cierpliwie, jednak w dalszym ciągu nie znał celu przybycia swego gościa.
- Wielmożna pani… – Ośmielił się jej przerwać. – Za przeproszeniem pozwoli wielmożna, że spytam ponownie o to, czym mogę służyć.
- Aha…, no właśnie. – Pani Krakowska zorientowała się, że stróż nie wie dlaczego ona do niego zawitała. – No właśnie do tego zmierzam. – Poirytowana dodała. I znowuż poczuła narastającą w niej złość. – Jak chcecie wiedzieć po co przyszłam, to chodźcie ze mną, to wam pokażę. – Powiedziała do stróża, jakby wydając mu polecenie.
- Dobrze, wielmożna pani. To pójdziemy. – Uniżenie odpowiedział stróż. – Wielmożna może chwilę zaczeka, ino się przyodzieję. – Dodał.
- Dobrze, poczekam. – Odpowiedziała mu pani Krakowska.
Stróż poszedł do drugiego pokoju. Zdjął z wieszaka starą, podniszczoną kurtkę, czapkę, zaś z szafy dobył stare buty z cholewami. Wreszcie ubrał się i wzuł buty. Po czym wrócił do pokoju, w którym czekała przybyła.
- No to idziemy. – powiedział.
Podszedł do drzwi wejściowych, otworzył je, ustąpił drogi pani Krakowskiej ją przepuszczając. Następnie sam wyszedł i zamknął za sobą drzwi na zamek.
Ruszyli. Pani Krakowska parę kroków szła przed nim, on zaś podążał za nią sapiąc. Gdy przyszli na miejsce przestępstwa pani Krakowska przystanęła i się odezwała:
- Widzicie co tu jest napisane? – Spytała go, laską wskazując napis na murze. – „Ciotka rewolucji na miotłę!” – Wypowiedziała głośno obrazoburcze słowa. – To tutaj znalazłam. I jestem święcie przekonana, że to o mnie. – Dodała z naciskiem. – Wiem o tym doskonale, że to o mnie, bo tak mnie nazywają ci, którzy stoją za plecami tego stronnictwa, które niedawno straciło władzę. – Twardo podkreśliła. – Wiecie coś o tym, kto takie coś o mnie gryzmoli? – Badawczo spytała. – No, gadajcie. – Ponagliła stróża.
Stróż tymczasem zaczął drapać się w głowę, z drugiej zaś strony robiło mu się coraz zabawniej. Wreszcie nie mogąc się powstrzymać wybuchnął śmiechem aż zadudniło na podwórku. Śmiał się dobre kilka minut. Pani Krakowska zaś coraz bardziej czerwieniała ze złości i oburzenia.
- Może wreszcie przestaniecie się śmiać. – Gderliwie wybuchła. – Lecz mi powiecie, kto o mnie gryzmoli takie szkaradzieństwa. – Coraz bardziej była roztrzęsiona.
Po niedługiej chwili, gdy stróż się wystarczająco naśmiał, zaczął mówić.
- Wielmożna pani… – Mówił z trudem powstrzymując przypływy następnych salw śmiechu. – Już spieszę to pani wyjaśniać. Otóż to było tak. Za czasów księcia Franciszka Józefa, mój dziad ze strony ojca, Eustachy, Panie świeć nad jego duszą, został przyjęty na służbę jako stróż przez wielmożnego pana Mikołajskiego, który kamienicę tę odziedziczył po swoim stryju hrabim Konstantym. Mojemu dziadowi na służbie u wielmożnego pana Mikołajskiego powodziło się bardzo dobrze. Pan dziedzic to był ludzki pan, który o tych, którzy byli u niego na służbie, dbał i nie dawał krzywdzić. I tak, wielmożna pani, dziad Eustachy mógł u wielmożnego pana Mikołajskiego zarobić miesięczne sześćdziesiąt marek, co na owe czasy był to bardzo przyzwoity zarobek. Mógł też na koszt pana Mikołajskiego zwieźć sobie na zimę furmankę węgla, a i nie tylko takie wdzięczności otrzymywał od pana Mikołajskiego. W tym że czasie, gdy dziad Eustachy stróżował u swego pana, to działa się cała masa różnych rewolt, ruchawek i takich tam. Ech…, my tego tak dobrze nie znamy. Całe ferajny młodzi, głównie żacy z uniwersytetu, darły koty z policmajstrami, nahajki śmigały, że aż tylko świszczało. Zamieszania i rewolucjonistów było co niemiara. Mój dziad tak w ogóle to był partyjnie niewyrobiony a w politykę się nie wdawał. Jednym z takich rewolucjonistów był syn pana Mikołajskiego, Lubomir, któren ojcu robił frasunku, że aż strach pomyśleć. Lubomir miał w tej swojej wywrotowej organizacji pseudonim „Ciotka”. Diabli wiedzą skąd, jeno taki miał. I kiedy ten Lubomir robił tą swoją rewolucyjną robotę, to jednego dnia do mieszkania pana Mikołajskiego przyszedł był znajomy stójkowy pana Mikołajskiego. I powiedział temu, że syn jego, jeśli nie poniecha roboty rewolucyjnej, to będzie miał sprawę sądową. – Stróż zrobił pauzę. – Stójkowy – Stróż po chwili zaczął mówić. – powiedział też ojcu Lubomira, jaki ten ma w organizacji pseudonim. Po czym ojciec Lubomira, świeć Panie nad jego duszą, zawezwał syna na ojcowską rozmowę, by go przestrzec przed sądem i uwięzieniem. Jednak ten się nie posłuchał i wpadł razem z towarzyszami. Do kozy poszedł chyba na trzy wiosny. Po wyjściu znowuż zaczął swoją robotę rewolucyjną. – Ciągną dalej stróż swoją opowieść. – To jednak tak rozgniewało ojca, że ten któregoś razu schwycił Lubomira i sprowadził na dół na podwórze. W tym czasie dziad Eustachy był w warsztacie. Pan Mikołajski wezwał mego dziadka do siebie, kazał przynieść białą farbę, lejce i zwołać wszystkich mieszkańców. Gdy już wszyscy byli na podwórzu, to pan Mikołajski kazał Lubomirowi dobyć pędzel i farbę i namalować na murze: „Ciotka rewolucji na miotłę!”. Tak też i Lubomir uczynił. Dalej. Pan Mikołajski kazał dziadowi Eustachemu przywiązać Lubomira do drzewa i zdjąć tamtemu portki. Po czym lejcami pan Mikołajski tamtemu odmierzył na goły, wielmożna pani pozwoli, zadek dwadzieścia razów. I tamtego wydziedziczył. Po śmierci dziadka Eustachego kamienicę w stróżowanie przejął jego syn, a mój ojciec, Bonifacy. A po nim, ja. Panu Mikołajskiemu się zmarło za stróżowania mojego ojca. Ten zaś polecił mi przed śmiercią, bym o napis Lubomira się troszczył, jako o widoczny znak dziejów. – Stróż skończył.
Pani Krakowska słuchała tego wszystkiego powątpiewająco, po czym po dłuższej chwili się odezwała.
- Stróżu, aleście mnie zbajerowali tą swoją anegdotą. – Stróż ni w ząb nie rozumiał, co to znaczy „anegdota”. – Jakoś wam nie wierzę. – dodała. – To zapewne musi być bohomaz o mnie, a wy się tylko tak tłumaczycie, boć pewnie sami to żeście nagryzmolili. Wiem, wiem, nie tłumaczcie się, bo na pewno jesteście poplecznikiem… – Stróż nie wiedział, co to jest ten „poplecznik”. – … tego stronnictwa, które od niedawna nie rządzi. – Dodała oskarżycielsko. „Ach szkoda, ze tutaj nie ma Jasia i jego kompanów”, pomyślała sobie.
- Ależ wielmożna pani… – Stróż zaczął.
- Nie, nie musicie nic udowadniać, bo to widać, że jest tak, jak mówię. Ja zawsze mam rację. – Szybko mu przerwała.
W tym samym czasie, kiedy to mówiła, z bramy na podwórze wypadł Jaś ze swoimi kompanami. O tym, że pani Krakowska się tutaj znajduje dowiedział się od pewnego trzymającego z nim andrusa mieszkającego w tej kamienicy, który dostrzegł panią Krakowską i szybko pobiegł po Jasia. „No, w samą porę się zjawił.”, ucieszyła się kobieta.
————–
Podobieństwo z jakąkolwiek żyjącą lub zmarłą osobą bądź osobami żyjącymi albo zmarłymi jest całkowicie niezamierzone i przypadkowe, zaś wyciąganie jakichkolwiek skojarzeń będzie nieuzasadnioną, nieprawną oraz niedozwoloną nadinterpretacją intencji autora.
- MoherowyFighter - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz