Potrzebne są zmiany
FreeYourMind, wt., 01/12/2009 - 08:24

Iluż to mąk piekielnych uniknęliby postępowcy w polskim piekiełku, gdyby nie oszołomstwo, które sypie piach w tryby tak, jak za dawnych czasów, gdy postępowcy walczyli z amerykańskim imperializmem i kontrrewolucją. Wprawdzie dzisiaj azymut ideologiczny wyznacza postępowcom brukselskie politbiuro, ale zapał w walce ze stonką ziemniaczaną na polach uprawnych urawniłowki jest ten sam, jeśli nie większy, skoro okazuje się, iż stonki przybywa.
Niezawodna (od dziesięcioleci) w walce ideologicznej, komunistyczna „Polityka”, staje oto do beznadziejnej i przez to budzącej wielkie nasze współczucie obrony – jakżeby inaczej – wolności słowa, wolności przekonań i wolnej debaty publicznej, z którymi to ideałami redakcji tego komunistycznego tygodnika zawsze było po drodze. Obrona beznadziejna, ponieważ okazuje się, psiakrew, że oszołomstwo zdominowało debatę. M. Janicki i W. Władyka, dwaj niezłomni (chciałoby się rzec niemalże: dysydenci), którzy na własnej skórze przeżyli IV RP, a pręgi po biczowaniu świecą sino na grzbiecie tychże publicystów po dziś dzień, stwierdzają, ku naszej zgrozie:
„W dyskusji publicznej szerzy się nowa metoda: sprowadzanie racji przeciwników do absurdu za pomocą histerii. W sporach o in vitro, prawa gejów, obecność krzyży, aż po świńską grypę.”
Domyślamy się, że skoro tak ostro się tekst zaczyna, to jak u Hitchcocka, napięcie będzie cały czas rosło. O co chodzi z tą nową metodą odkrytą przez specjalistów z komunistycznej „Polityki”?
„Nawet jeśli czasami pojawiałaby się u nas jakaś szansa na wymianę poglądów, z reguły jest ona likwidowana na progu niepohamowaną licytacją oświadczeń nie do podważenia. Wyprowadzane są już nie ideologiczne armaty, ale wyrzutnie rakiet strategicznych. Celują w tym politycy i publicyści konserwatywni, bo to oni i ich wartości mają być przedmiotem niebywałego ataku.”
O kogo konkretnie chodzi? A, o paru oszołomów z „Rz”, którzy bronią, „swoich wartości”. W myśleniu każdego komunisty wartość uniwersalna jest wtedy, gdy podziela ją brać komunistyczna – natomiast wartości podzielane przez konserwatystów są nie tylko oszołomskie (wartości cholernego polskiego kołtuna), ale z reguły prywatne, subiektywne, nieważne, śmieszne itd. Tego typu myślenia redakcja komunistycznej „Polityki” trzyma się wiernie bez względu na zmiany „ustrojów politycznych”. To się nazywa „stanie na straży”.
Tedy M. Magierowski ośmielił się oburzyć na niedawno rozpoczętą walkę z krzyżami i stwierdzić o fundamentach „nowej Europy”: „Dzisiaj łączy nas: traktat lizboński, MTV, pełny brzuch, wakacje na Ibizie oraz tolerancja dla gejów” - a przecież tak nie można. Tak się nie robi.
Co nam radzą bracia z komunistycznej „Polityki”? Radzą nam, co o tym wszystkim myśleć:
„...w Polsce nie ma jednolitej i zwartej opinii, nie brak głosów – nieraz samych katolików – że wyrok Europejskiego Trybunału jest mądry i ma swoje głębokie uzasadnienie i korzenie sięgające właśnie podstawowych sensów i wartości cywilizacji europejskiej. Że swoistym barbaryzmem jest odbieranie miejsca we wspólnocie cywilizacyjnej i kulturowej wszystkim, którzy przeżywają duchowy kontakt z kościołem Mariackim czy malarstwem Rembrandta, ale nie chcą krzyża w szkole publicznej, bo są po prostu niewierzący lub wierzący bardzo inaczej. Albo nawet są gejami.”
Wiemy więc już, iż obrona krzyży uchodzi za barbarzyństwo (no bo chyba dobrze odczytałem intencje niezłomnych wyrażone w tym fragmencie?). Wprawdzie jeszcze „swoiste” barbarzyństwo, ale kto wie, czy za parę tygodni, w kolejnej analizie Janickiego i Władyki, nie wyjdzie, że „ewidentne i niebezpieczne”. Sami widzimy, na co nam przyszło – ludzie w walonkach uczą szlachtę, jak ma się prowadzić. No ale nic, jak się nie rozliczyło komunizmu, to takich i specjalistów od ethosu i „granic dyskursu społecznego” mamy.
„Ostrożna rozmowa na temat jakiejś formy legalizacji (rejestracji) związków jednopłciowych uruchamia od razu tę samą metodę polemiczną (proszę poczytać Terlikowskiego czy publicystów „Rzeczpospolitej”). Związki partnerskie to krok do żądania małżeństw homoseksualnych, a potem konsekwentnie prawa do adopcji dzieci, a więc także swoistej legalizacji pedofilii oraz dalszej propagacji zachowań homoseksualnych, tym samym podważania instytucji rodziny.”
Janicki i Władyka chcą nam w ten sposób powiedzieć, że histerycy sobie cały ten ciąg zdarzeń imaginują, czyli, że coś takiego jak konsekwentne poszerzanie „praw” i tym samym sankcjonowanie patologii społecznej związanej z „małżeństwami homoseksualnymi”, nie zachodzi. Nie wiadomo więc, czy ci ludzie są tak ślepi, że tego rodzaju procesów nie dostrzegli w różnych krajach Zachodu, czy też są tak tępi, iż sądzą, że inni tego nie dostrzegają. Nie to jednak, że oszołomstwo cały czas zjadliwie „nadaje” (jak kiedyś Bibisyn czy inna szczekaczka imperializmu wpuszczające zatrute treści w eter) najbardziej przeraża niezłomnych, lecz to, iż nie jest to „obsesyjne, niszowe myślenie”: „Takie poglądy wyznaczają dzisiaj główny nurt, z którym muszą się mierzyć ewentualni reformatorzy. To zwolennicy zmian (choćby większej wolności wyboru) stoją przed koniecznością udowodnienia swoich racji, a często nie mają szans nawet rozpocząć dyskusji, gdyż przeciwko nim od razu wystawiany jest obrazek apokalipsy, która czyha na końcu drogi, na jaką chcą wejść reformatorzy.”
Taka jest nieszczęsna dola reformatorów w naszym kraju już od kilkudziesięciu lat. „Sztandar Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej wyprowadzić...”, powiedział kiedyś M. F. Rakowski, gdy u bram i okien PKiN-u zomole bronili (w „wolnej Polsce”, rok 1990) komuny przed obywatelami. Sztandar wyprowadzono, ale po rozmaitych redakcjach i chałupach towarzyszy ciągle wiszą piękne repliki. A czerwonych pełno wszędzie, jakby ich dalej jakaś tłocznia na świat wydawała.
http://www.polityka.pl/kraj/analizy/1501267,1,debata-publiczna-wg-zasad-iv-rp.read
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać

napisz pierwszy komentarz