Stan polskiego ducha (Marek Nowakowski 10-11-2009)
Władza toleruje skorumpowanych urzędników, działaczy partyjnych, aferzystów w gospodarce, surowo jedynie karząc małych, nieudanych kombinatorów – twierdzi znany pisarz
Zacznę dla uproszczenia i jasności od amatorskiego podziału społeczeństwa na Górę i Dół. Góra to ci najlepsi, którzy wiodą prym, świadomi dobra wspólnego, uczciwi i wrażliwi. Nie anioły – takich nie ma – ale warstwa społeczna gotowa do wyrzeczeń i poświęceń w imię sprawy. Dół to moralna mizeria, bierność, często dosłowna, nicość, chciwa bogactwa za każdą cenę, uległa wpływom każdej władzy ze względu na korzyści. Ludzie amorficzni, bezkształtni, nacechowani obojętnością dla celów wyższych, ideałów.
W sprzyjających okolicznościach Dół bywa pożytecznie edukowany przez Górę. Budzi się i podnosi. Przypomnijmy stan ducha Polaków po powstaniu styczniowym w XIX wieku. Marazm, stagnacja dużej części społeczeństwa, niewiara w zbrojny zryw. Za tym szła materializacja życia, pęd do jednostkowej kariery, egoistyczna walka o stan posiadania. Także kolaboracja z zaborcą, gorliwa służba w jego szeregach, narodowe zaprzaństwo, postępujące wynarodowienie.
Tak było w Polsce trzech zaborów. Najdotkliwiej w rosyjskim. Opornie budziła się w zarodku walka o niepodległość. Była ich garstka. Pierwszej Kadrowej, kiedy ruszyła z Oleandrów i przekroczyła granicę zaboru rosyjskiego, wcale nie witały rozentuzjazmowane tłumy, w Kielcach zamykano okna i nikt nie wiwatował na jej cześć.
Z garstki zapaleńców zrodziła się rzesza. Utopijny zamysł miał tajemniczą siłę sprawczą. Porywał. Góra elektryzująco podziałała na bierny, apatyczny Dół. Obudziła go i wydobyła z najlepszych. Wywalczyliśmy Polskę. Wyrosło w międzywojniu pokolenie świadomych, odpowiedzialnych obywateli. Ludzi światłych i uczciwych, zjednoczonych wspólnym dobrem, którzy później życiem swym dali świadectwo.
Okupacja, fenomen Polskiego Państwa Podziemnego mimo terroru i okrucieństwa okupantów jeszcze bardziej wzmacniały tężyznę ducha, konsolidowały w walce. Wreszcie Powstanie Warszawskie, ta wielka danina krwi złożona przez tylu Polaków ze wszystkich warstw społecznych. To dowód potencji duchowej, która zjednoczyła najlepszych z naszego społeczeństwa. Mówić jednak mamy o II Niepodległości, tej, która narodziła się 20 lat temu.
Zacznijmy od „Solidarności” roku ,80. Góra pokonała nędzny, błotnisty Dół. Tylu wspaniałych ludzi wychynęło na powierzchnię. Zaklęci pod Giewontem obudzili się i wyszli z niebytu. Rodziła się gotowość do poświęceń, bezinteresowność, odwaga ponoszenia ryzyka. Wzajemna życzliwość. Był to zaczyn odnowy moralnej. Powrót do porzuconych wartości. Dokonywał się samorzutny proces budowania czegoś od nowa. Próby po omacku, często naiwne i nieporadne; uczyliśmy się brać sprawy w swoje ręce. Pojawili się ludzie, dla których Polska to nie tylko pełna micha, ale również wolność ducha.
Ta przemiana uderzała szczególnie mocno w porównaniu z biernością, zniewoleniem i zatratą moralną społeczeństwa w ostatniej fazie PRL. Ówczesny stan rzeczy nie rokował nadziei na odnowę. Wydawać się mogło, że już na zawsze pogodziliśmy się z niewolą i niewielu wtedy było niepokornych, próbujących wzniecać opór w narodzie. Życie wydawało się pustynią beznadziei, bydlęcym trwaniem pod jarzmem.
Pielgrzymka Jana Pawła II i jego magnetyczna osobowość poruszyły zastoiną i tak ludzka potencja dotąd uśpiona, pogrążona w drętwicy lat niewoli obudziła się nagle. Ci oddani sprawie działacze „Solidarności”, starzy, młodzi, robotnicy, inteligenci, rolnicy, urzędnicy, studenci. To byli zupełnie inni ludzie. Skąd się wzięli? Czekali na moment, narodzili się jeszcze raz.
Zdawało się, że z tej erupcji narodzi się nowa państwowość. Nasza, wspólna. Polskę po tylu latach niewoli czekała wielka praca od fundamentów. Ludzie gotowi byli do wielu wyrzeczeń. Wierzyli w cud. Ale zamiast prostej drogi zaczęły się meandry, toczyły się zawiłe gry kompromisów, układów, lawirowanie i elokwentna żonglerka słowem coraz bardziej pokrętnym, kryjącym inne treści.
Niby coś się zaczęło, ale nie tak miało być. Wysoka temperatura spadała. Wielu wartościowych, szlachetnych ludzi, którzy działali z oddaniem w latach solidarnościowego zrywu, zniechęciło się; odeszli lub zepchnięto ich na margines. Nie znaleźli wspólnego języka z tymi, którzy brali ster władzy w swoje ręce. Uważali, że rozpoczęła się wyprzedaż niedawnych ideałów, dominować zaczęły osobiste ambicje i płaski materializm. Zatracano istotę spawy, której mieliśmy służyć.
Zaznaczyć trzeba, jak łatwo można zmarnować to, co miało być najcenniejsze. Nowo narodzonej II Rzeczypospolitej zaczęło brakować skrzydeł. Ledwie się rozpościerały i już zostały zwinięte.
Przywołam osobę wieloletniego znajomego, tzw. prywaciarza w PRL, potomka solidnej kupieckiej rodziny zrujnowanej po wojnie, który osiągnął mistrzostwo w wykorzystywaniu szczelin gospodarki znacjonalizowanej. Był bohaterem pomysłowych afer, opłacał swą przedsiębiorczość latami więzienia i uchodził za osobowy wzorzec bojów z komuną w ekonomice. W czasie „Solidarności” czysty, potężny wicher wolności, który się zerwał, jego również poruszył i wedle swoich zdolności próbował się włączyć w proces przemian. Uczciwie, zaznaczam! Spotkałem go po kilku latach i zadałem zwyczajowe pytanie: co słychać, co robisz?
Odpowiedź: Co mogę robić? Żyję z lewizny. Lewizna kwitnie, naiwny przyjacielu, dawni kolesie czynni w branży. A ci nowi tylko o szmalu myślą, dorabiają się, golasy! Lepiej niż dawniej – skwitował. – Mniej ryzyka.
Nie uzdrowiono życia społecznego. Wręcz przeciwnie. Korzystano z deprawujących wzorców przeszłości. Wysokie tony retoryki państwowotwórczej i patriotycznej to często efektowna kotara osłaniająca scenę ciemnych interesów, pole działania dla współczesnych konkwistadorów, bezwzględnych i cynicznych, nieobarczonych żadnymi rozterkami. I tak wyłaniająca się z brudnej piany warstwa uprzywilejowanych kapitalistów wspomagana przez polityków różnego autoramentu pogrążyła się w namiętnym wyścigu do władzy i pieniędzy. Stworzyła aspołeczny kodeks zachowań pozbawiony wszelkich hamulców. W drodze selekcji negatywnej skupiła pewną część społeczeństwa.
Tacy to ludzie stawali się czołówką przemian w Polsce. Karłowata, obdarzona sprytem i zdolnościami do intryganckiej gry klasa polityków jest tego rozpoznania koronnym dowodem. Uderza podobieństwo do nomenklatury z PRL. Dlaczego tak niewydolna jest władza sądownicza w Polsce? Dlaczego tak często organa ścigania kompromitują się nieudolnością, często jakby celową? Dlaczego takie chrome jest prawo? Dlaczego tak dusi i upokarza nas biurokracja?
Bo brakuje scalającej idei państwa. Nie ma spoiwa łączącego wszystkich Polaków bez względu na poglądy, wiarę i inne różnice. Nie ma rzetelnej, pozbawionej uwikłań w partyjne zależności kontroli. Zabrakło jednoczącej siły sprawczej. Nasze państwo to arena nieustających igrzysk prowadzonych przez zwalczające się partie, partyjki, w których liczy się jedynie zdobycie władzy, wygrana w wyborach i podział łupów.
Gospodarka wolnorynkowa bez żadnej etyki zamienia się w bezwzględną walkę drapieżników kosztem biedniejącej, pozbawionej szans poprawy bytu tej części społeczeństwa, która nie potrafiła się znaleźć w nowej rzeczywistości. Pokojowa rewolucja 1989 roku, niosąc tyle nadziei, spowodowała zgniły kompromis dawnej z obcego nadania wyrosłej nomenklatury z nową elitą, co poskutkowało totalną obniżką obudzonej na krótko duchowości narodu.
Nowo powstałe elity to w dużej mierze Dół. Taka władza toleruje skorumpowanych urzędników, działaczy partyjnych, aferzystów w gospodarce, surowo jedynie karząc małych, nieudanych kombinatorów na małą skalę. Zapanowało niepisane przyzwolenie na egoistyczne urządzanie sobie życia bez żadnych moralnych barier i bez względu na szkody, jakie to przynosi wspólnocie. Ten chory model konsumpcyjny, niby wolnorynkowej wolności dusi, truje i odczłowiecza.
W tym stanie rzeczy skutecznym sojusznikiem w ogłupianiu społeczeństwa są mass media. Skomercjalizowane lub upartyjnione proponują styl życia płaskiego, bezdusznego, pozbawionego wyższych aspiracji, gdzie kreuje się na narodowych Stańczyków plejadę nędznych kabareciarzy w typie Palikota. Cały czas medialny obszar wpływów podlega zażartej walce partyjnej i zanikł w ogóle jakikolwiek inny cel. Młode pokolenie pogrąża się w bezmyślności i zagubieniu.
Mętne głowy „charyzmatyków” w rodzaju Owsiaka i medytatorów hinduistycznych dopełniają miary. Chaos idei, relatywizm, apoteoza sukcesu, bogactwa, miraż łatwego życia bez rozterek sumienia – oto wizja proponowanej przyszłości. Coraz to odzywa się tęsknota za uskrzydlonym życiem. Chłopcy na Polu Mokotowskim pieczętują szlak rowerzystów i deskorolek napisem: „Polskiej rewolucji czas nastał!”. Nie wiadomo, o jaką rewolucję im chodzi. Czegoś innego szukają. Przeciw czemuś protestują.
Jako barometrem kształtujących się postaw i zachowań posłużę się znów bohaterem afer gospodarczych w PRL, który w czasie wybuchu „Solidarności” znalazł się w rozterce. Otóż za rządów PiS miewał kłopoty prawno-więzienne, narzekał na aparat policyjny, prokuratorski.
– Nie chcą brać do łapy. Stwardnieli. Boją się.
Spotkałem go ostatnio. Wyszedł za kaucją z dłuższej odsiadki w śledztwie.
Powiedział: – Nie jest źle. Wróciło do normy. A co z etosem „Solidarności”, jej mitem? Wszystko zrobiono, żeby tę najcenniejszą wartość rozbić, poszarpać, wykorzystać koniunkturalnie, kupczyć nią i frymarczyć. Wtrącono w niebyt niektórych jej przywódców, żeby wydźwignąć innych.
Stworzono monumentalny wizerunek jedynego wodza, wymazując z pamięci społeczeństwa jego małość, słabości, zaprzaństwo i prostactwo. Postawiono go na cokole niczym petersburskiego Jeźdźca Miedzianego. To jeszcze bardziej rozbiło społeczeństwo. Dla wielu stało się jasne, że czyni się owe zabiegi na rzecz jednego ugrupowania przeciw drugiemu. W obecnie panującym stylu medialnym, w którym autorytetem może zostać każdy Nikt, umiejętnie wykreowany przez wpływową grupę nacisku, zalewa nas potok dyskusji, polemik, debat pełnych wzajemnych pomówień i oskarżeń, demagogicznego pustosłowia.
PiS przegrane w walce wyborczej z PO dało się wciągnąć w tę pułapkę. Przyjęło reguły gry przeciwnika i w ten sposób stało się podobne. Nie tworzy żadnej nowej jakości.
Dziennikarze dzielnie tym igrzyskom sekundują, odkrywając prawie co dzień sensację polityczną, zresztą w większości sympatyzują z Platformą, co znacznie podważa ich wiarygodność. Następuje zatrata celów nadrzędnych. Wyłania się obraz społeczeństwa ogołoconego z wyższych aspiracji, cynicznego i bezideowego.
Ale może to jeszcze nie całe społeczeństwo? Przykładem Muzeum Powstania Warszawskiego. Tłumy wypełniające jego przestrzeń. Nie tylko starcy, ostatni powstańcy. Młodzi, najmłodsi. I coś ważnego mówi rysunek przedstawiający chłopczyka z tatusiem zapatrzonego w fotografie powstańców z biało-czerwonymi opaskami rzucających butelki z benzyną pod niemieckie czołgi.
– Tatusiu – rysunek opatrzony podpisem – ja chciałbym być tam z nimi!
Nie może być daremna ofiara z ich krwi. Budzi najważniejsze pytania. Naród nie da się uśpić. Nie pozwoli się pozbawić swojej duchowej potencji, która nam nie dała zaniknąć ostatecznie w przeszłości. Na razie wpadliśmy w zapadlisko.
http://www.rp.pl/artykul/9157,390012_Nowakowski__Stan_polskiego_ducha.html- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz