Mój idealny prezydent (Trichloroaldehyd Octowy)
Maryla, pon., 09/11/2009 - 17:08
Napisałem na blogu prof. Sadurskiego że przedstawię mu mój wyśniony ideał prezydenta Najjaśniejszej Czeciej Rzeczpospolitej.
Obietnicy dotrzymuję. Nie sadzę by prof. Sadurski z niepokojem zaglądał na mój blog i wyczekiwał na notkę. Zapowiedź miała stanowić doping dla mnie.
Przypomnę krotko oczekiwania prof. Sadurskiego:
1. Najważniejsze – kandydat powinien być w miarę „ekumeniczny politycznie
2. powinien być politykiem centrowym lub centro-prawicowym. Ostatnie, czego potrzebujemy, to szorstka koabitacja.
3. W Polsce mamy ustrój parlamentarno-gabinetowy, ale z pewną domieszką ustroju Musi to więc być człowiek, powiedzmy to łagodnie, o nie-monstrualnych ambicjach osobistych.
4. Powinien mieć pewien staż polityczny lub administracyjny, z przyzwoitymi (co najmniej) wynikami.
5. Jedną z głównych funkcji Prezydenta jest reprezentacja na forum międzynarodowym. Prezydent powinien być więc być osobą, cieszącą się popularnością i szacunkiem za granicą.
6. osoba przynajmniej wyglądająca na sympatyczną, ciepłą, spokojną; taki Prezydent, którego naprawdę da się lubić; którego pojawianie się w telewizorze – oby nie za częste! – witane będzie jako wizyta dobrego sąsiada, z którym może nie zgadzamy się w tym czy owym, ale generalnie jest OK..
Mój przepis jest prosty.
Musi to być człowiek:
· który do sukcesu (sprzed kandydowania) doszedł własna pracą;
· par excellence światowy, mający przyjaciół w Waszyngtonie i Moskwie;
· znający obce języki;
· skromny i urokliwy;
· ekumeniczny nie tylko politycznie lecz i wyznaniowo;
· przyjaciel poetów ekonomistów, muzyków;
· dobrze by było gdyby miał na pieńku z UB czy SB.
Jak widać moje postulaty nie są opozycyjne wobec życzeń Profesora. Obie listy się uzupełniają. Czy można znaleźć osobę której będzie można przypisać 14 cech.
Co? Że niby nie ma takich ludzi? Byli tylko przed wojną? Bzdura. Był taki kandydat i to po wojnie.
Prześledźmy jego życiorys.
Za młodu, wygnany przez biedę, wyjechał za Wielką Wodę, do kraju, w którym tylko pracowici i ambitni odnieść mogli sukces On tego dokonał.
Na poniższych zdjęciach mój ideał z powodzeniem organizuje zaoceaniczne środowisko do walki o godne życie.
Nie poprzestaje na tym. Dzięki ciężkiej i mozolnej pracy zostaje dostrzeżony przez wrażliwe społecznie i wpływowe osoby.Philip Murray szef bardzo wpływowego związku zawodowego CIO
Nadchodzi czas próby. Widmo faszyzmu krąży nad Europą, wybucha II Wojna Światowa. Nasz człowiek w USA nie zasypia gruszek w popiele. Czuwa na posterunku. Czuwa pilnie. W tym czuwaniu towarzyszy mu Avrom Landy krypt. „Chan” oraz pewien skromny przedstawiciel sowieckiej ambasady pan Wasilij Zubilin „Maksim”. Tylko skromność owego mentora mojego kandydata nie pozwoliła pochwalić się swoim prawdziwym nazwiskiem. To sam Wasilij Zarubin. Wielki przyjaciel Polski i Polaków.
Po 17 września 1939 r. związał się blisko z jeńcami polskimi umieszczonymi w Kozielsku. Byli oni o nim jak najlepszego zdania. Pan Zarubin był człowiekiem renesansu. Władał kilkoma językami. Uwielbiał literaturę i filozofię. Mógł godzinami rozmawiać z polskimi profesorami w Kozielsku na temat koncepcji wolności w dziełach francuskich encyklopedystów (rzecz jasna po francusku). Po włosku rozważał oddziaływanie filozoficznej koncepcji Vico na postulat państwa idealnego u Machiavellego. Prawdziwy humanista. Zniknął z Kozielska w na początku marca 1940 r, by pojawić się w kwietniu 1940 r. Było to ostanie spotkanie polskich oficerów i humanisty. Wkrótce ich drogi się rozeszły. Wasilij wyjechał do Stanów Zjednoczonych by objąć skromne stanowisko dyplomatyczne. Oficerowie udali się w podróż życia do ośrodka wypoczynkowego NKWD w Katyniu. Czy trzeba dodawać, że Wasilij był kadrowym pracownikiem korpusu humanistów zrzeszonych w armii zbawienia?
Drogi mojego ideału i Zarubina w dziwny sposób się splątały. W zasadzie nawet nie tak bardzo dziwny. Choć USA to wielki kraj spotkanie dwóch zatroskanych o los świata osób nie jest dziwnym zbiegiem okoliczności. Tak musiało być. Wracając do mojego kandydata. O randze uznania w oczach Zarubina może świadczyć fakt, że przy bierzmowaniu przybrał, za zgodą Wasilija, poważny kryptonim „Ataman”.
Wasilij Zarubin
W tym miejscu należy powrócić na dobre do zamorskiej kariery wzorcowego prezydenta. Choć skronie pozostawał w cieniu był postacią o szerokich wpływach. Nie kto inny jak mój kandydat witał premiera Sikorskiego podczas spotkania z Polonią w robotniczym Detroit w grudniu 1942 r.
Wypowiedział wtedy znamienne słowa „Mit o niezwyciężonych opancerzonych
zabijakach prysnął dzięki umiejętności i bohaterstwu Czerwonej Armii. […] Polonia amerykańska wyraża nadzieję, iż przyszła Polska będzie Polską ludu, krajem oświaty i chleba, że nie będzie powrotu do stanu rzeczy sprzed wojny, kiedy to bezustannie interesy ludu poświęcano interesom kliki pasożytów, reżymu, który w polityce zagranicznej współdziałał z reakcją, z monachijczykami na szkodę Polski. W interesie Polski, jej pokoju i trwałego bytu niepodległego leży, aby zapanowały dobrosąsiedzkie stosunki ze Związkiem Radzieckim. Początek tego widzimy w pakcie Sikorski–Stalin. Chcemy też mocno podkreślić, że Polacy amerykańscy, o ile nie liczyć garstki odszczepieńców, nigdy nie uznawali »pokoju za wszelką cenę«, że obcą jest i była nam polityka monachijska. Dlatego zdajemy sobie sprawę z niebezpieczeństwa pokoju z faszystami, junkrami i ich satelitami, gdyż to równałoby się przegraniu wojny.” Myślę, że w świetle obłąkanej antyrosyjskie polityki obecnego prezydenta nie straciły one nic na aktualności.
Mój ideał nie był osobą zasklepiona w światku polskiej emigracji. Oto mój faworyt w towarzystwie gubernatora stanu Minnesota Bensona
Choć nie znany szerszej publiczności miał szerokie kontakty wśród najbardziej patriotycznego odłamu polonii amerykańskiej. Do jego przyjaciół należy zaliczyć Leona Krzyckiego i Oskara Lange. Ten najwybitniejszy (do czasu pojawienia się Leszka Balcerowicza) polski ekonomista tak przypadł do gustu pracownikom ambasady Związku Radzieckiego, że też go bierzmowali. „Friend” sobie wziął za kryptonim. Zaiste wierny to był przyjaciel. Jednak nie tylko ekonomia zaprzątała umysł mojego idola. Do bliskich znajomych należał i ksiądz Orlemański i Julian Tuwim. (ekumenizm). Przyjaźnił się także ze śpiewakami i dyrygentami.
Pan Zubilin AKA Zarubin, wraz żoną Jelizawietą (Elsą) Rosenzweig vel Lizą Gorską, w dużym pośpiechu opuszczał Stany Zjednoczone. Zdążył jednak opiekę nad ideałem powierzyć, jeszcze skromniejszemu humaniście o pseudonimie „Selim Kahn”. Tak skromnemu, że pozostał tajemnicą nawet dla cioci Venony.
W tak nasyconej przeżyciami intelektualnymi atmosferze i twórczym dzialaniem upływało za oceanem życia mojego wzorcowego prezydenta. Docenił to Departament Skarbu USA.
Niestety. Podżegacze wojenni rozpoczęli swój marsz ku totalnej zagładzie. Marzący o wybuchu III wojny światowej paranoicy zaatakowali patriotyczne siły w USA. Rozpoczęły się aresztowania. Zresztą jakie to ma znaczenie. Idealny prezydent cicho i bez rozgłosu opuścił ziemię dla dobra której oddal kawał życia i wrócił do ukochanej ojczyzny czule żegnany przez Polonię amerykańską.
Tu władze otoczyły go, jak każdego wracającego z Tragicznej Ziemi, bezinteresowna opieką. Jego opiekunką z ramienia towarzystwa Opieki nad Repatriantami im. Jakuba Bermana została pani oficer Krystyna Poznańska. Tak sobie opiekunka i podopieczny przypadli do gustu, że związali się świętym węzłem małżeńskim.
Życie mojego ideału, choć nadal nie świeczniku było wypełnione humanistycznym przesłaniem.
Niżej z Leonem Krzyckim na I Światowym Kongresie Pokoju – Paryż 1949 r.
Prasa amerykańska nawet po wielu latach o nim pamiętała.
Także amerykańska dokumentalistyka. Niestety dopiero od niedawna.
i rodzime Towarzystwo Polonia.
Swoje bezcenne wspomnienia mój bohater zawarł w dziele „Z Tykocina za ocean”.
Ta książka potwierdza, mój wzór prezydenta na prezydenta to niezwykle skromny człowiek. Noc nie wspomina o kontaktach z oficerami korpusu walczącego o pokój takimi jak Avrom Landy, Chan, Selim Khan, Zarubin.
Zapytacie dlaczego pisze o człowieku, który już nie żyje?Nie po to by go oceniac. Już stanął przed Sędzią.
Obserwuję, że jego dzieło, wybory życiowe wraz z całym emploi, entourage są kultywowane przez najświatlejszą część inteligencji zamieszkującej obszar pomiędzy Bugiem a Odrą i Nysą Łużycką. Humaniści z tego kręgu są to zarówno tytani którzy przeszli drogą podobną do bohatera notki, jak i ich najbliżsi – spadkobiercy 1. stopnia w linii prostej. Czy ogromny wpływ tej sekty na życie ideowo-polityczne Polski jest wynikiem niezwykłej solidarności nie mnie to rozstrzygać.
Wychowywali się na pobliskich podwórkach
teraz spotykają się na innym.
Wspólną cechą sekty jest niezwykła pełna zrozumienia dla ludzkiej omylności zdolność do przebaczania. Jeśli komuś zdarzyły się jakieś błędy są one nie tyle do wybaczenia, co już dawno wybaczone.
Gdyby tak zorganizować wśród nich cos na kształt konklawe w celu wyboru najlepszego prezydenta myślę, że na biały dym nie trzeba by było długo czekać. To jest mój postulat. Skoro zdaniem Sadurskiego nie ma w Polsce ludzi mądrzejszych od członków sekty z Czerskiej to po cholerę organizować kosztowne wybory. A jak się wyborcy znów pomylą?
Panie Profesorze! Da Pan znać gdy ujrzy Pan siwy dym?
-----------------------------------------------------
Zdjęcia archiwalne pochodzą z książki Z Tykocina za ocean za wyjątkiem fotografii Zarubina, grafiki Ucieczka do buta Bieruta oraz legitymacji towarzystwa "Polonia". Te pochodzą z Biuletynu IPN nr 3-4 (62-63) 2006. Cytat z przemówienia pochodzi z tego samego źródła - artykuł Sławomira Cenckiewicza Polscy agenci Moskwy w USAstr. 36 i n. To może częściowo tłumaczyć nienawiść humanistów do historyka.
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
napisz pierwszy komentarz