Już kryzys czy jeszcze kryzys?

avatar użytkownika FreeYourMind
Prof. J. Staniszkis, którą czytuję od lat, a która szczególnie utkwiła mi w pamięci po historycznej debacie Tusk-Kaczyński, kiedy to stwierdziła, że ten pierwszy niesie Polakom nadzieję (change is comin', guys), czym wzbudziła salwę mojego śmiechu – należy do tych naukowców, co nie przejmują się rozbieżnością między faktami a teorią. Oczywiście, pozostaje kwestią sporną, co możemy zaliczyć do sfery faktów, ale nie wchodząc tu głębiej w tę materię, można by powiedzieć tak, że do faktów na pewno nie należy zaliczać piany medialnej. Stawianie zaś tez naukowych na podstawie analizy piany medialnej może się wcześniej czy później zakończyć tak, jak każdorazowe wróżenie z fusów, co zresztą w przypadku Staniszkis sprawdza się nieodłącznie, bez względu na to, czy popiera AWS, następnie SLD, potem PiS, wreszcie PO, czy już tylko „ekspertów”, jak obecnie zatrudnieni na posadach ministerialnych nowi podwładni Tuska. Te zmiany poglądów Staniszkis już stały się anegdotyczne, więc nie będę tu się nad nimi rozwodził, zdumiewa mnie raczej to, że w sytuacji, gdy autorka „Ontologii socjalizmu” już raz zdiagnozowała kryzysogenną strukturę polskiego państwa, po jakimś czasie o własnych diagnozach zapomina i zaczyna diagnozować na nowo, patrząc na tę strukturę już nie jako kryzysogenną, ale właśnie podporządkowaną ozdrowieńczej globalizacji czy „integracji wewnątrzunijnej”. Czasami mam wrażenie, że socjologowie, politolodzy i im podobni uczeni w piśmie zajmujący się naszą rzeczywistością społeczno-polityczną, są jak chemicy wpatrzeni w tablicę Mendelejewa, a oddaleni od jakichkolwiek badań empirycznych. Mniejsza jednak z tym.

Można wszak postawić dość proste pytanie: czy kiedykolwiek po 1989 r. Polska wyszła z kryzysu jako pewien organizm państwowy? Moim zdaniem, nie – i na razie nie zapowiada się, by mogła wyjść. Po pierwsze, należy pamiętać, o kryzysogennej naturze komunizmu, który sparaliżował całkowicie rozwój cywilizacyjny Polski po II wojnie. Mędrcy świata i monarchowie, co sobie w garniturach zasiedli do konstruowania nowego państwa przy pewnym pozbawionym kantów meblu, uznali w punkcie wyjścia, że wystarczy nieco zmienić podstawy ustrojowe państwa, a kryzys minie. I tej wersji trzymają się do dziś wszyscy funkcjonariusze Ministerstwa Prawdy i wszyscy salonowcy uważający, iż targające Polską afery są wypadkami przy pracy czy – mówiąc staropeerelowskim slangiem – wypaczeniami (postkomunizmu), nie zaś sygnałami świadczącymi o przekroczeniu stanów alarmowych, jeśli chodzi o zgniliznę państwa.

Po drugie, prawna i instytucjonalna kontynuacja peerelu, zadekretowana wszystkimi poważniejszymi wydarzeniami politycznymi 1989 r. (ze zmianą nazwy państwa i symboliki włącznie) połączona była z, by tak rzec, strukturalnym zagospodarowaniem zawodowym większości cepów tworzących administracyjne i inne jednostki w poprzednim reżimie. Naturalną konsekwencją takiego stanu rzeczy musiała być i jest od wielu lat, dysfunkcjonalność w działaniach urzędów, służb specjalnych oraz kolejnych rządów. Obrazowo to ujmując (co już kiedyś powiedziałem), jeśli budując dom wbija się pale w gnojowicę, to nic dziwnego, że chałupa się z czasem zaczyna w gnój zapadać.

Po trzecie, odziedziczona (przede wszystkim dzięki programowemu odejściu od rozliczenia poprzedniego systemu – choćby za powszechne okradanie społeczeństwa przez czerwonych) po komunizmie strukturalna zdolność do generowania kryzysu pozostała właściwie poza jakimikolwiek obszarami społecznej kontroli. Jako obywatele możemy skorumpowanym urzędnikom państwowym dowolnego szczebla po prostu „skoczyć”, nawet jeśli wiemy, że są skorumpowani, ponieważ doniesienie do prokuratury może obrócić się przeciwko nam, zwłaszcza gdy dany urzędnik dobrze się zna z prokuratorem i obaj stwierdzą, że to informującego o przestępstwie trzeba odpowiednio uciszyć lub zastraszyć, bo za bardzo fika.

Po czwarte establishmentowi, który w taki sposób, tj. na bazie sojuszu czerwonych z różowymi, wypracował sobie formułę państwa i finansów publicznych jako żerowiska, wcale nie zależy na strukturalnym reformowaniu kraju, ponieważ wiązałoby się to z odcięciem od źródeł finansowania dla sitw mniejszego lub większego rozmiaru. Kryzys polskiego państwa ma więc charakter stały i nie pojawił się wtedy, gdy Rysio podzwonił do Zbynia, by go opieprzyć jak bauer polskiego robola, że „za mało robi”.


http://fakt-opinie.salon24.pl/132070,staniszkis-to-juz-kryzys-panstwa

napisz pierwszy komentarz