O mądrości politycznej i graniu twarzą
FreeYourMind, śr., 14/10/2009 - 17:24

Odkąd odeszła w niebyt słynna „partia ludzi mądrych”, słowo „mądrość” nieco utraciło swoją nośność w języku odnoszącym się do rzeczywistości społeczno-politycznej, a przecież wydaje się, że właśnie mądrości w polskiej polityce i polskim społeczeństwie szczególnie potrzeba.
Od czasów starożytnych stawiano zarówno kwestię tego, jak sprawić, by rządzili nami ludzie wykazujący się mądrością, jak i tego, jak sprawić, by obywatele byli mądrzy. Problem jest poważny, gdyż jeśli rządzą danym społeczeństwem głupcy, to z reguły wiodą je w jakąś otchłań, jak to zwykle z głupcami bywa (no bo skąd głupiec miałby wiedzieć, dokąd iść? A nawet, jeśliby skądś wiedział, to i tak przecież poszedłby gdzie indziej). Z kolei, jeśli dane społeczeństwo nie grzeszy mądrością, to i najmądrzejsza władza niewiele wskóra, ponieważ zbiorowością taką rządzi po prostu żywioł głupoty.
To, czy ktoś jest osobą mądrą, poznać nie jest tak trudno. Nie musi to być wcale osoba bardzo wykształcona (nieraz zresztą bywa, że uczeni przerażają nas tym, co mają do powiedzenia i zaprezentowania), wystarczy, że jest sprawiedliwa, że rozpoznaje dobro, umie to dobro pokazywać innym, a poza tym potrafi to dobro realizować. Oczywiście, osoba mądra przejawia zarazem szczególne wyczulenie na prawdę (nie tylko w sensie prawdziwości poglądów, lecz i postaw) przy jednoczesnym wstręcie do kłamstwa, cynizmu i hipokryzji.
Te moje uwagi kieruję do zacnego Rolexa, który w swej świętej naiwności zastanawia się, dlaczego Tusk zmarnował swoją życiową szansę na bycie mężem stanu. Rolex zdaje się nie tylko nie brać pod uwagę tych kwestii wymienionych przeze mnie powyżej, ale i dość oczywistej różnicy między aktorem a realną osobą stanowiącą pierwowzór (lub egzemplifikację) kreowanej postaci. Aktor, jeśli jest dobry, może się wcielić w odgrywaną postać i w jakiejś mierze emanować tą postacią (tak np. znakomity D. Washington w „Kandydacie” wciela się w wojskowego, który sprawia wrażenie paranoika albo też w filmie „Człowiek w ogniu” gra ochroniarza-pijaka), ta emanacja jednak ogranicza się wyłącznie do czasu projekcji filmu lub do występu na deskach teatru. Nigdy też aktor nie zmieni się w realną osobę, którą stara się wiernie naśladować (zresztą zadaniem aktora wcale nie jest taka zamiana), choć najlepsi z aktorów są w stanie nawet upodabniać się fizycznie do granych przez siebie postaci (jak choćby chorobliwie wychudzony do roli pozbawionego snu psychopaty w „Mechaniku” Ch. Bale).
Oczywiście mówię o aktorach grających po mistrzowsku i właściwie przezroczystych dla widza, nie chodzi mi o polskich aktorów, którzy zwykle grają samych siebie. To rozróżnienie między kimś grającym kogoś a kimś, kto naprawdę sobą jest, znakomicie się odnosi do naszej sceny politycznej. Otóż drogi Rolex zdaje się zapominać o tym, że Tusk jest wyłącznie aktorem, a nie politykiem. Nie on jeden, rzecz jasna. Ktoś, kto odgrywa rolę polityka ma za zadanie wykonywanie tego wszystkiego, co robi polityk i mówienie jak polityk. Różnica między aktorem politycznym a politykiem z krwi i kości jest zatem taka, że ten pierwszy pozostaje więźniem scenariusza, który jest pisany przez innych – ten ostatni zaś scenariusz działań politycznych pisze sam, ponosząc odpowiedzialność za podjęte ryzyko. Obecny premier, jak wiemy, nie jest zdolny do poważnego ryzyka.
Spójrzmy, ile czasu spędza Tusk na boisku piłki nożnej (abstrahuję już od fascynacji mediów), na wycieczkach, a jak rzadko (o ile w ogóle) można go spotkać w konfrontacji np. z protestującymi grupami zawodowymi. To jest naturalne, bo aktor wie, że są chwile, gdy schodzi się ze sceny i zmywa makijaż. Prawdziwy polityk sprawdza się bowiem w konfrontacji ze zwykłymi ludźmi, z tymi, co są niezadowoleni z życia, wściekli, którzy chcą nawtykać rządzącym itd. Pod tym względem Wałek, gdy jeszcze nie zdurniał, a więc dawno temu, był faktycznie dobry i zwyczajnie nie bał się ludzi. Wchodził w tłum, gdzie czuł się jak ryba w wodzie. Tusk, po pierwsze, boi się ludzi. To już go dyskwalifikuje w zawodach na męża stanu.
Po drugie Tusk boi się innych polityków. Gdyby był samodzielnym politykiem, bez wahania zrobiłby albo to, co sugeruje Rolex, albo podałby rząd do dymisji właśnie po to, by zarazem uruchomić proces politycznej kwarantanny ugrupowania rządzącego. Ale przecież - po trzecie - Tusk śmiertelnie boi się porażki. Nikt chyba tak jak on, nie wyobraża sobie, że może życiowo i zawodowo przegrać. Wszystko postawił na samego siebie i dlatego wszystko musi stracić. Z Tuska będziemy się kiedyś tak samo śmiać, jak z Wałka. A kto wie, czy nawet nie bardziej, bo ten pierwszy uważał, że nie będąc politykiem z krwi i kości, przechytrzy wszystkich i stanie na szczycie państwa, tak naprawdę nie umiejąc nic.
http://hekatonchejres.salon24.pl/131671,why-donald-why
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać

napisz pierwszy komentarz