A. Dudek o opcji chińskiej
Unicorn, sob., 03/10/2009 - 18:44
To miło, że znany politolog popiera poglądy blogera ;-)
http://www.rp.pl/artykul/372203_Dudek__Chinczykow_trzymajmy_sie_mocno.html
---
"Pod koniec sierpnia w studiu TVN 24 miałem okazję dyskutować na temat okoliczności wybuchu II wojny światowej z rosyjskim dziennikarzem Władimirem Kirianowem, redaktorem naczelnym „Russkiego Kuriera Warszawy” – rosyjskiej gazety ukazującej się w Polsce od początku lat 90. Przekonywał, że jestem w błędzie, uważając, że II wojna światowa wybuchła 1 września 1939 r. Na moje pytanie, kiedy zatem się zaczęła, wspominał zarówno o japońskiej inwazji w Chinach, jak i włoskiej agresji na Abisynię.
Jednak najciekawszą część rozmowy odbyłem z nim już poza studiem. – Chwalicie się, że u was jest pluralizm, którego u nas rzekomo brakuje – mówił z ironicznym uśmiechem. – Dlaczego w takim razie u nas wśród historyków zdania na temat paktu Ribbentrop-Mołotow są podzielone, a u was wszyscy mówią na ten temat to samo? Rozmowę zakończył stwierdzeniem, że rad byłby uczestniczyć w pojednaniu polsko-rosyjskim, ale najpierw musimy przestać odgrywać rolę forpoczty Zachodu w procesie osaczania Rosji.
Sposób myślenia Kirianowa, który, jak wskazują ostatnie wydarzenia, cieszy się na Kremlu sporą popularnością, przypomniał mi się podczas lektury artykułu Rafała Ziemkiewicza „Polityka realna – czyli jaka?”. W naszej prasie pisze się sporo o położeniu międzynarodowym Polski, zwykle jednak w sposób na tyle ezopowy i zgodny z regułami poprawności, że niewiele z tego wynika.
Na tym tle wyraziste poglądy Ziemkiewicza powinny podziałać na polskich polityków niczym sole trzeźwiące na omdlałą pannę. Na naszych oczach kończy się bowiem, na szczęcie powoli, dobra koniunktura międzynarodowa, z której korzystaliśmy przez minionych 20 lat. Wyznacznikami zachodzących w niej zmian stają się zwłaszcza trzy procesy: stopniowe zmniejszanie się zainteresowania USA Europą, coraz bardziej ofensywna polityka Rosji oraz widoczny gołym okiem kryzys UE, którego nie zażegna nawet zwycięstwo euroentuzjastów w irlandzkim referendum i wejście w życie traktatu lizbońskiego.
W stanie kryzysu znajduje się również pakt północnoatlantycki i to nie tylko z uwagi na coraz bardziej prawdopodobną porażkę w Afganistanie. Im wcześniej w Warszawie zacznie się z tego wszystkiego wyciągać wnioski, tym większa będzie szansa, że uda nam się zachować znaczącą część niezależności, jaką zaczęliśmy odzyskiwać przed 20 laty.
Z chwilą wejścia do UE zaczęliśmy się zachowywać tak, jak gdyby historia się skończyła, a NATO i UE były bytami nie tylko wiecznymi, ale i niezmiennymi. Tymczasem wydarzenia minionych pięciu lat dowiodły, że tak nie jest, a wiele przemawia za tym, że kolejne pięciolecie dostarczy nam jeszcze bardziej wyrazistych dowodów na poparcie tej tezy.
Ziemkiewicz trafnie odwołuje się do koncepcji stref wpływów, jako skrzętnie skrywanej, ale rzeczywistej podstawy stosunków międzynarodowych. Jako państwo od 1989 r. mozolnie przechodziliśmy z rosyjskiej do zachodniej strefy wpływów. Problem w tym, że po pierwsze nie udało nam się to całkowicie, czego dowodzi chociażby nasze uzależnienie od rosyjskiego gazu, po wtóre zaś – i to wydaje się znacznie ważniejsze – Zachód staje się bytem coraz mniej jednoznacznym. Co prawda aż do dnia, w którym ostatni amerykański żołnierz opuści Niemcy, supremacja tego państwa w Europie będzie miała wciąż wymiar bardziej gospodarczy niż polityczno-wojskowy, niemniej jest to fakt oczywisty dla każdego, kto ma świadomość, że nasz zachodni sąsiad jest głównym fundatorem UE.
Polak może być przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, a Portugalczyk przewodniczącym Komisji Europejskiej, ale trzeba wielkiej naiwności, by wierzyć, że Unią będą w nieskończoność rządzić kosmopolityczni eurokraci z Brukseli. Będą to robić tylko tak długo, jak długo godzić się na to będzie główny sponsor tego przedsięwzięcia. Warto stale o tej oczywistości przypominać, zwłaszcza po doświadczeniu z jesieni ubiegłego roku, gdy fala kryzysu z USA dotarła do Europy i kiedy się okazało, że każdy z największych krajów UE po swojemu postanowił stawić mu czoła. Nie inaczej będzie w przypadku ustalania kolejnego budżetu Unii, którego możemy przestać być głównym beneficjentem równie szybko, jak zostaliśmy pozbawieni amerykańskiej tarczy antyrakietowej. I nic tu nie pomogą lamenty nad powtórką jałtańskiej zdrady (tym razem w wersji ekonomicznej) ani tym bardziej żałosne oskarżenia naszych polityków o to, który z nich co zawalił.
Nie należy się oszukiwać, że zwycięstwo chadeków w niedzielnych wyborach i utrzymanie się Merkel na stanowisku kanclerza będą równoznaczne z brakiem zmian w polityce Berlina. Wymusi je toczący Niemcy głęboki kryzys gospodarczy, który zaowocuje zmniejszeniem zakresu finansowania Unii, przy równoczesnym dążeniu do zwiększenia swoich wpływów w zamian za każde euro płynące do Brukseli. Dlatego Ziemkiewicz ma sporo racji, kreśląc wizję coraz silniejszego uzależnienia Polski od zachodniego sąsiada.
Jest to proces prawdopodobny, ale nie wydaje się nieuchronny. Po pierwsze dlatego, że nie jesteśmy jedynym dużym krajem UE, który ma interes w patrzeniu Niemcom na ręce. W różnych sprawach możemy znajdować sojuszników, którzy nas przed niemiecką supremacją nie uchronią, ale mogą pomóc w ograniczaniu jej rozmiarów.
Po wtóre wspomniany proces mógłby ulec zahamowaniu, gdyby udało nam się znaleźć partnera skłonnego bodaj częściowo zrównoważyć wpływy niemieckie, a zwłaszcza upiorną wizję powtórki z historii, czyli Polski jako swoistego kondominium Berlina i Moskwy. Przez lata sternicy naszej polityki zagranicznej żywili nadzieję, że tym strategicznym partnerem będą USA. Oczywiście trzeba robić to, co możliwe, by utrzymać zainteresowanie Amerykanów Europą Środkową. Nie można jednak nie zauważyć, że w oczach Waszyngtonu schodzimy już nawet nie na drugi, ale wręcz trzeci plan. Symbolicznie pokazała nam to Hillary Clinton, wizytując ostatnio kilka afrykańskich krajów i nie znajdując z tego powodu nawet jednego dnia, by odwiedzić Polskę 1 września, a później cała amerykańska administracja, wybierając 17 września na wydanie komunikatu o rezygnacji z budowy tarczy antyrakietowej w naszym kraju.
Skoro Amerykanie mają na głowie sprawy ważniejsze niż Polska, a my nie potrafimy ich przekonać do zmiany stanowiska, to może powinniśmy się zastanowić nad pogłębieniem naszych relacji z nowym globalnym supermocarstwem, które rośnie na naszych oczach. Mam oczywiście na myśli Chiny. Już raz, w 1956 r., Chińczycy odegrali istotną rolę w naszej historii, powstrzymując Chruszczowa przed interwencją zbrojną w Polsce. Oczywiście Mao Zedong uczynił to nie z sympatii dla nas, ale po to, by zademonstrować, że po śmierci Stalina Pekin nie będzie się już godził na odgrywanie drugorzędnej roli w gronie państw komunistycznych. Czy dziś szerokie otwarcie Polski dla chińskich inwestycji nie dałoby do myślenia zarówno w Moskwie, jak i w Berlinie? Chińscy przedsiębiorcy, którzy niedawno zaczęli się coraz częściej pojawiać nad Wisłą, mogliby tu zrobić znacznie więcej, niż tylko zbudować dwa króciutkie odcinki autostrady A2. A Pekin gorączkowo szuka dziś na całym świecie miejsc, gdzie mógłby ulokować część z ponad 2 bilionów dolarów posiadanych rezerw finansowych.
Obecnie trudno byłoby wskazać w Europie kraj, który stanowi główne centrum chińskich interesów w tym regionie. A że takiego państwa Chińczycy już szukają, wydaje się wielce prawdopodobne, bo choć stary kontynent schodzi powoli w skali globalnej na drugi plan, to jeszcze długo żaden kraj nie będzie zasługiwać na miano supermocarstwa, nie mając tu swoich wpływów i sojuszników.
Dlaczego Pekin miałby się interesować akurat Polską? Bo spełniamy dwa podstawowe warunki: optymalnego położenia geograficznego (między Niemcami i Rosją) oraz odpowiedniej wielkości i poziomu modernizacji. Te czynniki eliminują z listy kandydatów na głównego europejskiego partnera Chin aspirującą do tego Francję. Długa jest lista inwestycji, których Polska bardzo potrzebuje, a które we Francji, podobnie zresztą jak niemal w całej starej UE, już dawno zostały zrealizowane.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego Pekin może zainteresować się naszym państwem. Otóż Chińczycy od dawna nieufnie patrzą na wszelkie przejawy ocieplenia relacji między Rosją i UE. Trudno zaś znaleźć w Unii kraj, który w minionych latach bardziej od nas stał na drodze do tego zbliżenia.
Perspektywa zacieśnienia słabiutkich dziś więzi polsko-chińskich może się obecnie wydawać egzotyczna i nierealistyczna. Nie ulega wszakże wątpliwości, że w zmieniającym się coraz szybciej międzynarodowym układzie sił Polska ma szanse utrzymać dotychczasowy poziom niezależności, tylko grając na wielu fortepianach. Ten euroatlantycki powinien pozostać najważniejszym, ale nie może być jedynym. W przeciwnym razie możemy się w przyszłości stać jedną z ofiar nowej architektury europejskiej, której tworzenie zaproponował ostatnio „wielkim narodom” Władimir Putin. Jeśli ktoś wierzy, że on i inni Rosjanie zaliczają nas do tej kategorii, to polecam chwilę rozmowy z mieszkającym w Warszawie, a wspomnianym na wstępie Władimirem Kirianowem."
Tutaj macie okazję pospierać się na 5wladzy:
http://5wladza.blogspot.com/2009/10/antoni-dudek-proponuje-chinczykow.html
- Zaloguj się, by odpowiadać
Etykietowanie:
napisz pierwszy komentarz