Sąd ściga filozofa, bo obraził się na sąd

avatar użytkownika andruch2001
Policja ma zatrzymać Bogusława Wolniewicza, 80-letniego niemal niewidomego filozofa. Tak zdecydował sąd, bo profesor nie chce zeznawać na procesie przeciwko złodziejom, którzy go okradli. Bogusław Wolniewicz w styczniu 2004 r. został okradziony w pociągu. Policja szybko zatrzymała sprawców. Jeszcze w tym samym roku złodzieje stanęli przed sądem. Na rozprawie Wolniewicz chciał zgłosić wniosek, ale sąd stwierdził, że jako świadek nie ma do tego prawa. - Wcześniej sędzia zwróciła mi uwagę, że siadam w niewłaściwym miejscu. Ja ostatni raz w sądzie byłem 40 lat temu! Stwierdziłem, że dalej w tym nie będę brał udziału, i wyszedłem. Tak nie traktuje się pokrzywdzonego - mówi profesor. Od tamtej pory profesor dostał 14 wezwań do sądu i 6 tys. zł grzywien -sędzia uznała, że "pokrzywdzony bez zgody sądu opuścił salę". Wyroku na złodziei nie ma, bo brakuje zeznań świadka - Bogusława Wolniewicza. Na kolejną rozprawę w grudniu profesora ma zawieźć policja. - Nie powiem ani słowa - mówi Wolniewicz. - To mój protest przeciwko arogancji. Kierownik sekcji wykonawczej Sądu Rejonowego Warszawa-Śródmieście Mariusz Iwaszko: - W stanowisku sądu nie ma niczego niestosownego. A takie zachowanie, zwłaszcza osoby znanej, nie jest dobrym przykładem dla innych. (...) Po Bogusława Wolniewicza, okradzionego 80-letniego profesora Uniwersytetu Warszawskiego, postać znaną i barwną, sąd wysyła policyjny konwój i zapowiada 48-godzinne zatrzymanie. Sprawa drobna, niebudząca dużych wątpliwości, wynik bardziej nieporozumienia i nerwów, przeradza się w sądowo-policyjny maraton. Aparat sprawiedliwości angażuje swój autorytet, również pieniądze. Nie ma nikogo, kto by dostrzegł absurdalność sprawy i postanowił ją przerwać. (...) 80-letni profesor Bogusław Wolniewicz specjalizuje się w filozofii religii i filozofii współczesnej. Jest znany z radykalnych poglądów: był jednym z twórców Społecznego Niezależnego Zespołu ds. Etyki Mediów, który ma bronić wolności wypowiedzi w mediach ojca Rydzyka. Bronił Radia Maryja po emisji felietonu Stanisława Michalkiewicza, który Rada Etyki Mediów i Marek Edelman uznali za antysemicki. Kłopoty profesora zaczęły się w 2004 r. Choć nigdy nie złamał prawa, sąd chce go doprowadzić na salę rozpraw pod eskortą policji. Do tej pory sąd wzywał Wolniewicza kilkanaście razy i nałożył ponad 6 tys. zł grzywien. Wszystko dlatego, że profesor dał się okraść w pociągu. Warszawska policja szybka jak wiatr W styczniu 2004 r. naukowiec wracał do Warszawy ekspresem Kopernik z sympozjum w Toruniu. Do jego przedziału dosiedli się dwaj podpici jegomoście. Profesor szybko wysiadł na Dworcu Centralnym. - Na peronie zorientowałem się, że zniknęła moja torba - opowiada profesor Wolniewicz. - Miałem tam klucze, dokumenty, trochę pieniędzy i materiały naukowe. Popędziłem do domu, żeby zdążyć, zanim złodzieje okradną mieszkanie. Kiedy jechał do mieszkania na warszawskim Mokotowie, dwaj policjanci na Dworcu Centralnym zauważyli dwóch mężczyzn, którzy na widok mundurowych próbowali zniknąć w podziemiach dworca. Policjanci zabrali ich na komisariat. Znaleźli przy nich torbę i dokumenty profesora Wolniewicza. Marcin M. i Zbigniew G. twierdzili, że co prawda jechali z profesorem, ale torbę znaleźli na peronie i z kradzieżą nie mają nic wspólnego. Policjanci zadzwonili do profesora. Bogusław Wolniewicz: - Bardzo się zdziwiłem, kiedy odebrałem ten telefon. Nie spodziewałem się, że policja tak sprawnie działa. Przecież nawet nie zgłosiłem kradzieży. Profesor odebrał torbę, złożył zeznania. Z pociągu pamiętał Marcina M., ale nie potrafił nic powiedzieć o kradzieży. Sprawa wydawała się banalnie prosta. Policja zebrała dokumenty, przesłuchała kilku świadków, a wiosną 2004 r. prokurator posłał akta przeciwko oskarżonym do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia. Profesor obraził się na sąd Sąd wyznaczył pierwszą rozprawę na wrzesień 2004 r. Kiedy spisywał dane oskarżonych, Marcin M. stwierdził, że leczy się z alkoholizmu. Asesor Iwona Konopka zgodnie z przepisami zarządziła wysłanie go na badanie psychiatryczne i odroczyła sprawę. - Spytałem, czy mogę zgłosić wniosek. Sędzia powiedziała, że jako świadek nie mam prawa składać wniosków - opowiada Wolniewicz. - Wcześniej zwróciła mi uwagę, że siadam w miejscu dla prokuratora, a nie jestem oskarżycielem posiłkowym. Nie wiedziałem o tym, ostatni raz w sądzie byłem 40 lat temu. Wobec takiego podejścia sądu oświadczyłem, że dalej w tym postępowaniu nie będę brał udziału, i wyszedłem z sali. Tak nie traktuje się pokrzywdzonego. W aktach sprawy nie ma oświadczenia profesora. Jest tylko zapisek: "pokrzywdzony bez zgody sądu opuścił salę". Od września 2004 r. Wolniewicz dostał już czternaście wezwań do sądu. Ale na nie nie chodzi. - Nie pójdę dla zasady - mówi. - To mój protest przeciwko arogancji sądu. Mogą mnie siłą zawieźć, aresztować, ale ust nie otworzę. Nie tak wyobrażam sobie sprawiedliwość. Milczenie opóźnia wyrok Za uporczywe uchylanie się od zeznań Wolniewicz dostał już 6 tys. zł grzywien (po odwołaniach kwota zmniejszyła się do 2,1 tys.). Niedługo miną trzy lata od kradzieży torby, a wyroku na złodziei nadal nie ma, bo brakuje zeznań ostatniego świadka - profesora. W połowie listopada po Wolniewicza pojechał policyjny konwój - wrócił z pustymi rękami, bo profesor leżał w szpitalu. Ale na kolejną rozprawę w grudniu sąd znów chce go ściągnąć przy pomocy policji. Decyzja pani asesor brzmi: "sąd postanowił zatrzymać na 48 godzin i przymusowo doprowadzić z uwagi na uporczywe niestawiennictwo". Kierownik sekcji wykonawczej Sądu Rejonowego Warszawa-Śródmieście Mariusz Iwaszko: - W stanowisku sądu nie ma niczego niestosownego. Trzeba mieć świadomość, że takie zachowanie, zwłaszcza osoby znanej, nie jest dobrym przykładem dla innych. Prawo nakłada na świadków obowiązek składania zeznań i stawiennictwa w sądzie. W przypadku profesora nic nie wskazuje na niemożliwość przyjścia do sądu z uwagi na fizyczne schorzenia. Jeśli świadek nic nie będzie mówił, to ponosi takie same konsekwencje, jakby nie stawił się w sądzie. Jeśli ktoś uporczywie nie stawia się na wezwania, to można zastosować nawet 30 dni aresztu - tłumaczy sędzia Iwaszko. Według sędziego uraza profesora do sądu jest niestosowna: jego zeznania ważą na wymiarze kary dla dwóch oskarżonych o kradzież. Obaj odpowiadają z wolnej stopy. Autor: Krzysztof Wójcik źródło : http://www.kapitalizm.org/?action=show_article&art_id=838
Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz