O zdradzie
FreeYourMind, pon., 21/09/2009 - 07:17
Jakoś ilekroć czytam Rybitzky'ego, tylekroć dochodzę do wniosku, jak poważnym problemem są różnice pokoleniowe na prawicy. Oto było nie było dorosły i dojrzały facet, jakim jest A. Kijowski, za swój post dotyczący zdrady stanu po polsku, został, mówiąc oględnie, sprowadzony do potencjalnego zamachowca, choć w tekście napisanym przez Kijowskiego, oprócz dość wyrazistego przesłania dot. katastrofalnej sytuacji geopolitycznej Polski, był zarazem apel o jednoczenie się środowisk patriotycznych i propozycja zorganizowania spotkania osób zatroskanych obecnym stanem rzeczy, a nie nawoływanie do wysadzenia parlamentu.
Rybitzky w swoim klasycznym stylu sprowadził wymowę tekstu Kijowskiego do absurdu – zastanawiam się więc, czy uważa on, że obecnie nasz kraj nie ma problemu, czy też, że działań obecnego gabinetu ciemniaków nie można oceniać w kategoriach zdrady stanu. Rybitzky nie jest zresztą pierwszym i ostatnim, który wzdraga się przed użyciem tego rodzaju kategorii w odniesieniu do polskich polityków, ja sam niejednokrotnie w komentarzach sugerowałem, że o wiele częściej mamy, jako obywatele i wyborcy, do czynienia z cynikami oraz sprytnymi głupcami niż ze świadomymi zdrajcami zaprzedanymi (nie tylko ideowo, ale i zawodowo) obcym mocarstwom oraz osłanianymi przez obce służby. Ale oczywiście w tego rodzaju subtelności nie każdy musi się bawić i ja to rozumiem, toteż nie mam nic przeciwko temu, by – właśnie jak sugeruje Kijowski – z „polskich polityków” zdzierać maski i nazywać rzeczy po imieniu – co choćby z pasją i wielką konsekwencją robi od wielu miesięcy Aleksander Ścios – bo może nadszedł najwyższy czas, by nareszcie należyte słowo nadać rzeczy. Należy jednak mieć świadomość tego, że w kategoriach zdrady – jeśli już trzymamy się twardo tej perspektywy i jesteśmy w stanie podać racjonalne uzasadnienie - nie powinno się patrzeć wyłącznie na spektakularne działania obecnego gabinetu, lecz i na pewne generalne procesy rekomunizacji i resowietyzacji, jakie w przeciągu ostatnich 20 lat w naszym kraju się dokonały. Pisałem o tym w ostatnich kilku tekstach, więc niezorientowanych do nich odsyłam.
Tak naprawdę bowiem problem współczesnej Polski to nie jest wyłącznie kwestia obecnego gabinetu ciemniaków. Owszem, jeśli czołowe figury tego rządu usytuujemy w kontekście 4 czerwca 1992, to od razu obraz jest ostrzejszy, od razu przypomina się „liczenie głosów”, „gangsterski chwyt”, „czyszczenie sobie UOP-u”, „czy SLD nie skrewi” i tym podobne wiekopomne frazy z języka politycznego, którego prawdziwe oblicze poznajemy wyłącznie z ukrycia (jak na taśmach Gudzowatego). W kategoriach świadomego działania na szkodę polskiego interesu narodowego należałoby jednak opisywać szczególnie tych wszystkich polityków (i szare eminencje, jak choćby Michnik), którzy z premedytacją nie dopuszczali do radykalnego oczyszczenia państwa z wpływów środowisk komunistycznych i (posowieckich) bezpieczniacko-wojskowych, przyjmując, że nowe państwo powinno spadek po czerwonym reżimie przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza, a nawet – jakby nigdy nic – włączyć ten spadek w obszar wpływów euroatlantyckich. Już kiedyś to powiedziałem, lecz powtórzę. Jeśli w naszym kraju poważnie się nie rozliczyło zdrady stanu, jakim było świadome i wieloletnie służenie Moskwie, jeśli na karę śmierci (tak, karę śmierci) po procesach sądowych nie skazało się największych zbrodniarzy i nie wsadziło się do więzień ludzi szczególnie odpowiedzialnych za niszczenie Polski i polskiego narodu, a tymże środowiskom i tymże ludziom zapewniono spokojne, dostatnie i wesołe życie w „społeczeństwie obywatelskim”, to nic dziwnego, że nasz kraj przez nikogo nie był potraktowany poważnie. Czy bowiem gdyby naród polski w ciągu pierwszych lat budowy nowego państwa skazał na karę śmierci kilkunastu choćby najważniejszych zbrodniarzy sowieckich w Polsce, to świat stanąłby w obronie tychże zbrodniarzy? Czy broniono szczególnie Causescu? Czy broniono by Honeckera, gdyby nie uciekł z Niemiec? Czy broniono by Jaruzelskiego, Kiszczaka, Siwickiego, Urbana itd.? Poza środowiskami neomarksistowskich intelektualistów to chyba pies z kulawą nogą by się nie odezwał w akcie protestu.
W ten sposób nie tylko Polska pokazałaby innym krajom jak poważnie traktuje swoją państwotowość i swoją historię (na zasadzie: jeśli służyłeś, zdrajco, świadomie obcemu mocarstwu, to otrzymujesz należyty za swoją zdradę, najwyższy wymiar kary, bo tylko na śmierć zasługujesz – wiedziałeś bowiem, co robisz i co cię za to może czekać, gdy zmienią się czasy i naród odzyska podmiotowość), ale i w kraju odniosłoby to bardzo pozytywny skutek pedagogiczny, ponieważ wielu gierojów z okresu komunistycznego, którym deptanie Polaków zupełnie nie przeszkadzało (doskonale się bawili na czerwonych salonach), widząc się oczyma duszy na stryczku, nagle przeżywałoby wielkie nawroty skruchy i wskazywałoby, gdzie znajdują się cenne materiały związane z działalnością komunistyczną oraz demaskowałoby tajne kulisy i mechanizmy sowieckiej władzy w peerelu. Poza tym byłaby to najlepsza z możliwych lekcja etyki polityki dla przyszłych polityków w tej mniej więcej formie: wiedz, dziadu, że jeśli idziesz do władzy z pragnieniem działania na szkodę Polski i polskiego narodu, jeśli planujesz za pieniądze od obcych służb pracować w polskiej polityce, to jeśli ci się tego dowiedzie, zawiśniesz na stryczku.
Abstrahuję w tym miejscu od problemu wysługiwania się obcym mocarstwom przez „ludzi służb”, bo jak wiemy, w naszym kraju ustalenie, kto jest kim (zwł. dzięki długoletniej rekomunizacji i resowietyzacji pookrągłostołowej i poczerwcowej ('92)) – nie tylko w świecie polityki - jest bardzo trudne, co zresztą bardzo ułatwia pracę „funkcjonariuszom”. Oczywiście można się spierać, co do tego, jakie są podstawy do wymierzania najwyższego wymiaru kary, skoro nie doszło w Polsce np. do wybuchu wojny domowej i zbrojnego przejęcia władzy uzurpowanej sobie przez czerwonych. Zwolennicy takiego sposobu myślenia tłumaczą go tak, że jedynie w warunkach wojny można karać śmiercią zdrajców, dlatego że funkcjonowanie normalnego sądownictwa jest wtedy zawieszone. Warto jednak w tym miejscu powołać się po prostu na powojenne doświadczenia denazyfikacyjne w krajach zachodnich (przypadek z Causescu byłby niefortunny, bo nie tylko nie przeprowadzono procesu, ale najprawdopodobniej odstrzelili go w '89 r. byli podwładni). Przewód sądowy, udowodnienie winy i wymierzenie odpowiedniej do skali popełnionych przestępstw kary.
No dobrze, ale gdzie się podział w tym wywodzie Rybitzky? Załóżmy bowiem, że weźmiemy na serio te młodzieńcze sarkania na „bezproduktywne” grzmienie starszego pokolenia (już nie chcę się wyzłośliwiać na to, że owo dzisiejsze protestowanie na ulicach, które dla Rybitzky'ego jest jakimś miernikiem patriotyzmu, radykalizmu oraz prawdziwej aktywności na prawicy, niewiele albo nic nie ma wspólnego z tym, czego trzeba było dokonać, gdy za peerelu wyłaziło się protestować, zwł. kiedy po chodnikach ostentacyjnie przechadzali się zomowcy z psami; podejrzewam zresztą, że Rybitzky nie miał okazji być przesłuchiwany po demonstracji przez „dobrego i złego” esbeka). Co należałoby dziś robić, jeśli udowodnimy, iż taki czy inny polski polityk dopuścił się zdrady? Przede wszystkim zebrać materiał dowodowy do przyszłego procesu. Materiał ten powinien obejmować przede wszystkim ostatnie dwadzieścia lat, choć może sięgać i dalej, w zależności od tego, kiedy i jak wyglądała działalność danego polityka na szkodę Polski. Należałoby też, rzecz jasna, uwzględniać rozmaite okoliczności łagodzące (przyznanie się do winy, wskazanie miejsca i czasu werbunku, wskazanie innych przestępców etc.).
W naszym kraju, jak wiemy, nie wykonuje się obecnie kary śmierci, toteż trybunał stanu, przed którym postawiono by takiego czy innego zdrajcę, mógłby skazywać wyłącznie na dożywocie, ale i to dobre w sytuacji, gdy do tej pory nikt – dosłownie: nikt – za działanie na szkodę polskiego państwa nie poniósł żadnej odpowiedzialności. Dobrze by było, by i to radykalna młodzież wzięła sobie do serca, zanim zacznie wykpiwać głosy starszego pokolenia.
http://lukaszwarzecha.salon24.pl/126334,obama-rznie-glupa-rogozin-sie-cieszy
http://rybitzky.salon24.pl/126300,czekajac-na-eksplozje
http://kijowski.salon24.pl/126288,17-ix-2009-dowiodl-ze-polska-rzadza-dzis-zdrajcy-stanu
- FreeYourMind - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
5 komentarzy
1. Kretynizm, zdrada i paranoja. xx ~zenia
Szukałem właściwego określenia, jak ten kłopot z Rybitzky'm nazwać i określić, a jest on po prostu "notoryczny".
Nieustannie, w tysiącach rozmów i dyskusji widzę wciaż powtarzający się garnitur tych samych niedoskonałości.
1. Przyczynkarstwo. Rozmówca wybiera jeden, góra dwa wątki, z wielu możliwych, przeplatających się przez problem. Jest to wręcz pokoleniowy błąd systematyczny wynikający z totalnego niedouczenia całego pokolenia. Dopiero potrzebne było pojawienie takiego światowego bestsellera jak "Niebiańska przepowiednia", aby po ludzkich mózgach nieśmiało zaczynała kołatać się myśl, że nic nie dzieje się z jednej przyczyny, że rzeczywistość jest splotem równocześnie przebiegających różnych zjawisk, oddziałujących ze sobą. Dziesiątki lat władzy komunistycznych prokuratorów i panowania ludzi ze wsi, rządy koszmarnych ciemniaków pozostawiły przekonanie, że świat jest prosty jak budowa cepa i wystarczy jedno podejście, aby o rzeczy wiedzieć wszystko.
Jest to oczywiście raj dla trolli i trollowania. A dyskusje zmieniają się w szarpanie włókien. Ktoś wydziobie z problemu jedną nitkę, szarpie ją i tarmosi obrabia ją we wszystkie strony, wydaje mu się, że dyskutuje o problemie. Guzik prawda. Chyba nawet nie ma o nim pojęcia.
Kiedyś ludzie wykształceni nazywali ten styl dyskusji przyczynkarskim, czyli mówiąc bardziej dosadnie duperelnym. Wyrwanie jednej sprawy z kontekstu, analizowanie jednego włókna, wyjętego z całego splotu, w bez odniesienia do związków rzeczywistością, zamienia rozwiązywanie problemów w przyczynkarski chór zgorzkniałych wujów.
2. Pomieszanie porządków To jest zjawisko odwrotne od poprzedniego, choć najczęściej występuje razem z nim. Nie dostrzeganie i nie rozróżnanie istotnych i ważnych do analizy różnych wątków i kryteriów doprowadza do metodologicznej tragedii. Są przecież w życiu kryteria moralne, prawne, obyczajowe i techniczne, jest tradycja, historia i kultura, są prawa natury i dorobek nauki,... To przecież oczywiste.
Nie można zmieniać prawa Ohma ustawą, nie można decyzją magistratu ustalać pogody, ani nowej tabliczki mnożenia. Nie można wrzucać do jednego gara różnych zjawisk i mieszać drewnianą kopyścią, bo jedynym możliwym do wyciągnięcia wnioskiem jest bełkot.
Jest fatalnie, gdy takie podejście pojawia się w kwestiach dla Polski i Polaków fundamentalnych. A mówimy przecież o polskiej geopolityce, strategii i przyszłości. Mówimy o sławie, chwale i o zdradzie. Tak jak FYM-ie mówisz. Dokładnie tak.
Czasem jest tak, że mamy skutki identyczne ze skutkami zdrady, ale faktycznie mamy do czynienia jedynie z lenistwem myśli, głupotą, cynizmem i chciwością. Pisałem kiedyś, skutki głupoty są bardziej niszczące niż dywizja czołgów Heintza Guderiana pod Warszawą.
Powstają pytania: - Jak to możliwe, że rządzą nami nieodpowiedzialni kretyni? - Jak sobie z tym poradzić?
Mamy więc nie jeden problem a już co najmniej dwa. Problem zdrady i kretynizmu. Skutki te same, ale drogi do rozwiązania różne. Nie można zapominać, ani o jednym, ani o drugim, ani także o wszelkich innych, może nawet nie mniej ważnych problemach. Pozdrawiam
michael
2. trybunał stanu, przed którym postawiono by takiego czy innego zd
Maryla
------------------------------------------------------
Stowarzyszenie Blogmedia24.pl
3. "Głupota nie boli (właściciela)" ...
Selka
4. i tak dobrze, że jeszcze nie klęczą gdy piszą...
5. ...koktail "Rybitzkyego "
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
A .K "Andruch"
http://andruch.blogspot.com