Kartka z archiwum, czyli jak Ludwik Stomma Powstanie obrażał (Krzysztof Ligęza)
Ponieważ patriotyzm pojmują Polacy bardzo opatrznie, stąd Powstanie Warszawskie atakowane jest (proszę zwrócić uwagę na konotacje tego określenia) na wielu płaszczyznach. W 1944 rozstrzelali je Niemcy (to jest, oczywiście, żadni Niemcy tylko Naziści), dzisiaj usiłują rozstrzelać je bydlaki rozmaitej proweniencji.
Trzy lata temu, na lamach tygodnika „Polityka”, ideę Muzeum Powstania Warszawskiego wykpił Ludwik Stomma. Ponieważ podobnych w tonie wypowiedzi nie brakuje także dzisiaj, pozwolę sobie właśnie dziś zaprezentować moją odpowiedź na tamten paszkwil Stommy.
U przedstawicieli gatunku homo sapiens mózg otoczony jest czaszką. Ale są ludzie, u których czaszka otacza galaretkę z giczy cielęcej. Do której z tych grup zapisał się Ludwik Stomma, kpiąc z idei Muzeum Powstania Warszawskiego, to pytanie czysto retoryczne.
W tym świecie nieustannie wszystko z lepszego przemienia się na gorsze. Oto mieszkający we Francji antropolog kultury, profesor Sorbony, mężczyzna o otwartym umyśle, nie kryjący lewicowych sympatii wieloletni publicysta tygodnika „Polityka”, człek mający słabość do białego wina, francuskich serów i czereśni, tropiciel „polskiego antysemityzmu” z zapałem gromiący antykomunistycznych oszołomów, dał ostatnio kompromitujące przedstawienie, kreując przestrzeń intelektualną skurczoną tak nieprawdopodobnie, że aż przywodzącą na myśl opinię francuskiego pisarza Gilberta Cesborna, który zauważył, że niektóre umysły niczym ekspresy mkną tak szybko, iż trudno zauważyć, że są puste.
Nie śmiałbym zarzucić Stommie braku inteligencji, ale tym razem zaprezentował on najwyraźniej tak zwaną „inteligencję alternatywną”, swoich czytelników mając za kretynów. W felietonie „Dwa muzea” (Polityka nr 31 z 5 sierpnia b.r.) wyszydził ideę Muzeum Powstania Warszawskiego.
Najpierw, opisując francuskie muzeum desantu w Normandii, zachwycił się „pofałdowanym płótnem, które odpowiedni wiatraczek porusza, żeby jego ruch stwarzał wrażenie falowania morza uzmysławiające trudności, jakie stały przed desantem”, następnie zaś zdeprecjonował ideę Muzeum Powstania, nieprzychylnie (wręcz wrogo) oceniając prezentowaną tam rekonstrukcję fragmentu warszawskich kanałów.
Zdaniem Stommy, idea Muzeum jest żałosna, ponieważ spacerująca po makiecie młodzież „nieco tylko zgarbiona” ani przyodziewku sobie nie wala, ani w nieczystościach się nie pławi, zaś „pokazywanie sterylnych kanałów jest tylko zakłamywaniem historii”.
No cóż. Podobne skwitowania dowódca szwadronu szwoleżerów obejmował frazą: „Żeby rozumować w taki sposób, trzeba mieć rozum w d..., zaś d... we Władywostoku”.
„Jest zapewne nietaktem pisać takie rzeczy w dniach obchodów rocznicowych” – pokornieje w pewnym momencie Stomma, zachowując się tak, jakby go ktoś pod stołem butem w rozum trącił. Wszelako natychmiast wraca argumentacją do poziomu adekwatnego dla przedszkolaków z grupy młodszej, zaklinając, że dzieci do Muzeum Powstania nie wyśle, gdyż: „Po prostu nie widzę, jakie by tam miały znaleźć pozytywne i pomocne w życiu przesłanie po schludnych i bezbolesnych kanałach błądząc”.
W tym miejscu należałoby Stommie wytłumaczyć, iż nietaktem jest wyjaśnianie innym czegoś, czego sam ni w ząb nie pojmuje, mianowicie, że żaden smród nie daje miar patriotyzmowi i bohaterstwu, i że tych cech nie da się przeliczyć na „odpowiednią ilość brudu i odchodów” (jak chciałby to uczynić felietonista „Polityki”). No ale każdy mierzy taką miarą, na jaką go stać. I takąż miarę przekazuje dzieciom: wolno domniemywać, że aby zohydzić im Powstanie, do repliki warszawskich kanałów wypełnionych odpowiednią ilością g... Stomma swoje dzieci wepchnąłby siłą.
„Doprawdy pojąć nigdy nie mogłem i dalej nie pojmuję, jak można celebrować zniszczenie miasta, poświęcenie pokolenia, jedną z najczarniejszych, najkrwawszych i najbardziej bezsensownych klęsk w narodowych dziejach” – wykrzykuje gniewnie nasz bohater nieco dalej.
Nie ma rady: obawiam się, że w tym poznawczym chaosie Stomma pozostanie już do śmierci. Nie widzi on i nie zobaczy przesłania wyrytego w Muzeum Powstania Warszawskiego, bo albo wyobraźnię ma cienką jak naleśnik, albo widzieć nie chce, albo z jakichś powodów rozstał się jednak z inteligencją. W każdym razie tego, co każdy przyzwoity Polak (a zwłaszcza rodowity warszawiak) rozumie doskonale, ja mu rysować nie będę.
Julian Tuwim zwykł mawiać: „Błogosławieni ci, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie oblekają tego faktu w słowa” – w tym wypadku Stomma mógłby wieszcza posłuchać. To istotnie smutne, lecz tak to ciągnie się od czasów Szekspira: jedni ludzie rodzą się wielkimi, inni w pocie czoła do wielkości przychodzą, a jeszcze innych wielkość szuka sama. Profesora francuskiej Sorbony wielkość najwyraźniej dopadła bez ostrzeżenia, może dlatego nie zauważa, iż własny umysł krzywdzi go niemiłosiernie. Jego dramat polega na tym, że wierzy w to, co pisze, i żadne fakty, sugestie, argumenty czy opinie wybitnych lekarzy specjalistów tego nie zmienią – winien wszelako pamiętać, że głupstwa, które nam usiłuje wmówić, nie każdy przyjmie jako prawdę objawioną.
„Co inni usunąć by chcieli z pamięci, my właśnie chcemy rozpamiętywać i dzieciom wszczepiać” – powiada miłośnik kwitnącej czereśni.
Sądziłem do tej pory, iż szerokim łukiem trzeba omijać ludzi, którzy najpierw mówią, a potem myślą. Lecz casus Stommy przekonuje, że w pierwszym rzędzie wystrzegać się należy takich, którzy z myślenia w ogóle rezygnują. Mówiąc wprost: dureń pozostaje durniem, nawet jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy i nawet jeśli nazywa się Ludwik Stomma.
Z faktu, że posiadł talent do opisywania świata, nieszczęśnik wyciągnął fałszywy wniosek, że ma również talent do jego oceniania. To się nazywa megalomania i to stąd biorą się u Stommy kuriozalne dezyderaty. Upojony swą nieskończoną erudycją dał świadectwo wskazujące na zaplątanie jaźni. Ujmując rzecz kolokwialnie: publicznie puścił bąka – i tyle. No ale czego prócz oddawanych w towarzystwie wiatrów można spodziewać się po człowieku, który „osobiście bardzo ceni i szanuje Jerzego Urbana”?
Parafrazując Komendanta: kury mu szczać prowadzać, a nie wytykać błędy w pojmowaniu patriotyzmu. Wara mu od Powstania Warszawskiego, od Muzeum Powstania i od warszawskich kanałów. A Bohaterom: sława, chwała i cześć.
Tekst ukazał się 11. sierpnia 2006 roku w wydawanym w Toronto polonijnym tygodniku „Goniec” (www.goniec.net). Miesiąc później opublikował go miesięcznik „Opcja na Prawo” (www.opcja.pop.pl).
http://widnokregi.salon24.pl/118034,kartka-z-archiwum-czyli-jak-ludwik-stomma-powstanie-obrazal- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz