"Czy Polsce potrzebne są w ogóle polskie służby specjalne" - to pytanie tylko z pozoru brzmi absurdalnie. Przed czterema laty, podczas konferencji "Wolność i bezpieczeństwo: cyfrowa twierdza", zorganizowanej przez tygodnik Computerworld próbował na nie odpowiedzieć Krzysztof Bondaryk – wówczas członek zespołu programowego Platformy Obywatelskiej ds. bezpieczeństwa.

Zbliżały się wybory parlamentarne, po których partia Donalda Tuska spodziewała się zwycięstwa i nowego, politycznego rozdania. Podczas konferencji zastanawiano się nadprzyszłą organizację służb ochrony państwa. Czy są one właściwie przygotowane do zapewnienia bezpieczeństwa teleinformatycznego, czy odpowiednio skupiają siły i środki, aby spełniać wymogi Ustawy o ochronie informacji niejawnych i Prawa telekomunikacyjnego? Rozważano ideę powołania oddzielnej służby ochrony państwa, skupiającej zadania zabezpieczenia technicznego i wywiadu elektronicznego. Tę koncepcję zaproponował wówczaspłk Mieczysław Tarnowski, były zastępca szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, pomysłodawca i zwolennik utworzenia Agencji Zabezpieczenia Technicznego (AZT). Nowa służba miałaby również zająć się zabezpieczeniem transmisji danych i informacji.

W istniejącym wówczas stanie prawnym – na co zwracał uwagę Tarnowski - każdy operator telekomunikacyjny miał obowiązek na własny koszt udostępnić łącza do podsłuchu, billingi klientów oraz rejestrować ich rozmowy komórkowe. Uprawnionych do tego rodzaju żądań było sześć służb - Policja, Agencja Wywiadu, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Wojskowe Służby Informacyjne, Straż Graniczna oraz Wywiad Skarbowy. Z kolei, każdy przedsiębiorca, który zabiegał o tzw. kontrakt specjalny, musiał spełniać wymogi Ustawy o ochronie informacji niejawnych, tzn. uzyskać certyfikat bezpieczeństwa przemysłowego - co wymagało m.in. budowy kancelarii tajnej i zakupu sprzętu dopuszczonego do przetwarzania informacji niejawnych - oraz pozyskać dla pracowników poświadczenia bezpieczeństwa osobowego. Producent sprzętu kryptograficznego (np. szyfratorów), środków ochrony elektromagnetycznej i fizycznej (sejfów i zamków) musiał certyfikować swój sprzęt w laboratoriach Departamentu Bezpieczeństwa Teleinformatycznego ABW lub Wojskowych Służb Informacyjnych.

Za wszystko to trzeba zapłacić i to całkiem wysokie kwoty, a opłaty te znacząco podwyższały koszty wykonania systemu informatycznego - za który zawsze płacił zamawiający podmiot publiczny. W celu ograniczania wydatków na administrację publiczną i zwiększenia konkurencyjności polskich przedsiębiorstw, Tarnowski proponował, by zastanowić się nad unifikacją działań służb specjalnych w zakresie zabezpieczenia technicznego i powołaniem jednej, oddzielnej służby. Biznes miałby w końcu jednego partnera, z którym dzieliłby obowiązki na rzecz obronności państwa i porządku publicznego.

„Gdyby istniała jedna służba, która odpowiadałaby za wydawanie państwowych pieniędzy na budowę sieci rządowych, byłaby ona w stanie koordynować całość działań w tym zakresie i np. kupować hurtem przepływności u operatorów komercyjnych" – dowodził płk Tarnowski.

Swoje wystąpienie w kwietniu 2005 roku, Krzysztof Bondaryk poświęcił polemice z tezami Tarnowskiego. Wskazywał, że pojawia się obawa, czy nowa służba nie zmonopolizowałaby wiedzy zdobytej środkami technicznymi, bo „w naturze służb leży ograniczanie dostępu do informacji”. Zdaniem Bondaryka - mogłoby się zdarzyć, że AZT w naturalny sposób pozbawiłaby wiedzy z inwigilacji policję, kontrwywiad czy służby ministra finansów. Stałaby się służbą nr 1, chociaż pierwotnie miała uprościć działanie operacyjne wszystkich tajnych służb. Może o wiele lepszym ruchem – twierdził Bondaryk - byłoby przekonanie polityków, aby nie majstrowali przez jakiś czas w służbach specjalnych i mieli czas przekonać się na spokojnie, czy obecne struktury są w stanie zapewnić nam - obywatelom - bezpieczeństwo, również teleinformatyczne. Bondaryk namawiał wówczas polityków do spokojnej analizy dotychczasowych struktur państwowych, które posługują się metodyką operacyjno-śledczą i mają możliwość korzystania z technik specjalnych. Optował za ich umocowaniem ustawowym i za rzeczywistą, prawdziwą kontrolą parlamentarną dla wszystkich służb specjalnych, nie tylko tradycyjnych - w postaci cywilnych i wojskowych służb specjalnych - ale wszystkich posługujących się tymi środkami, w tym także podporządkowanych ministrowi finansów czy ministrowi spraw wewnętrznych. "Tylko kontrola ustawowa, tylko definiowanie ustawowe pozwala tę szarą strefę poddać obywatelskiej przejrzystości i kontroli" – stwierdził i wskazywał na projekty trzech ustaw, przygotowanych przez Platformę. Nadrzędną był projekt ustawy o bezpieczeństwie narodowym, z której wynikać miały projekty ustawy o czynnościach operacyjno-rozpoznawczych i ustawy o zarządzaniu kryzysowym. „Gdyby te ustawy zostały przyjęte przez Sejm nowej kadencji, straciłaby na znaczeniu dyskusja o powołaniu Agencji Zabezpieczenia Technicznego” – dowodził Bondaryk.

Zwracam uwagę na to wystąpienie obecnego szefa ABW z dwóch powodów. Po pierwsze - wskazuje ono na głęboki dualizm teoretycznych koncepcji Platformy z praktyką działania tej partii w zakresie funkcjonowania służb specjalnych. Od chwili objęcia władzy przez PO, następuje bowiem zamierzony, przeciwny werbalnym deklaracjom proces wyłączania służb (w szczególności ABW) spod kontroli parlamentu i ograniczania kompetencji sejmowej komisji ds. służb specjalnych. Złamanie wieloletniej, parlamentarnej reguły, iż na czele tej komisji stoi polityk opozycji, stanowi tylko jeden z elementów tej akcji. Jednocześnie forsuje się takie rozwiązania prawne, które uczynią ze służb specjalnych niepodzielnych i niekontrolowanych suwerenów naszych wolności obywatelskich i zapewnią szefowi ABW pełną władzę – w szczególności - w dostępie do informacji o obywatelach i w obszarze bezpieczeństwa teleinformatycznego.

Drugim powodem jest pogląd, iż powołanie na stanowisko szefa największej polskiej służby właśnie Krzysztofa Bondaryka – człowieka owładniętego obsesją gromadzenia i zarządzania tajnymi informacjami, związanego z postkomunistyczną oligarchią III RP i uwikłanego w rozliczne mroczne interesy – było decyzją optymalną i celową, zapewniającą rządzącemu układowi realizację rzeczywistych celów politycznych i biznesowych.

Tuż po nominacji Bondaryka, były wicepremier i minister spraw wewnętrznych w rządzie PiS Ludwik Dorn,, wyraził opinię, iż "Tusk całkowicie świadomie wysyła do określonych środowisk biznesowych sygnały, że ze strony rządu mają gwarancje bezpieczeństwa". W kontekście ówczesnego zainteresowania służb specjalnych niektórymi interesami Zygmunta Solorza (prywatyzacja PAK,sprawa prania pieniędzy włoskiej mafii, wyciek tajnych informacji z PTC) ocena Dorna wydaje się zasadna. Umorzenie przez prokuraturę tej ostatniej sprawy, tuż przed objęciem stanowiska przez Bondaryka, urasta do symbolicznego gestu nowej władzy wobec wspierającego ją oligarchy – dawnego współpracownika komunistycznej bezpieki.

Również Antoni Macierewicz nie miał wątpliwości, po co powołano Bondaryka i komentując zarzuty wobec niego wskazywał na groźny kontekst tej nominacji

Tutaj mamy do czynienia nie z jego prywatnymi interesami, tylko z bezpieczeństwem państwa polskiego i nie można igrać tym bezpieczeństwem. Nie można stawiać na stanowisku wymagającym absolutnej odporności na wszelkie naciski człowieka, który siłą rzeczy znalazł się w sytuacji uniemożliwiającej mu pełnienie tej służby”.

Jeśli sięgniemy po doskonałą analizę prof. Andrzeja Zybertowicza dotyczącą „antyrozwojowych grup interesów” (ARGI), znajdziemy w niej spostrzeżenie, iż „najsilniejszych jądrem ARGI i źródłem ich siły są zasoby i metody odziedziczone po komunistycznych służbach specjalnych”.

Stawiając hipotezę o „próżni regulacyjnej na obszarze tajnych służb”, Zybertowicz wskazuje, iż „komunistyczne służby specjalne, które w nieznacznie zmienionej postaci zostały przeniesione do III RP (dotyczy to zwłaszcza służb wojskowych), znalazły się w swoistej próżni kontrolno-regulacyjnej. Próżnia ta powstała, gdy stare, nieformalne, niezakorzenione w systemie prawnym, typowe dla władzy autorytarnej mechanizmy „zadaniowania”, nadzoru i kontroli służb zostały uchylone, a nowe demokratyczne odpowiedniki tych mechanizmów nie zostały w pełni wprowadzone w życie”.

„Innymi słowy –twierdzi prof.Zybertowicz - , osłabienie kontroli nad służbami nastąpiło w sytuacji, gdy jednocześnie niepomiernie zwiększyły się możliwości ekspansji dla metod działania typowych dla służb: kontrola została osłabiona wtedy, gdy zwiększyły się pokusy i możliwości nadużyć”.

W efekcie tak rozumianej „próżni regulacyjnej”, - według koncepcji Zybertowicza - tajne służby stały się samosterowne (względnie autonomiczne wobec konstytucyjnych mocodawców) oraz nabyły cech podmiotu sterującego pewnymi procesami (np. przepływami finansowymi występującymi przy niektórych wielkich prywatyzacjach), a także zainfekowały otoczenie - polityczne, gospodarcze i medialne - typowymi dla siebie metodami działania, tj. manipulacją, dezinformacją, podejrzliwością, zastraszaniem.

Warto dostrzec, że tezy Andrzeja Zybertowicza znajdują uzasadnienie w zdarzeniach, których jesteśmy świadkami od czasu objęcia rządów przez Platformę. Niepowołanie ministra - koordynatora ds. służb, bezpośredni, iluzoryczny nadzór premiera nad pięcioma formacjami specjalnych, pozbawienie parlamentu (a w szczególności opozycji) wiedzy o funkcjonowaniu i zadaniach służb, forsowanie regulacji prawnych rozszerzających ich uprawnienia, liczne „przecieki” służące wewnętrznym i zewnętrznym interesom rządzących – to tylko najbardziej jaskrawe dowody na wytwarzanie celowej „próżni regulacyjnej”, w której służby będą mogły realizować interesy ARGI.

Według tego planu – Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego – ma stać się „supersłużbą”, o ogromnych, a niekontrolowanych uprawnieniach, pełniąc jednocześnie rolę gwaranta „antyrozwojowych grup interesów” i „zbrojnego ramienia” rządzącego układu politycznego.

Nie przypadkiem, drugim po Wojciechu Brochwiczu protektorem politycznym Bondaryka stał się Grzegorz Schetyna. Jak twierdzą autorzy artykułu „ Zagadkowa kariera szefa tajnych służb” – „Nikt nie chce się przyznać, kto wpadł na pomysł, by zabrać Bondaryka ze świata biznesu, ale wszystkie ścieżki prowadzą do Grzegorza Schetyny. Wypatrzył go już wcześniej, wśród szeregowych członków PO. I już wcześniej próbował ulokować go na atrakcyjnej posadzie wiceprezydenta stolicy. Wtedy się nie udało, bo fotel obiecano wcześniej komuś innemu, ale tym razem kłopotów nie było”.

Już w styczniu 2008 roku Zbigniew Wassermann zwracał uwagę, iż w działaniach Platformy można doczytać się innej koncepcji służb, niż ta, prezentowana publicznie. „Chodzi o to – twierdził Wassermann - , by powstało superministerstwo, myślę o ministerstwie spraw wewnętrznych i administracji, którym kieruje superminister, który układa sprawy personalne także w służbach. W tym potężnym ministerstwie byłoby też ABW podporządkowane panu Schetynie. Nie da się połączyć wody z ogniem. ABW to nie policja. Inaczej się łapie złodzieja, inaczej się łapie szpiega. To są inne kompetencje, inna specyfika działania. Trzeba więc założyć, że pod parasolem MSWiA powstaje supersłużba, a szef tej służby będzie superszefem dla innych służb. To niezwykle ryzykowna sytuacja zagrażająca bezpieczeństwu państwa”.

           Przystępując docyklu wpisów poświęconych Bondarykowi, miałem do wyboru szereg artykułów, w których autorzy stawiają szefowi ABW mniej lub bardziej poważne zarzuty: interwencji w sprawie brata oskarżonego o przemyt złota, pobierania wypłat od PTC, pracy w spółkach Solorza, wycieku informacji z Ery i nielegalnych podsłuchach, sprawy mieszkania służbowego. Każda ze spraw, które już znamy, stanowiłaby w państwie prawa dostateczny argument, by Krzysztof Bondaryk nigdy więcej nie zajmował żadnego stanowiska w administracji państwowej. Jednocześnie każda z nich – a także te, o których być może jeszcze nie wiemy - jest dowodem na prawdziwość tezy prof. Zybertowicza, iż jedną z podstawowych zasad działania ludzi tworzących rzeczywistość ARGI jest zasada „umoczenia”, nakazująca na odpowiedzialne stanowiska nie awansować osób, na które nie ma żadnych haków i związana z nią „gra na haki” – w której gromadzi się haki na przeciwników, sojuszników i współpracowników. Zgodnie z zasadami tej gry, nic nie stoi na przeszkodzie, by również „zahakowany” posiadał haki na tych, którzy mają je przeciwko niemu. Tu zatem – wielość kontrowersyjnych spraw związanych z Bondarykiem nie powinna dziwić. Zostały też one, w różnym stopniu opisane i zdają się nie wnosić nic nowego do oceny postaci naszego bohatera, - a tym bardziej – w niewielkim stopniu pomogą nam dostrzec aktualne cele pana Bondaryka i stojącego za nim układu.

Nie bez przyczyny, rozpocząłem ten wpis od reakcji Bondaryka na koncepcję płk. Tarnowskiego: powołania nowej służby specjalnej, zajmującej się bezpieczeństwem teleinformacyjnym, wywiadem elektronicznym,zabezpieczeniem transmisji danych i informacji. W tym bowiem obszarze – gromadzenia i przetwarzania informacji , dochodzi do najważniejszego, interesującego nas spotkania – korelacji: zainteresowań Bondaryka z potrzebami i oczekiwaniami grup interesów III RP. W nim również, upatruję główne zadanie postawione Bondarykowi przez ludzi, którzy powierzyli mu stanowisko szefa ABW.

Jak pisałem już w drugiej części cyklu „NIETYKALNY” – kto ma informację, ten posiada władzę. Kto zaś posiada informację pełną, dogłębną i wiarygodną – ten dysponuje władzą totalną. Do takiej władzy dążyli władcy PRL, używając policji politycznej jako narzędzia kontroli i represji wobec społeczeństwa. Ówczesny stan rozwoju technik informatycznych i brak komputerowych baz danych uniemożliwiał uzyskanie pełnej wiedzy o obywatelach i objęcie społeczeństwa totalnym „nadzorem elektronicznym”. Również środki techniczne, służące do inwigilacji społeczeństwa były zbyt ułomne, by zapewnić komunistom komfort posiadania całkowitej wiedzy. Ich niespełniony wówczas ideał państwa totalitarnego - w którym obywatel to numer – zawierający w sobie wszystkie ważne dane, może wkrótce stać się osiągalny dzięki koncepcji stworzenia „superministerstwa” i „supersłużby” oraz powierzenia jej realizacji ludziom takim, jak Krzysztof Bondaryk.

Ponieważ „jądrem” wszelkich układów „antyrozwojowych grup interesów” są ludzie i metody odziedziczone po komunistycznych służbach, również ta idea – totalnego, elektronicznego i informacyjnego nadzoru nad społeczeństwem ujawnia swoje ojcostwo w ludziach komunistycznych służb, zdolnych iść z „duchem czasu”. Wiemy, że nie brakuje ich wśród założycieli i ścisłego zaplecza Platformy Obywatelskiej.

Projekt powołania Agencji Zabezpieczenia Technicznego – według zamysłu płk. Tarnowskiego jest dziś faktycznie realizowany, w ramach rozszerzania i zawłaszczania kolejnych uprawnień przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego – przy czy nie chodzi tu o prawo do użycia pałek. „Nowe czasy” III RP, doprowadziły bowiem „specjalistów” z SB do konkluzji, iż znacznie skuteczniejszą od pałki i donosów tajnego współpracownika formą sprawowania władzy nad społeczeństwem, jest objęcie go systemem elektronicznego nadzoru.

„Naszym podstawowym zadaniem jest wiedzieć -  możliwie wcześnie i możliwie dużo” - To właśnie ABW, w tych kilku, jakże trafnych słowach zamieszczonych na swojej internetowej witrynie informuje o swoim priorytetowym zadaniu.

Nikt inny, niż Krzysztof Bondaryk, nie łączył w sobie tych dwóch, koniecznych dla utrzymania obecnego układu cech: uwikłania w interesy postomunistycznej oligarchii – co miało zapewnić jej „państwowe” gwarancje bezpieczeństwa i wpływów, oraz niemal obsesyjnego zainteresowania gromadzeniem i przetwarzaniem informacji. We wszystkich, dotychczasowych częściach tego cyklu zwracałem uwagę, że kariera Bondaryka przebiega głównie tam, gdzie dochodzi do zbierania lub przetwarzania informacji, a jego promotorami są ludzie związani z komunistyczną policją polityczną.

Warto zatem zwrócić uwagę, że to szef ABW nadzoruje dziś liczne systemy informacji: SIP (prokuratura), system informacji więziennictwa, ZUS, system informacji o osobach poszukiwanych, system ewidencji pojazdów, rejestr skazanych, rejestr ewidencji gruntów, NIP, REGON i wiele innych. Wszystkie one gromadzą informacje o najróżniejszych przejawach naszej aktywności życiowej. To co je łączy, to numer PESEL. Dlatego właśnie, władza na danymi gromadzonymi w tym systemie daje największą wiedzę. Następca PESELA - PESEL 2, ma za zadanie w istocie umożliwić dostęp do wszystkich danych, jakie władze ale i firmy prywatne gromadzą o obywatelu. Wprowadzanie tego systemu, związane z nim przetargi, a przede wszystkim dalsza obsługa – otwiera ogromny obszar wpływów i nieograniczonej władzy oraz rokuje wprost gigantyczne zarobki.

O tym jednak, już w następnej części.

 

 

CDN...

 

 

Źródła:

 

http://konferencje.computerworld.pl/konferencje/twierdza/agenda.html

http://www.dziennik.pl/polityka/article178650/Zagadkowa_kariera_szefa_tajnych_sluzb.html?service=print

http://fakty.interia.pl/kraj/news/to-sie-moze-zle-skonczyc-dla-premiera,1050701,2943

http://www.permedium.pl/postkomunizm/antyrozwojowe-grupy-interes-w-zarys-analizy.html

http://www.zbigniewwassermann.pl/?pg=aktualnosci,sluzby_specjalne&id=865

http://pesel2.mswia.gov.pl/