Afera wokół europosła Michała Kamińskiego jest ważnym testem dla stanu naszej polityki zagranicznej a także suwerenności. Problem dotyczy bowiem tego czy Polacy powinni z góry i bez żadnej dyskusji przyznawać się do wszystkiego, co nam zarzucają niektórzy z naszych starszych w wierze braci. Michał Kamiński nie zanegował przecież z góry winy Polaków, ani nawet nie odmówił przeprosin. Warunki które postawił można, moim zdaniem, sprowadzić, do dwu punktów: /p>

1) Zanim się za coś przeprosi, powinno się uprzednio dobrze sprawę zbadać aby wiedzieć kto i za co odpowiada
2) Dyskusja i jej konsekwencje powinny być równoprawne - powinno się uczciwie mówić o błędach i zasługach obu stron, a każda powinna przeprosić za swoje winy

Oba postulaty wydają się słuszne, niezależnie czego i kogo dotyczy spór. Zwłaszcza jednak powinno się do nich stosować gdy mówimy o wydarzeniach które miały miejsce w takich  miejscach i czasie w których nic nie było proste.

Okazuje się jednak, że w przypadku kiedy oskarżeni są Polacy, a ofiarami są Żydzi, w zasadzie nie ma najmniejszych szans na uczciwą debatę czy nawet solidne zbadanie sprawy, a człowiek który się tego domaga, zostaje obwołany "antysemitą".  Można mówić o winie - ale tylko jednej ze stron, a samo oskarżenie staje się dowodem i wyrokiem.

Pewnie podobnie do posła Kamińskiego czuły się w dawnych czasach kobiety którym nagle ktoś zarzucił, że rzuca uroki na sąsiadów. Od tej pory już nie mogły spać spokojnie. Wydaje się, że większe prawo do obrony miały czarownice, niż dzisiaj ktoś kto zostanie napiętnowany jako "antysemita". Komu raz zostanie przyczepiona taka etykietka, ten już jest ugotowany, żadne dowody winy nie są potrzebne, żadna obrona nie będzie skuteczna.
Takie podejście nie ma nic wspólnego z uczciwymi rozliczeniami czy nawet dyskusją. Na pewno nie służy pojednaniu kogokolwiek z kimkolwiek. Co najwyżej może wywoływać kolejne uprzedzenia i nienawiść. Krzywdzi się w ten sposób Polaków ale na dłuższą metę także Żydów.

W wypowiedzi Kamińskiego największe kontrowersje wzbudza część którą streściłem (nie dosłownie) w punkcie drugim. Niektórzy komentatorzy uważają, że nie powinno się uzależniać własnych przeprosin od tego, czy druga strona także ma zamiar przeprosić. Takie podejście może wynikać po prostu z poczucia przyzwoitości ("Nie obchodzi mnie co zrobią inni, ja chcę być w porządku"). Częściowo można przyznać rację takiej argumentacji. Częściowo - bo wszystko wskazuje na to, że "dialog polsko-żydowski" udało się w sferze publicznej zmonopolizować grupie ludzi, którym zupełnie nie zależy na prawdzie i sprawiedliwości (i są na to dowody) a raczej na prowokowaniu i podgrzewaniu konfliktu. W konsekwencji coś co w normalnej sytuacji było by odebrane jako znak dobrej woli, w tej będzie uznane jako przyznanie się do całkowitej odpowiedzialności i użyte przeciw Polsce. Niestety, po drugiej stronie nie widać także najmniejszej ochoty na jakiekolwiek poczucie odpowiedzialności za zło które w przeszłości zatruwało życie Polaków i Żydów. Co więcej,  nie widać nawet chęci rzetelnego wyjaśnienia okoliczności i przebiegu zajść o które toczy się spór. Czy w tej sytuacji, powinniśmy przyjąć takie warunki "dialogu"?

Stoimy przed trudnym wyborem: albo będziemy brać udział w takiej asymetrycznej nibydyskusji, albo konsekwentnie odmawiać uczestniczenia w hucpie, dopóki nie będzie warunków do uczciwej debaty, albo pójdziemy "na noże" odpowiadając wg. zasady "oko za oko".

A może powinniśmy podejść do sprawy z zupełnie innej strony. Wyjściem może okazać się ucieczka do przodu. Istnieją pewnie środowiska żydowskie grupujące ludzi skłonnych do prawdziwego, uczciwego dialogu. Trzeba je odnaleźć, i wspólnie z nimi  poszukiwać prawdy i zrozumienia. Dialog powinno się nagłaśniać, a "ekstremę" po prostu ignorować, nazywając po imieniu. Nie można pozwolić, żeby prowokatorzy mieli wyłączną inicjatywę w tak ważnych sprawach. Powinno się także pilnować, niczym oka w głowie, żeby nie obciążać całych narodów za zbrodnie jednostek.  Musi to działać w obie strony. (Czy w takim razie przepraszanie w imieniu narodu ma wogóle sens? To już temat na inny wpis.)

To oczywiście jest pomysł na działanie długofalowe. Na razie powinniśmy się bacznie przyglądać jak na całą aferę zareagują nasi europosłowie z wszystkich partii a także, gdyby afera nabrała szerszego zasięgu, MSZ. Ludzie których wybraliśmy i którym płacimy duże pieniądze, aby reprezentowali nasze interesy, powinni spokojnie i rzeczowo przedstawiać polski punkt widzenia i bronić naszego prawa do sprawiedliwej oceny przeszłości. Twardo przy tym odrzucać urojone zarzuty "antysemityzmu" (tam gdzie są one urojone, a tak jest moim zdaniem w przypadku Michała Kamińskiego).  Nie można dać się sterroryzować.

Jeśli nasi przedstawiciele, czy to w europarlamencie, czy też w rządzie, nie wezmą w obronę Kamińskiego, pozwolimy zagnać się do kąta w którym żadna obrona nie będzie już możliwa.