Kula u nogi
Kirker, czw., 16/07/2009 - 13:50
Państwo socjalistyczne zajmuje się wieloma rzeczami, którymi nie powinno. Aż nazbyt oczywistymi przykładami są służba zdrowia, ubezpieczenia, edukacja, opieka społeczna. Przy tej okazji zapomina się o zdecydowanie najbardziej oczywistym wyróżniku, a mianowicie państwowej własności środków produkcji. Podobnie jak państwo nie jest od tego, żeby edukować, leczyć, ubezpieczać ludzi zamieszkujących jego obszar, nie powinno być istną manufakturą. Socjaliści różnej maści zastanawiają się jak tu posyłać coraz młodsze dzieci do szkoły i nie tylko. Gdy tylko mogą, to zaraz dokonują nacjonalizacji. Pół żartem pół serio, zastanawiam się czasem, kiedy skrót GM będziemy tłumaczyć Government Motors. Tak samo czasem chodzi mi po głowie, czy Obama nie zechce upaństwowić szeregu gałęzi przemysłu oraz ubezpieczeń. My w Priwislanskim Kraju mamy jednakże zmartwienia jeszcze innego typu. Istnieje u nas szereg przedsiębiorstw państwowych stanowiących istną kulę u nogi...
Biorąc pod uwagę rachunek ekonomiczny, jeżeli dane przedsiębiorstwo nie przynosi żadnych zysków, to należy je sprywatyzować. Nie zamykać ani nie likwidować, tylko sprzedać i to najlepiej na giełdzie. Wówczas budżet państwa zostanie zasilony całkiem sporymi środkami, a przy okazji dany zakład zacznie płacić podatki. W wyniku tego znowu kasa państwa zostanie zasilona. Prywatyzacja zatem stanowi sukces. Pytanie tylko, dlaczego pewne przedsiębiorstwa to swoiste święte krowy i nikt nawet o tym nie myśli. W ogóle, dlaczego w wielu gałęziach prywatyzowanie państwowego mienia idzie tak powoli?
Mamy tutaj dwie grupy, które sobie tego nie życzą. Po pierwsze są to związki zawodowe. Prywatny właściciel mógłby nawet zakazać ich działalności na swoim terenie. Wówczas skończyłyby się ich przywileje. Póki dany zakład jest państwowy, mogą rządać od państwa coraz więcej. Przyjeżdżają wówczas do Warszawy pod jedno z ministerstw albo kancelarię premiera. Zestrachany rząd dla świętego spokoju daje im je albo obiecuje podtrzymanie tychże dla świętego spokoju. Sprawa stoi zatem w miejscu. Po drugie same elity polityczne nie chcą prywatyzacji państwowych przedsiębiorstw. A dlaczego? Sprawa tutaj jest prosta. Poszczególne partie mogą na stanowiskach prezesów, członków rad nadzorczych, zarządów umieszczać swoich członków. Państwowe przedsiębiorstwa stanowią zatem kość, o którą one będą się bić. Wobec czego po co prywatyzować? Przecież nie ma sensu pozbawiać się możliwości zarobku na intratnych państwowych posadkach. Z elitami politycznymi związana jest jeszcze inna kwestia. Istnieje również populistyczny argument przeciwko prywatyzacji. Politycy nie chcą bowiem stracić elektoratu, który związany jest z dużymi monopolistycznymi molochami. A w obecnym świecie demokratycznym ma to niestety znaczenie. Nie chcą podcinać sobie gałęzi, na której siedzą. Prywatyzacja byłaby bowiem rzeczą bardzo nie wygodną w takim układzie. Niezadowoleni pracownicy jakiegoś państwowego molocha mogliby się od danej partii odwrócić, a następnie zagłosować na kogo innego. Więcej, przez to cały polityczny mainstream teoretycznie mógłby stanąć do góry nogami, a do głosu mogłyby dojść inne siły, które obiecałyby na przykład nacjonalizację uprzednio sprywatyzowanego zakładu.
Wspomniałem wyżej, że państwowe przedsiębiorstwa przynoszą straty. Dzieje się tak z prostego powodu? Cechuje je zatrudnienie większej liczby pracowników niż potrzeba, do tego może się panoszyć nawet kilkanaście związków zawodowych. W górnictwie węgla kamiennego jest ich na przykład aż dwanaście (!). Poza tym zyski z dywident idą głównie do budżetu państwa, więc przedsiębiorstwo nie modernizuje posiadanego przez siebie sprzętu. Te wszystkie czynniki prowadzą do tego, że państwowe spółki przynoszą nawet milionowe (Orlen, PGNiG) albo miliardowe straty (przykład PKP czy LOT). Abstrahuję już od tego, że państwowe przedsiębiorstwa mogą być bardzo dogodnymi pralniami brudnych pieniędzy, w których państwowe pieniądze migrują do prywatnych kieszeni. Pamiętać należy jeszcze o tym, że utrzymanie spółki, której właścicielem jest państwo, kosztuje dwa razy więcej niż w sytuacji, kiedy należy ona do prywatnego właściciela. Zaznaczam, że tutaj nie chodzi o jakieś drobne kwoty. Te wszystkie pieniądze, które poszły na oddłużanie nierentownej państwowej własności można by wydać w inny sposób, na przykład na infrastrukturę drogową, armię oraz policję.
Może się pojawić pytanie, a co wtedy, gdy dana firma przynosi zyski do budżetu. Jako przykład można tutaj podać KGHM, który zwykle daje od jednego do dwóch miliardów zysku. Moim zdaniem też należy prywatyzować. Przecież dane przedsiębiorstwo zarządzane przez prywatnego właściciela może przynosić jeszcze większe zyski, zwyczajnie płacąc podatki. Poza tym fakt przynoszenia zysków to stan obecny. Skąd wiemy, czy za kilka lat nie będziemy musieli danej firmy oddłużać?
Bardzo kłopotliwe jest również powiązanie etatyzmu z patriotyzmem. Spotkałem się bowiem z takimi ocenami, że człowiek, który chce wszystko sprywatyzować oraz ograniczyć państwo do rozmiarów rozsądnych, to antypatriota, kosmopolita i internacjonalista. Więcej, takie przekonanie jest podtrzymywane przez partie populistyczne oraz ich ideowych zwolenników. Również na tej nucie próbuje czasem grać lewica mówiąc na przykład, że Pinochet sprzedał kraj międzynarodowym korporacjom czy Thatcher doprowadziła do deindustrializacji Wielkiej Brytanii. Ten argument jest jednak łatwo zbić. Na co jest lepiej wydawać pieniądze? Na zapewnianie bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego państwa, ergo armię i policję, czy oddłużanie jakiegoś państwowego przedsiębiorstwa generującego miliardowe straty. Odpowiedź na to pytanie z punktu widzenia rachunku ekonomicznego jest prosta. Tak więc populiści (jak również typowi socjaliści) dążą do ciągłego osłabiania państwa poprzez ładowanie pieniędzy w dziury bez dna, jakimi jest szereg państwowych spółek.
Państwo jako takie nie stanowi manufaktury. Ma spełniać inne zadania związane z bezpieczeństwem wewnętrznym, zewnętrznym, stanowieniem prawa et cetera. Demokratyczny ustrój jednak przeszkadza przeprowadzać rozsądne zmiany. Wszystko stacza się zatem w kierunku coraz większego liberalizmu światopoglądowego z jednej strony, a socjalizmu z drugiej.
Biorąc pod uwagę rachunek ekonomiczny, jeżeli dane przedsiębiorstwo nie przynosi żadnych zysków, to należy je sprywatyzować. Nie zamykać ani nie likwidować, tylko sprzedać i to najlepiej na giełdzie. Wówczas budżet państwa zostanie zasilony całkiem sporymi środkami, a przy okazji dany zakład zacznie płacić podatki. W wyniku tego znowu kasa państwa zostanie zasilona. Prywatyzacja zatem stanowi sukces. Pytanie tylko, dlaczego pewne przedsiębiorstwa to swoiste święte krowy i nikt nawet o tym nie myśli. W ogóle, dlaczego w wielu gałęziach prywatyzowanie państwowego mienia idzie tak powoli?
Mamy tutaj dwie grupy, które sobie tego nie życzą. Po pierwsze są to związki zawodowe. Prywatny właściciel mógłby nawet zakazać ich działalności na swoim terenie. Wówczas skończyłyby się ich przywileje. Póki dany zakład jest państwowy, mogą rządać od państwa coraz więcej. Przyjeżdżają wówczas do Warszawy pod jedno z ministerstw albo kancelarię premiera. Zestrachany rząd dla świętego spokoju daje im je albo obiecuje podtrzymanie tychże dla świętego spokoju. Sprawa stoi zatem w miejscu. Po drugie same elity polityczne nie chcą prywatyzacji państwowych przedsiębiorstw. A dlaczego? Sprawa tutaj jest prosta. Poszczególne partie mogą na stanowiskach prezesów, członków rad nadzorczych, zarządów umieszczać swoich członków. Państwowe przedsiębiorstwa stanowią zatem kość, o którą one będą się bić. Wobec czego po co prywatyzować? Przecież nie ma sensu pozbawiać się możliwości zarobku na intratnych państwowych posadkach. Z elitami politycznymi związana jest jeszcze inna kwestia. Istnieje również populistyczny argument przeciwko prywatyzacji. Politycy nie chcą bowiem stracić elektoratu, który związany jest z dużymi monopolistycznymi molochami. A w obecnym świecie demokratycznym ma to niestety znaczenie. Nie chcą podcinać sobie gałęzi, na której siedzą. Prywatyzacja byłaby bowiem rzeczą bardzo nie wygodną w takim układzie. Niezadowoleni pracownicy jakiegoś państwowego molocha mogliby się od danej partii odwrócić, a następnie zagłosować na kogo innego. Więcej, przez to cały polityczny mainstream teoretycznie mógłby stanąć do góry nogami, a do głosu mogłyby dojść inne siły, które obiecałyby na przykład nacjonalizację uprzednio sprywatyzowanego zakładu.
Wspomniałem wyżej, że państwowe przedsiębiorstwa przynoszą straty. Dzieje się tak z prostego powodu? Cechuje je zatrudnienie większej liczby pracowników niż potrzeba, do tego może się panoszyć nawet kilkanaście związków zawodowych. W górnictwie węgla kamiennego jest ich na przykład aż dwanaście (!). Poza tym zyski z dywident idą głównie do budżetu państwa, więc przedsiębiorstwo nie modernizuje posiadanego przez siebie sprzętu. Te wszystkie czynniki prowadzą do tego, że państwowe spółki przynoszą nawet milionowe (Orlen, PGNiG) albo miliardowe straty (przykład PKP czy LOT). Abstrahuję już od tego, że państwowe przedsiębiorstwa mogą być bardzo dogodnymi pralniami brudnych pieniędzy, w których państwowe pieniądze migrują do prywatnych kieszeni. Pamiętać należy jeszcze o tym, że utrzymanie spółki, której właścicielem jest państwo, kosztuje dwa razy więcej niż w sytuacji, kiedy należy ona do prywatnego właściciela. Zaznaczam, że tutaj nie chodzi o jakieś drobne kwoty. Te wszystkie pieniądze, które poszły na oddłużanie nierentownej państwowej własności można by wydać w inny sposób, na przykład na infrastrukturę drogową, armię oraz policję.
Może się pojawić pytanie, a co wtedy, gdy dana firma przynosi zyski do budżetu. Jako przykład można tutaj podać KGHM, który zwykle daje od jednego do dwóch miliardów zysku. Moim zdaniem też należy prywatyzować. Przecież dane przedsiębiorstwo zarządzane przez prywatnego właściciela może przynosić jeszcze większe zyski, zwyczajnie płacąc podatki. Poza tym fakt przynoszenia zysków to stan obecny. Skąd wiemy, czy za kilka lat nie będziemy musieli danej firmy oddłużać?
Bardzo kłopotliwe jest również powiązanie etatyzmu z patriotyzmem. Spotkałem się bowiem z takimi ocenami, że człowiek, który chce wszystko sprywatyzować oraz ograniczyć państwo do rozmiarów rozsądnych, to antypatriota, kosmopolita i internacjonalista. Więcej, takie przekonanie jest podtrzymywane przez partie populistyczne oraz ich ideowych zwolenników. Również na tej nucie próbuje czasem grać lewica mówiąc na przykład, że Pinochet sprzedał kraj międzynarodowym korporacjom czy Thatcher doprowadziła do deindustrializacji Wielkiej Brytanii. Ten argument jest jednak łatwo zbić. Na co jest lepiej wydawać pieniądze? Na zapewnianie bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego państwa, ergo armię i policję, czy oddłużanie jakiegoś państwowego przedsiębiorstwa generującego miliardowe straty. Odpowiedź na to pytanie z punktu widzenia rachunku ekonomicznego jest prosta. Tak więc populiści (jak również typowi socjaliści) dążą do ciągłego osłabiania państwa poprzez ładowanie pieniędzy w dziury bez dna, jakimi jest szereg państwowych spółek.
Państwo jako takie nie stanowi manufaktury. Ma spełniać inne zadania związane z bezpieczeństwem wewnętrznym, zewnętrznym, stanowieniem prawa et cetera. Demokratyczny ustrój jednak przeszkadza przeprowadzać rozsądne zmiany. Wszystko stacza się zatem w kierunku coraz większego liberalizmu światopoglądowego z jednej strony, a socjalizmu z drugiej.
- Kirker - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz