W tumanach złotego kurzu

avatar użytkownika Maryla

Po wyborach do parlamentu Europejskiego, a przed potwierdzeniem mocarstwowej pozycji Polski w Europie przez mianowanie na stanowisko przewodniczącego tego Parlamentu byłego charyzmatycznego premiera Buzka – co ma nastąpić bezwarunkowo 7 lipca – Sejm pracuje na biegu jałowym, chociaż, dla zmylenia opinii publicznej, fajdanisowie (to było ulubione przez marszałka Józefa Piłsudskiego określenie parlamentarzystów) stwarzają wrażenie pracy na najwyższych obrotach. Na przykład do ustawy o mediach, która tak naprawdę zmierza do przejęcia ręcznego sterowania przez rząd resztkami tego, co ma pozostać z państwowej telewizji, Senat wprowadził rozliczne poprawki, a wśród nich i tę, by telewizji zagwarantować ustawową dotację w wysokości prawie miliarda złotych. Miliarda złotych! Z samego kurzu, jaki tworzy się i przylepia do palców przy przeliczaniu takiej sumy, można wykroić wiele fortun wystarczających do założenia starej rodziny. Najwyraźniej ktoś tam koło tych senatorów musiał intensywnie się kręcić, skoro wykręcił prawie miliard. I chociaż wszystko było już ugadane z PSL-em i komunistami, to premier Tusk w ostatniej chwili tę dotację skasował. Nie tylko koalicyjne PSL, ale przede wszystkim zblatowany SLD nie ukrywał zawodu takim obrotem sprawy i przewodniczący Napieralski nie ukrywał zamiaru poparcia weta, jakie prezydent prawie na pewno wobec tej ustawy postawi.

Nie da się ukryć, że decyzję premiera Tuska, która nawet dla najwierniejszych pretorianów była zaskoczeniem i skonfundowany wicemarszałek Niesiołowski, z podwiniętym ogonem gorąco komunistów „przepraszał”, musiała być spowodowana jakąś niezwykle ważną przyczyną. Nikt nie wie, co to było, bo w oficjalne powody, jakie podaje do wierzenia premier, nikt, ma się rozumieć, nie wierzy. A premier mówi – co – strofując biskupów, że to niby nie mają pojęcia „o funkcjonowaniu nowoczesnego państwa” - powtarza za nim Jan Maria Rokita w dzienniku „Dziennik” – że w dobie kryzysu nie może dawać takich wysokich gwarancji akurat telewizji, kiedy nie daje ich, dajmy na to, ochronkom dla sierot i wielu podobnym instytucjom. Ale w takich sytuacjach każdy chętnie zasłania się sierotami lub emerytami, podczas gdy tak naprawdę, to premieru Tusku musiał i to w ostatniej chwili, ktoś starszy i mądrzejszy powiedzieć – „inaczej będzie!” A premier Tusk – wiadomo; starszych i mądrzejszych chętnie się słucha i właśnie dzięki temu jest premierem, a jak Bóg pozwoli, to kto wie – może nawet zostanie prezydentem!

Jakie tam widoki starsi i mądrzejsi mają w związku z telewizją – tego jeszcze nikt nie wie, ale pewnie w stosownym czasie zostanie nam objawione. W każdym razie póki co, wszystko zostaje, jak było na początku, bo w tej sytuacji, w obliczu spodziewanego weta prezydenta do ustawy medialnej, które chyba nie zostanie odrzucone, ustawa ta wyląduje w koszu, a telewizją – i oczywiście pieniędzmi z abonamentu, który w tej sytuacji nadal będzie pobierany, po staremu będzie zarządzał „były neonazista”. Budzi to nieukrywaną irytację „Gazety Wyborczej” tym bardziej, że Lew Rywin, który znowu został „Lwem R.” już do Adama Michnika nie przychodzi i żadnych korupcyjnych propozycji mu nie składa. I to jest, jak dotychczas, jedyna dobra strona tej sytuacji – co specjalnie podkreślam, jako że wszyscy zachęcają nas dzisiaj do myślenia pozytywnego.

Jeszcze nie opadł kurz, tym razem oczywiście bitewny, po batalii o państwową telewizję, a bitwa rozgorzała na nowo, tym razem o ministra finansów, pana Jacka Rostowskiego. Pan minister Rostowski uchodzi za geniusza finansowego i to nie tylko dlatego, że urodził się w Londynie, co samo przez się nobilituje każdego finansistę, ale z wielu innych zagadkowych przyczyn. Jak wiadomo, przed wyborami w 2007 roku kandydatem na ministra finansów w tzw. „gabinecie cieni” Platformy Obywatelskiej, był były wójt, pan Zbigniew Chlebowski. Pan Chlebowski, nie można powiedzieć, miał pewne doświadczenia finansowe, bo zarządzaną przez siebie gminę postawił na skraju upadłości. Ale kiedy przyszło do tworzenia rządu naprawdę, to ministrem został właśnie pan Rostowski, a pan Chlebowski bez szemrania mu ustąpił, zadowalając się zaproponowanym mu na otarcie łez stanowiskiem przewodniczącego Klubu Parlamentarnego PO. Ale bo pan Rostowski, nie tylko urodził się w Londynie, ale już w latach 1989-1991 doradzał Leszkowi Balcerowiczowi, który wtedy był wicepremierem i ministrem finansów, no i także później, w latach 2002-2004, kiedy Leszek Balcerowicz był prezesem Narodowego Banku Polskiego. Później doradzał zarządowi banku PEKAO S.A., którego prezesem jest Jan Krzysztof Bielecki, niewątpliwie starszy, a kto wie - może i mądrzejszy od Donalda Tuska. Jeśli porównać zarobki jednego i drugiego, to nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości; Jan Krzysztof Bielecki zarobił w ciągu jednego roku 4,5 miliona, podczas gdy premier Tusk – niewiele ponad 11 tys. zł miesięcznie, a więc łatwo obliczyć, że musiałby być premierem co najmniej 30 lat, żeby zbliżyć się do kwoty jednorocznych zarobków pana Bieleckiego. A przecież przez te 30 lat pan Bielecki też by zarabiał, więc jest oczywiste, że premier Tusk nigdy nie zbliży się do Jana Krzysztofa Bieleckiego ani pod względem starszeństwa, ani pod względem mądrości. Przewidział to już w starożytności Zenon z Elei, twierdząc, że Achilles nigdy nie dogoni żółwia. Skoro zatem nawet pan Jan Krzysztof Bielecki tak znakomicie wyszedł na radach pana Jacka Rostowskiego, to co tu mówić o samym przedziwnym doradcy doskonałym?

I na takiego finansowego geniusza Prawo i Sprawiedliwość ośmieliło się podnieść zuchwałą rękę. Inna rzecz, że miało przy tym pewność, że żadnej krzywdy mu nie zrobi, co to, to nie, bo wiadomo, że w przeciwnym razie nigdy by ręki na niego nie podniosło. W jakiś sposób, na użytek wyborców, trzeba przecież pokazać, że broni się interesu narodowego. Pan Rostowski to rozumie i się nie złości, tak samo, jak ambasador potężnego mocarstwa nie gniewa się, gdy tubylcy w bezsilnej irytacji wybijają mu okna w ambasadzie. Jego pozycja w niewielkim stopniu zależy od tubylczego parlamentu, w czym podobny jest do Leszka Balcerowicza. Jak pamiętamy, obudowywano go kolejnymi rządami, które jeden po drugim upadały, podczas gdy on trwał, jak skała, o którą rozbijają się wszystkie bałwany. Teraz tę samą potencję reprezentuje pan Jacek Rostowski, który oprócz tego jest założycielem sławnej fundacji CASE, która pod kierownictwem pani Ewy Balcerowicz prowadzi różne badania, hojnie finansowane przez banki, w których – jak już wiemy, zasiadają wyłącznie starsi i mądrzejsi.

Więc oczywiście wniosek PiS o wotum nieufności sromotnie przepadł w głosowaniu, w którym gorliwością wyróżniło się zwłaszcza koalicyjne PSL, które doskonale wie, że pokorne cielę dwie matki ssie. Więc na razie Sejm pracuje na biegu jałowym, aż pan minister Rostowski przedstawi nowelizację tegorocznego budżetu, bo słychać, że przewidywana na koniec roku dziura ma wynieść już nie 40, tylko aż 50 miliardów złotych. Premier Tusk zapowiada w związku z tym ogłoszenie programu podwyżek podatków na rok przyszły, bo od samego początku było wiadomo, że za gospodarcze cuda, które i u nas, i w innych krajach robią starsi i mądrzejsi, ktoś musi zapłacić.




 Stanisław Michalkiewicz
  www.michalkiewicz.pl

 

http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=830

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz