O sprawie Kataryny napisano już bardzo wiele. Solidaryzuję się z nią bo wiem jak często miała rację. To musiało wkurzać chłopaków Schetyny i Czumy. Więc Dziennik podał ją na srebrnej tacy, jako przystawkę do debaty o wolności słowa w internecie a raczej o potrzebie jawności nazwisk osób publikujących krytyczne wobec PO i rządu artykuły.

Jednak próby sprowadzenia problemu Kataryny wyłącznie do tezy iż bloger publikujący anonimowo swoje opinie nie zasługuje na uwagę, a jej samej do poziomu trolla z forum onetu czy GW są manipulacją. Między innymi dlatego, że dziennikarze Dziennika oraz innych mediów sami korzystają niezwykle często z usług "anonimowych informatorów".

Pół biedy jeśli dziennikarze rzeczywiście korzystają z informacji osób, które z różnych powodów chca pozostac anonimowi. Sam, z własnej praktyki dziennikarskiej wiem, że nieraz nie ma innego sposobu by dowiedzieć sie czegoś co jest prawdą lecz nikt tego oficjalnie nie powie. Z różnych zresztą przyczyn, mniej lub bardziej poważnych.

Ale generalnie wszystko zależy od intencji i rzetelności dziennikarza. Jeśli jest uczciwy i opisując jakąkolwiek sprawę podaje fakty podane przez anonimowego informatora i próbuje te fakty zweryfikowac w innych źródłach  to wszystko jest w porzadku. Podkreślam- chodzi o fakty a nie o wypowiedzi, czyli cytaty. Tak sie bowiem porobiło, że coraz więcej dziennikarzy zamiast faktów publikuje wypowiedzi "osób pragnących pozostać anonimowymi". Jako dziennikarz ze sporym stażem mogę ot tak "na nos" powiedzieć, że 90% tych cytatów to zmyślone wypowiedzi, które dodaje się do tekstu by wzmacniały i uwiarygadniały jego treść. A to jest nierzetelne i niezgodne z zasadami dziennikarstwa obowiazującymi w cywilizowanych krajach.

Niestety, wśród dziennikarzełków specjalizujących sie w tego typu praktyce są orły dziennikarstwa śledczego zatrudnione w Dzienniku. Kamanda Anny Marszałek, czyli m.in Michał Majewski, Paweł Reszka czy Robert Zieliński są tego wybitnym dowodem. Prosze przeczytać jakikolwiek tekst ich autorstwa. Roi się tam od wypowiedzi anonimowych informatorów, którzy w trybie przypuszczającym mówią, że "mogło dojść do nieprawidłowosci" itp.

Minimum faktów, maksimum sprytnie powiązanych insynuacji podpartych cytatami anonimowych informatorów plus wyrwane z kontekstu cytaty z dokumentów oraz oficjalnych wypowiedzi- tak wyglada dzis lwia część publikacji o charatkerze sledczym. I to nie tylko w Dzienniku. Konkurencją samą w sobie jest Wyborcza oraz TVN.

Niemal każdego dnia mozna znaleźć publikacje, w których czytamy, że "dziennikarze x dotarli do dokumentów, zeznań, informacji" . A przeciętny czytelnik przeciera oczuy ze zdumienia i podziwu. O, jakich mamy wspaniałych śledczych, docierają do super tajnych dokumentów i informacji. Lecz mało kto zdaje sobie sprawę jak w rzeczywistości odbywa sie to "docieranie".

A rzeczywistośc bywa banalna, czasem wręcz siermiężna. Oto np redaktor R. Zieliński dostaje od "wysoko postawionego urzędnika w Ministerstwie Sprawiedliwości" informację, że Włodzimierz Olewnik rzucił sie z pięściami na prokuratora prowadzącego sprawę porwania Krzysztofa Olewnika i  pobił go używając przy tym słów znieważających.

Mimo, że redaktor Zieliński wie, iż świadkiem zajścia był pełnomocnik rodziny Olewników, który całkowicie odmiennie opisuje okoliczności zdarzenia, nie publikuje jego wersji. Ba, nawet do niego nie dzwoni. Dlaczego? Przez przeoczenie? Nic z tych rzeczy. Redaktor Zieliński doskonale wie, że jesli opisze sprawe zgodnie z oczekiwaniem "wysoko postawionego urzędnika" może liczyć na kolejne informacje i dokumenty.

Bo w redakcji liczy sie news. Szef pochwali na kolegium, może da nagrodę za tekst tygodnia albo i kiedyś awansuje.

Więc redaktor Zieliński, nawet przyparty do muru żelazną logiką argumentów Kataryny, która choc anonimowa ma mózg i potrafi z niego korzystać, idzie w zaparte. I broni przegranej sprawy z pełną świadomością i determinacją. Bo doskonale wie, że nie popełnił błędu czy pomyłki lecz cynicznie i w pełni świadomie uczestniczy w grze, gdzie stawką jest z jednej strony kasa i kariera a z drugiej prawda.

Mogłbym podać więcej przykładów tfurczości red. Zielinskiego i innych jemu podobnych asów "czuchnącego" dziennikarstwa. Lecz podaje ten właśnie całkowicie świadomie. Bo wiem skądinąd, że po publicznej kompromitacji jakiej doznał w polemice z Kataryna i innymi blogerami red. Zieliński poprzysiągł sobie "dorwać tę babę". W interesie swoim, Anny Marszałek, Wojciecha Czuchnowskiego i sfory innych miernot zastepujących prawdę własnymi interesikami, karierą i kasą.

Jak zatem red. Zielinski dorwał Katarynę?

Z tego co słyszę "w warszawce" omawiane sa dwa scenariusze. Pierwszy, dla mnie osobiście mniej wiarygodny, mówi że R. Zieliński, jako pokąsany przez Katarynę, doskonale pasował naczelnemu Dziennika- R. Krasowskiemu do roli kata. Bo redaktor naczelny Dziennika informacje o naszej koleżance-blogerce dostał z kwadratu warszawskich ulic: Rakowieckiej,Batorego, Wisniowej i Waryńskiego. Czytelnikom spoza stolicy wyjasniam, że w tym kwadracie mieści się królestwo G.Schetyny, czyli: MSWiA, ABW, CBŚ.

Skądinąd wiem, że MSWiA prowadzi oficjalny monitoring publikacji na temat zadań wykonywanych przez resort. Monitoring obejmuje również publikacje internetowe, o czym sam jakiś czas temu się dość bolesnie przekonałem. Skoro jest publikacja to jest i autor. Jest również komputer z którego tekst został wysłany- to elementarna wiedza każdego z użytkowników internetu i poczty elektronicznej. Wystarczy wiec "podpiąć" jakiekolwiek śledztwo do odpowiedniej publikacji konkretnego autora by w zgodzie z literą prawa (choć całkowicie wbrew duchowi) sprawdzić adres IP poszukiwanego komputera i w ten sposób dotrzeć do danych jego użytkownika.

Potem wystarczy zadzwonić do zaprzyjaźnionego redaktora, podrzucić temat, obiecać kilka interesujących papierów mogących podnieść sprzedaż, klikalność i ego naczelnego. Sprawa załatwiona, reszta robi się sama. Nie będzie Kataryna nam tu bruździła. A jesli nawet , to napuści sie kilku innych buldogów, którzy za odpowiednią stawkę albo i na służbowe polecenie odpowiednio namieszają.  Dał nam przykład Grześ Schetyna jak zwyciężać mamy, pewnie pamiętacie jak młodzieżówkę PO zatrudniał do pisania pochlebnych dla PO komentarzy w necie.

Osobiście jednak, nie mam odwagi uwierzyć, że w moim kraju, demokratycznie wybrana władza inwigiluje niewygodnych blogerów i napuszcza na nich dziennikarzy w zamian za rządowe reklamy, newsy i ogólną przychylność w postaci np miejsca dla przedstawiciela redakcji w premierowskim samolocie do Peru.

Dlatego bardziej wierzę w druga wersję akcji pt. "Jak dorwali Katarynę". Zgodnie z nią, pałający rządzą odwetu redaktor R. Zieliński skorzystał z wieloletniej i niezwykle bliskiej przyjaźni z byłym rzecznikiem Policji a obecnie NIK- Pawłem Biedziakiem.

Obaj panowie świadczą sobie rozmaite przysługi od lat. Przykładowo,  kilkanaście dni temu zakończyła się prawomocnym wyrokiem sprawa Tomasza S.- byłego dyrektora z MSWiA, który poprosił znajomego komendanta policji na warszawskim dworcu centralnym o przysługę w postaci podwiezienia do domu w Siedlcach.Sprawa zakończona przypadkowym acz tragicznym wypadkiem znana jest powszechnie jako sprawa "blue taxi".

Nie zamierzam bronić Tomasza S. - popełnił błąd i ponosi za to odpowiedzialność. Przywołuję tę sprawe dlatego, że jest jednym z dowodów rozgrywki medialnej i politycznej jaka Policja prowadziła wtedy z MSWiA kierowanym przez L. Dorna.

Z tego co słyszałem, ówczesny Komendant Policji aspirował do funkcji wiceministra SWiA odpowiedzialnego za policję, w miejsce odchodzącego wtedy do BBN Władysława Stasiaka.  Jednak wiceministrem został Marek Surmacz- znany głównie z zamawiania wieśmaków (sprawę opisał oczywiscie Dziennik piórem m.in. R. Zielińskiego. Zapewne przypadkiem, dzień czy dwa po nominacji Surmacza, redaktor R. Zieliński "dotarł" do kompromitujących go materiałów - ciekawe, prawda?)

Zatem rozczarowany komendant głowny Policji M.Bieńkowski i jego rzecznik P. Biedziak musieli zgryźć gorycz porażki, jak nie przymierzając R. Zieliński musiał przełknąć klęskę w starciu z Kataryną. Lecz wkrótce nadarzyła się okazja ro rewanżu. Podległy Surmaczowi urzędnik MSWiA popełnił błąd. Z ciekawości przejrzałem dziś kilkanaście publikacji Dziennika i innych dziennikarzy, opisujących te wydarzenia. Sądzę, że R.Zielinski był najlepiej poinformowanym w tej sprawie dziennikarzem w Polsce. I choć w swoich tekstach podawał fakty, które jak wykazał sąd nigdy nie miały miejsca, to generalnie był na pierwszej linii wydarzeń. Powołując się zresztą wielokrotnie na anonimowych informatorów.

Najciekawsze jest jednak to, czego dowiedziałem sie kilka miesiecy temu od pewnego policjanta biorącego udział w akcji wydobywania samochodu ze zwłokami policjantów z przydrożnego bagienka a co przypomniało mi się jako skojarzenie do zażyłości miedzy Biedziakiem a Zielińskim. Ów policjant powiedział mi, że był zszokowany zakrojoną na szeroką skalę akcja poszukiwawczą (helikoptery termowizyjne, poszukiwania w całym kraju zamiast w rejonie potencjalnego wydarzenia itp).

Ale najbarzdziej wstrząsneło nim, że w pobliże wraku ze zwłokami funkcjonariuszy dopuszczono dziennikarzy. Ponoć prosił swojego przełożonego o zgodę na odsunięcie dziennikarzy, żeby rodziny zmarłych nie oglądały spektaklu medialnego z udziałem najbliższych w tv. Powiedziano mu, że taka jest decyzja Biedziaka i ma robić co mu każą a nie dyskutować.

Powiedział mi też- UWAGA SENSACJA: wrak samochodu znaleziono już dzień wczesniej ale było juz za późno na transmisję w TV więc po sprawdzeniu, że w zatopionym radiowozie są ciała zaginionych policjantów akcję wydobywania wraku przesunięto na następny dzień. Celem tego wstrząsającego widowiska było bowiem poruszenie opinii publicznej i zmuszenie L. Dorna do zdymisjonowania M. Surmacza.

Po co to opisuję tak szczegółowo? Ano po to by każdy mógł sobie przejrzeć artykuły opisujace tamte wydarzenia i osądzić jaką rolę w wykorzystaniu tragicznej śmierci funkcjonariuszy i medialnej operacji kierownictwa Policji przeciwko MSWiA odegrał pan redaktor Robert Zieliński. Opisuję te fakty również dlatego, że cyngiel Dziennika był prawdopodobnie na bieżąco informowany przez P. Biedziaka o sytuacji i był ważnym elementem tej gry.

Jeśli więc opisane powyżej fakty sa prawdziwe to czy nie nasuwa sie pytanie o to w jaki sposób P. Biedziak spłacił dług wobec R. Zielinskiego? Można się domyślać, że zapłacił mu kolejnymi newsami.

 A czy da się wykluczyc, że wdeptany w glebę przez Katarynę R. Zieliński poprosił swego przyjaciela z Policji o przysługę i namierzenie Kataryny? Warszawka gada, że tak właśnie było. I w tę wersję łatwiej mi uwierzyć niż w poprzednią. Zatem możliwe, że R. Zieliński użył swoich wpływów wśród funkcjonariuszy żeby załatwic prywatne porachunki. Czy to nie jest "blue taxi"?

Zwłaszcza, że Dziennik upiekł na tym ogniu dwie pieczenie. Raz- pokazał, że jest lepszy od konkurencji bo potrafi ujawnić legendarną blogerkę, dwa- wystawił ją panom Czumom za co może oczekiwać wdzięczności.

Założę się, że już niedługo dział śledczy Dziennika wypuści jakąś wstrząsającą historię z akt prokuratury nadzorowanej przez ministra Czumę. Albo dla odmiany poinformuje o kolejnym sukcesie szeryfa z PO. Tylko co to będzie miało wspólnego z dziennikarstwem?

Przecież my, anonimowi i pioszący pod nazwiskiem blogerzy możemy pana Krasowskiego pocałowac w dupę. A pan Zieliński zapewne dostanie podwyżkę bo tytuł Hieny Roku ma u mnie dożywotnio.

PS

Długo nie czekałem. Jest! Wprawdzie nie Dziennik lecz równie niemieckie kapitałowo radio RMF podało informację o aresztowaniu Michała B.- współpracownika Jacka Kurskiego i współtwórcę filmu "Nocna Zmiana" z D. Tuskiem w oskarowej roli aktora drugoplanowego (oj zabolało, zabolało...), aktualnie pracującego przy realizacji clipów wyborczych PiS. Najwyraźniej ekipa Tuska nie zamierza dopuścić by ktokolwiek popsuł polityczne plany PO i sprawnie zrobionym filmem spowodował odpływ głosów do PiS.

Jak poinformował anonimowy (jakżeby inaczej) informator z Prokuratury Michał B. był poszukiwany listem gończym. Ot ciekawostka, facet siedzi dniami i nocami przy reklamówkach PiS a prokuratura nie potrafi go znaleźć. Za chwile okaże sie, że żadnego listu gończego nie było a za dwa tygodnie, czyli dwa dni po wyborach, facet wyjdzie z duperelnymi zarzutami, jak nie przymierzając np W.Sumlinski.

Potem poczekamy rok na postawienie zarzutów a na końcu sąd uzna, że człowiek jest niewinny. Kto się założy, że tak własnie będzie?

 

http://bit69.salon24.pl/107104,jak-dorwali-kataryne-czyli-blue-taxi-r-zielinskiego