Nasze stocznie czy nie nasze. (Andrzej Wilczkowski)

avatar użytkownika Maryla

Towarzysz Lenin miał rację, kiedy powiedział, że w pierwszym szeregu walczących o swe prawa robotników idą metalowcy. (chyba powiedział to trochę inaczej, ale o to chodziło). Ja pójdę dalej. W pierwszym szeregu metalowców idą ci, którzy budują okręty.
Przez szereg lat współpracowałem z naszym przemysłem okrętowym badając silniki okrętowe i u producenta i na morzu, byłem przy kilku wodowaniach i wiem jak podbija człowiekowi bębenka fakt, że brał udział – choćby minimalny – w takim wielkim dziele, a w każdym razie w dziele o takich rozmiarach przestrzennych.
Wodowanie jest aktem wręcz mistycznym.
Budowa wielkich statków zmienia psychikę człowieka.

Oczywiście nie tylko statków. W ogóle budowa wielkiej techniki.
W 1949 roku Zakładom H. Cegielski Poznań nadano imię tow. Stalina.
Powstanie Poznańskie w 1956 roku zaczęło się właśnie u Cegielskiego, gdzie budowano m.in. parowozy i właśnie rozpoczynano budowę silników okrętowych. Po wydarzeniach z 1956 roku Zakłady straciły swego patrona – tow. Stalina i powróciły do dawnej nazwy.

W 1958 roku wybuchł strajk w Stoczni Gdańskiej, ogarnął dwa wydziały. Szybko go stłumiono. Większość Polaków o tym strajku w ogóle nie miała pojęcia.
W roku 1967 roku stoczni Gdańskiej nadano imię tow. Lenina.
W 1970 roku stocznie polskie stały się wiodącymi zakładami w tragicznych i dumnych wydarzeniach Wybrzeża. To nie przypadek. Takich ludzi jak stoczniowcy trudno złamać i przestraszyć. To nie intelektualiści drżący – z pewnymi wyjątkami oczywiście – przy każdym szeleście liści.

Solidarność w 1980 roku oparła się na dwóch branżach: na stoczniowcach i na górnikach.

O dziwo obie te branże były co najmniej od początku lat 60. hołubione przez władzę komunistyczną. Obie miały pewien wspólny mianownik. Otóż owoce ich pracy w ogromnej mierze zasilały ZSRR.
Nie łudźmy się. Gdyby polskie statki nie były potrzebne Rosji, przemysł stoczniowy w PRLu by się nigdy nie rozwinął. (vide 45 punktów zniewolenia).
Przemysł okrętowy był również potrzebny władzom PRL – żeby mogły bez przerwy opowiadać: za sanacji nie budowaliśmy statków, a dziś o!
Finansowo handel węglem i statkami z Rosją nie był opłacalny. Wszyscy w stoczniach o tym wiedzieli i mówili o tym dość otwarcie. W ich słowach przebijały dwa sprzeczne uczucia: duma – że potrafią i gorycz – że to idzie na marne.
Po osiemdziesiątym roku skończyła się moja współpraca z przemysłem okrętowym, ale docierały do mnie wieści od przyjaciół.
Były one wystarczające do tego, żeby wyrobić sobie zdanie, że ktoś chce polskie stocznie ukarać. Pewność – że mam rację – uzyskałem, kiedy tow. Rakowski (premier zresztą) postanowił zlikwidować stocznię gdańską mimo doskonałych wyników ekonomicznych.  
Po roku 1989 zaczął się powolny upadek polskiego przemysłu stoczniowego. Ciągle jakieś rekonstrukcje, reorganizacje, ciągle konieczność ratowania którejś z wiodących stoczni. Fatalni menadżerowie, złe kontrakty, deficyt itd. To pogłębiało moje przekonanie z lat 80. Tak mi się wydawało, że co najmniej jedną stocznię należało wybrać jako symbol i doprowadzić do rozkwitu. To nie Bastylia, żeby symbolem zwycięstwa było jej zburzenie.
Po wejściu do Unii sytuacja stała się jasna. Uogólnię – wszystkie stocznie będą likwidowane.
Niby sami powinniśmy likwidować nierentowne zakłady, bo kapitalizm patrzy przez pryzmat pieniądza, ale jakoś to jeszcze łatano, podpierano, klejono. Ale wszystkie wysiłki jakoś szły na marne i stocznie się pogrążały, niektóre przy pełnym portfelu zamówień .
A potem wystarczyła jedna KOMISARZ Nelly Cruz, która SPRAWĘ PRZYPIECZĘTOWAŁA. Teraz wykłóca się z Polską nawet o jedną pochylnię. Trzeba mieć niezłych informatorów, żeby zajmować się jedną pochylnią niewiele wiedząc o całej stoczni.
Szczerze mówiąc ataku spodziewałem się z innego kierunku, ale bo to coś wiadomo na pewno?

Błąd robią ci, którzy uważają, że dziś to inni stoczniowcy, inni działacze niż za PRLu. Jedno mogę im powiedzieć. Stocznia to jest continuum. To nie tylko teren, budynki, dźwigi, pochylnie, ale i ludzie. A ludzie przychodzą i odchodzą sukcesywnie. A nowi uczą się szybko. Ci, którzy pracują w stoczni doszli do – błędnego być może – przekonania, że jeśli oni potrafią budować statki to nie straszni dla nich żadni ekonomiści. Że, jeśli stawili czoła komunie w roku 1958, 1970, 1980 i 1988 to teraz też potrafią.

Ci natomiast, którzy doszli do przekonania, że jubel rocznicowy należy robić przed bramą stoczni nie zauważyli że to afront, o ile nie prowokacja dla stoczniowców.
Władza się będzie cieszyć z odzyskania suwerenności na początku czerwca, a od pani sędzi – której werdyktów nie wolno komentować ani podważać – już dzisiaj wiemy, że to UNIA kazała suwerennemu polskiemu rządowi zamknąć stocznie. To się nazywa – contradictio in adjekto.

Być może rządowi piarowcy uznali, że warto przyjezdnym prominentom pokazać symbol upadku komunizmu – legendarną stocznię, w której występowali tacy europejczycy jak Geremek, Kuroń, czy Michnik, – to gościom wystarczą gołe mury.
Dawnych stoczniowców pokazać nie można – bo już ich nie ma, no, można jakąś grupkę emerytów zaprosić.

Dzisiejsi stoczniowcy – to są przecież pseudo-stoczniowcy, nieroby i darmozjady, a w ogóle nie warto mówić o robotnikach stoczniowych, bo to inni obalali komunizm i spali na styropianie. Wychodząc z takiego założenia to należy tych dzisiejszych pseudo-stoczniowców wsadzić na prom i wysłać na ten dzień na darmową wycieczkę do Szwecji. I wtedy już można wiwatować u bram stoczni pod Krzyżami. Najgorzej z Mszą. Nie wiadomo czy dziękczynną za obalenie komunizmu, czy żałobną za poległych stoczniowców.
Na pewno nie będzie to Msza za rozkwit polskiego przemysłu stoczniowego – bo o to chodziło, żeby go nie było.
Uważam, że uderzenie w polskie stocznie – wszystkie! Było najcelniejszym uderzeniem Unii w Polskę – żeby Polakom pokazać, gdzie jest ich miejsce w rządku.

A zresztą o co chodzi. Uroczystości się gdzieś tam odbędą, w dwa dni później będą wybory do parlamentu europejskiego, Pani Hübner, która nigdy nie należała do PZPR i tak dostanie pierwsze miejsce w Warszawie, pan Krzaklewski, który dał się poznać jako euro-działacz związkowy – zostanie euro-posłem, a pani Nelly Cruz, nie zostanie zdymisjonowana.

I jedziemy dalej. Wio, wiśta.

AW

http://wilczkowski.blog.interia.pl/

Etykietowanie:

napisz pierwszy komentarz