Amerykańska "Tarcza" jest czekiem bez pokrycia

avatar użytkownika kosiasko
Lekcja prezesa Cato Institute dla prezydenta Polski Chodzi o ważną lekcję udzieloną przez Teda Galena Carpentera, prezesa prestiżowego Cato Institute w Waszyngtonie, szefa wydziału obrony i polityki zagranicznej oraz autora ośmiu książek dotyczących stosunków międzynarodowych, prezydentowi Polski, Lechowi Kaczyńskiemu. Prezydent Kaczyński wystąpił przed kamerami telewizji TVN24, wyrażając swoje głębokie rozczarowanie z powodu upadku projektu budowy wyrzutni rakiet amerykańskich typu "Tarcza” w Polsce. Stanowisko profesora Carpentera w tej sprawie można znaleźć artykule pod tytułem The Limits of Deterrence (Granice odstraszania) z 3 września 2008 roku. Tłem obecnej sytuacji międzynarodowej jest gwarantowane obopólne zniszczenie nuklearne Rosji i USA na wypadek konfliktu między tymi państwami. Biorąc to pod uwagę, profesor Carpenter pisze, że gwarancje bezpieczeństwa, obiecywane przez USA 50 państwom, są dokładnie tyle warte, co czeki bez pokrycia. Przypomina to gwarancje dane Polsce w 1939 roku przez Brytyjczyków i Francuzów, które nie spowodowały włączenia się tych państw w akcje przeciwko agresorowi niemieckiemu, który napadł na sojuszniczą Polskę. Fakt, że USA mają bez porównania większą gospodarkę niż Rosja, traci znaczenie wobec równowagi siły niszczącej ich arsenałów. Poza tym ważną sprawą jest nierówny ciężar gatunkowy sprawy „Tarczy” dla USA i Rosji. Dla Stanów Zjednoczonych posiadanie rakiet w Polsce, o kilka minut lotu pocisku od Moskwy, jest atrakcyjnym manewrem strategicznym, z użyciem polskiego pionka, który można poświęcić w razie grożących mu rosyjskich bomb nuklearnych. Natomiast dla Rosji szachowanie przez USA rakietami ustawionymi blisko rosyjskich ośrodków dowodzenia i kontroli jest czymś bez porównania bardziej nie do zaakceptowania, niż było dla USA stawianie sowieckich wyrzutni rakiet na Kubie w 1962 roku, gdzie odległość ich od Waszyngtonu była dwa razy większa, niż planowanych wyrzutni „Tarczy” w Polsce od Moskwy. Obecną sytuację opisał Ryan Lucas z Associated Press, 8 marca 2009 roku, w artykule pod tytułem Polish President: Missile defense should go ahead; Polish President: US decision against missile defense would be unfriendly gesture. (Prezydent Polski twierdzi: należy budować w Polsce wyrzutnie rakiet Tarczy; Polski prezydent twierdzi, że decyzja USA przeciwko budowie wyrzutni rakiet Tarczy byłaby nieprzyjaznym gestem). Tego rodzaju wypowiedzi prezydenta Polski kompromitują go w oczach wszystkich ludzi, rozumiejących obecną grę strategiczną między USA i Rosją. Prezydent Obama napisał ostatnio do prezydenta Rosji, Dymitra Miedwiediewa, że w zamian za rosyjską pomoc w ograniczaniu programu nuklearnego Iranu, gotów jest zrezygnować z budowy wyrzutni rakiet „Tarcza” w Polsce. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że gdyby Rosjanie zbombardowali Polskę bombami nuklearnymi z powodu potencjalnego zagrożenia Moskwy nuklearnymi pociskami „Tarczy”, Waszyngton w żadnym razie nie użyłby bomb nuklearnych przeciwko Rosji, ponieważ chodzi mu głównie o uniknięcie rosyjskiego ataku nuklearnego na teren USA. Natomiast prezydent Polski całkowicie niepotrzebnie naraża swój kraj, przy okazji zamrażając kontrakty na dostawy polskiej żywności do Rosji, z korzyścią dla innych członków NATO i UE. Równowaga terroru nuklearnego arsenałów USA i Rosji idzie w parze z tym, jakie znaczenie ma dana sprawa dla każdej z superpotęg nuklearnych. Zachodnia Europa w czasie „zimnej wojny” miała bez porównania większe strategiczne znaczenie dla USA niż dla Sowietów i dlatego wówczas USA były gotowe obrócić Polskę w strefę zatrutą radioaktywnie za pomocą bombardowania nuklearnego, w celu zablokowania dostępu z ZSRR do Europy Zachodniej. W latach 70. XX wieku bronił Polski pułkownik Ryszard Kukliński, uniemożliwiając Sowietom przygotowanie niespodziewanego ataku na Zachód, przez przekazanie CIA kilkudziesięciu tysięcy dokumentów sztabu Paktu Warszawskiego. Pamiętamy, jak zaciekły syjonista Winston Churchill zdradził Polskę w Teheranie w 1943 roku, a w roku 1944 powiedział Stalinowi, że losy Polski i Polaków mało go obchodzą. Chodziło mu tylko o zachowanie pozorów, o to, by wybory w Polsce znajdującej się pod sowiecką okupacją nie były skandalicznym fałszerstwem, potępionym przez opinię światową i eksponującym zdradę polskiego sojusznika przez jej brytyjskiego sprzymierzeńca. Obecnie zarówno państwa bałtyckie, jak i Polska, niby zabezpieczone gwarancjami NATO, faktycznie łudzą się, zdaniem profesora Carpentera, ponieważ gwarancje te są blefem, a nie odbiciem faktycznego znaczenia owych państw dla USA. Są prawdziwymi „czekami bez pokrycia”, kompromitującymi polityków, którzy albo naiwnie wierzą w te gwarancje, albo perfidnie wysługują się obcym interesom kosztem własnej ojczyzny. Niestety, prezydent Kaczyński jest „recydywistą”, ponieważ wcześniej, jako ówczesny minister sprawiedliwości i prokurator generalny, podpisał rozkaz przerwania ekshumacji w Jedwabnem, kiedy chodziło o ustalenie, ile osób zostało tam zamordowanych i w jaki sposób ludzie ci stracili życie. Oszuści z żydowskiego ruchu roszczeniowego, posługując się oszukańczą książką J. T. Grossa Sąsiedzi, sugerowali, że zwłoki tych Żydów, którzy nieśli rozbity pomnik Lenina, zostały pochowane na kirkucie, czyli żydowskim cmentarzu, a nie w stodole, gdzie się faktycznie znalazły po zastrzeleniu tych ludzi przez Niemców. Działo się to podczas niemieckiej okupacji, kiedy broń palna była dla Polaków absolutnie niedostępna, co zresztą potwierdza nawet Gross. Perfidia Grossa polegała na kłamstwie, mającym na celu niedopuszczenie polskich badaczy medycyny sądowej do ustalenia, że ludzie, którzy nieśli rozbity pomnik Lenina, zostali zastrzeleni przez Niemców w stodole, po wykopaniu przez nich dołu w klepisku. Niemcy użyli około 400 litrów benzyny, żeby stodoła stanęła w ogniu. Ówczesny rabin Warszawy i Łodzi (obecny naczelny rabin Polski) Michael Schudrich skutecznie interweniował u Kaczyńskiego, żeby nie dopuścić do całkowitej kompromitacji oszustów z żydowskiego ruchu roszczeniowego, którzy fałszywie oskarżają Polaków, a jednocześnie bogacą się nieustannie, przejmując sumy odszkodowań np. ze strony banków szwajcarskich dla ofiar holokaustu. Oszuści z żydowskiego ruchu roszczeniowego przywłaszczają sobie odszkodowania należne żydowskim ofiarom zbrodni niemieckich i wielokrotnie mnożą liczbę żyjących ofiar, jak dowodzi tego profesor Norman Finkelstein, autor książki Holocaust Industry. Autor ten miał przykre doświadczenia w czasie dwudziestu lat pokonywania trudności w uzyskaniu odszkodowania dla swojej matki, byłej więźniarki Auschwitz. Lekcja profesora Carpentera udzielona prezydentowi Kaczyńskiemu nie powinna nikogo dziwić. Wiadomo z historii, począwszy od starożytności, że słabsze narody nie mogą polegać na obietnicach silniejszych. Przykładem są też doświadczenia Polaków w czasach napoleońskich, kiedy przelewali krew, walcząc pod wodzą Napoleona, który cynicznie kłamał i fałszywie obiecywał, że odbuduje Polskę niepodległą. Podobnie postępują dziś USA, udzielając fałszywych gwarancji bezpieczeństwa Polsce, jak dowodzi profesor Carpenter w swoim artykule The Limits of Deterrance. http://www.pogonowski.com/display_pl.php?textid=948
Etykietowanie:

3 komentarze

avatar użytkownika basket

1. Spokojnie....

Spokojnie z tą tarczą Piotr Gillert 10-03-2009, ostatnia aktualizacja 10-03-2009 07:18 Rzeczpospolita Ribbentrop – Mołotow. Druga Jałta. Zdrada sojusznika. Tak wielu komentatorów w Polsce przyjęło wiadomość o amerykańsko-rosyjskich targach w sprawie tarczy. Niesłusznie, bo Polska wcale nie musi na tym stracić – twierdzi publicysta „Rzeczpospolitej” Odkładanie w czasie decyzji w sprawie budowy tarczy antyrakietowej pozwala wywierać Amerykanom nieustającą presję na Moskwę bez przesądzania czegokolwiek. Na zdjęciu sekretarz stanu USA Hillary Clinton i szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow w Genewie, marzec 2009 r. źródło: AFP Odkładanie w czasie decyzji w sprawie budowy tarczy antyrakietowej pozwala wywierać Amerykanom nieustającą presję na Moskwę bez przesądzania czegokolwiek. Na zdjęciu sekretarz stanu USA Hillary Clinton i szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow w Genewie, marzec 2009 r. +zobacz więcej Kreml może odczuwać satysfakcję. Umiejętnie podkręcona przez rosyjskie media informacja o rzekomo tajnym liście Baracka Obamy do Dmitrija Miedwiediewa zawierającym rzekomą propozycję przehandlowania tarczy za pomoc w neutralizacji irańskiego zagrożenia atomowego spełniła swoje zadanie. Bo choć okazało się, że list nie był wcale tajny i nie zawierał takiej propozycji, wiadomość poszła w świat i pobudziła antyamerykańskie nastroje w Polsce. Subtelna gra Tymczasem rzeczywistość wcale nie jawi się w aż tak ponurych dla nas barwach, jak to przedstawiają moskiewscy spece od medialnej dywersji. Owszem, Amerykanom na razie nie spieszy się z tarczą. Z paru powodów. Niektóre z nich mają charakter prozaiczny: nowa administracja chce najpierw dokładnie przeanalizować politykę rządu George’a Busha, a wiele kluczowych stanowisk w Departamencie Stanu i Pentagonie pozostaje nieobsadzonych, nie ma więc komu dokonać głębszej rewizji. Co więcej, w obecnej sytuacji budżetowej ociąganie się z wydatkami jest jak najbardziej zrozumiałe. Poza tym zagrożenie dla Ameryki ze strony Iranu jest wciąż oddalone w czasie. Nawet jeśli prawdą jest to, co ostatnio podał głównodowodzący amerykańskiej armii admirał Michael Mullen, że Teheran dysponuje już materiałem radioaktywnym wystarczającym do zbudowania jednej głowicy, to wciąż nie ma technologii pozwalającej mu na budowę rakiet dalekiego zasięgu i w najbliższych kilku latach raczej jej mieć nie będzie. "Na razie musimy pełnymi garściami czerpać z tego, co Amerykanie zapewnili nam w umowie. Jedna bateria to niby mało, ale jeśli chodzi o symbolikę – całkiem sporo, jej obecność świadczyć bowiem będzie o podjęciu przez USA zobowiązania o obronie Polski" Pośpiechu więc nie ma, a ociąganie się z tarczą daje Ameryce użyteczny instrument w subtelnej i skomplikowanej grze strategicznej, jaką prowadzi z Rosją. Wiceprezydent Joe Biden, sekretarz obrony Robert Gates, szefowa dyplomacji Hillary Clinton czy generał James Jones pełniący funkcję doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego – to są doświadczeni realiści niemający złudzeń co do charakteru władzy na Kremlu. W dobie kryzysu amerykańskich wpływów na świecie Waszyngton nie potrzebuje jednak jeszcze jednego wroga, tym bardziej że z Rosjanami ma do załatwienia parę ważnych spraw. Iran to tylko jedna z nich. Inna to pomoc w zaopatrzeniu wojsk koalicyjnych walczących w Afganistanie. Amerykanów czekają też wkrótce trudne rozmowy z Rosjanami w sprawie redukcji zbrojeń nuklearnych i nierozprzestrzeniania broni masowego rażenia. Narzędzie presji Republikańscy kongresmeni zarzucają Obamie, że w kontekście tych negocjacji popełnia błąd, pozbywając się już na początku rozgrywki ważnej karty w postaci tarczy. Nie wydaje się jednak, by taka ocena była w pełni uzasadniona. Zauważmy: nikt w amerykańskiej administracji nie twierdzi, że tarczy nie będzie. Wręcz przeciwnie, wszyscy – od prezydenta Obamy aż po średniego szczebla urzędników Departamentu Stanu – mówią to samo: nie rezygnujemy z tego projektu, potrzebujemy jedynie trochę więcej czasu. Nacisk, z jakim administracja podkreśla swe przywiązanie do idei tarczy, jest wymowny. Takie podejście jest nie tylko zgodne z wyborczymi wypowiedziami Obamy, który twierdził w kampanii, że nie jest przeciwnikiem tarczy, ale będzie potrzebował czasu, by się upewnić co do jej opłacalności i skuteczności. Jest także przydatne w kształtowaniu relacji z Rosją. Moskwa przez wiele miesięcy wściekała się, oskarżając Waszyngton o to, że się z nią w sprawie tarczy nie konsultuje i zarzucając Amerykanom, że system skierowany jest tak naprawdę nie przeciw Iranowi, lecz przeciw Rosji. Rząd Obamy mówi więc Moskwie: nie chcemy budować tej bazy przeciw wam, tylko przeciwko Iranowi, ale jeśli zagrożenie ze strony Teheranu przestanie istnieć, zniknie główny powód, dla którego chcemy ją budować. A więc postarajcie się! To zupełnie inne stanowisko, niż: my dajemy spokój z tarczą, a wy próbujecie coś zrobić z Iranem. W podejściu Waszyngtonu ostateczna decyzja w sprawie bazy uzależniona jest od efektów rosyjskiego działania. Jej odkładanie w czasie pozwala wywierać Amerykanom nieustającą presję na Moskwę bez przesądzania czegokolwiek. Co więcej, jeśli ostatecznie okaże się, że Rosjanie nie potrafili lub nie chcieli wywrzeć skutecznego nacisku na Teheran i wobec dalszych postępów irańskiego programu nuklearnego Waszyngton uzna w końcu, że bazę w Polsce trzeba jednak budować, Moskwa nie będzie mogła powiedzieć, że administracja Obamy nie próbowała wyjść naprzeciw rosyjskim obawom i zastrzeżeniom. Amerykanie na polskiej ziemi Jednocześnie Amerykanie zapewniają, że dotrzymają zobowiązań wobec Polski wynikających z podpisanej latem zeszłego roku umowy. To ważny sygnał. Tarcza sama w sobie jest potrzebna Polsce tylko na tyle, na ile potrzebna jest Ameryce. Nie powinniśmy zapominać, że jest to system amerykański, za amerykańskie pieniądze, mający służyć amerykańskim interesom. Warszawa była nim żywotnie zainteresowana nie dlatego, że grozi nam niebezpieczeństwo ze strony Iranu, ale dlatego, że zależy nam na amerykańskiej obecności na polskiej ziemi. Obecność w postaci małej bazy systemu, którego przydatność stoi pod znakiem zapytania w oczach amerykańskich przywódców, to nie do końca to, o co nam chodzi. Jeśli Amerykanie za jakiś czas uznają, że jednak tarcza w Polsce rzeczywiście jest im potrzebna – będzie znakomicie. Jeśli okres ich „refleksji” będzie się wydłużał – jeszcze lepiej, mając bowiem w tyle głowy, że polska współpraca może się okazać w którymś momencie niezbędna, będą nieco bardziej wrażliwi na nasze opinie i interesy. Nie dać się sprowokować Tymczasem musimy pełnymi garściami czerpać z tego, co Amerykanie zapewnili nam w umowie. Jedna bateria to niby mało, ale jeśli chodzi o symbolikę – całkiem sporo, jej obecność świadczyć bowiem będzie o podjęciu przez Amerykanów zobowiązania o obronie Polski. Umowa otwiera też furtkę dla amerykańskiej pomocy w procesie modernizacji polskich sił zbrojnych. Polska ma więc w skomplikowanej rozgrywce wokół tarczy sporo do wygrania. Nawet jeśli baza w Polsce ostatecznie nie powstanie, wcale nie musimy na tym stracić, szczególnie jeśli współpraca amerykańsko-rosyjska zaowocuje wzrostem zaufania między Zachodem i Moskwą i spadkiem rosyjskiej agresywności wobec sąsiadów. Ważne będzie nie tylko, jak administracja Obamy rozegra swoją partię szachów z Rosjanami. Istotne będzie także to, czy Polakom uda się zachować spokój i chłodny ogląd sytuacji. Wyjątkowo chaotyczna i wrzaskliwa natura dyskursu publicznego w Polsce temu nie sprzyja, ważne jednak, by nie dawać się sprowokować.

basket

avatar użytkownika spiryt US

2. Zapamiętajmy rosyjski adwokatów

powtarzających spreparowane na łubiance kłamstwa jako prawdy objawione.To już jest nasz realny zysk i proponuje go dobrze" zaksięgować",bo z tymi ludzmi jeszcze nie raz będziemy mieli do czynienia.A woli prawdy odgrzana stara sprawa Jedwabnego ,to spreparowana przez Moskwę prowokacja mająca'" rzutem na taśmę" przeszkodzić w przyjęciu naszego kraju do NATO, W ubiegłym roku gdy sprawa tarczy antyrakietowej wchodziła w decydującą fazę znowu sięgnięto po niezawodnego J. T Grossa naiwnie łudząc się że przyprawienie nam kolejnej antysemickiej "gęby"skutecznie zaszkodzi polskim interesom w oczach amerykańskiej opinii publicznej.
avatar użytkownika kosiasko

3. gdzie pochowane są polskie interesy?

Szkoda że Polacy nie potrafią się znalezć wsród swych sasiadów. Jeśli wśród nich nie znajdują wspólnych interesów to tym bardziej nie znajdą ich za oceanem. Wpierw ustalmy czyim interesom J.T. Gross służy? Na pewno nie Amerykanom, a tym bardziej Rosjanom. Po tym jak udało się amerykańskim Zydom wyłudzić na rzecz Izraela $2 miliardy od szwajcarskich banków, przyszła kolej na Polskę. Wpierw należy ustalić winę ofiary, a następnie zmusić do wyrażenia materialnej skruchy. Skutecznie to czyni Gross i finansowany między innymi przez same ofiary, muzeum Zydów polskich. http://www.jewishmuseum.org.pl Polacy i tak wyssali antysemityzm z mlekiem matek, jak twierdzą sami Zydzi, więc i Swięty Boże im nie pomoże. Zresztą mało kto w Ameryce słyszał o Polsce, więc antysemicka "gęba" niewiele już zaszkodzi. Nawet ONZ okazuje się być antysemickie. Poza tym czasy się zmieniają. Antysemityzm już się zdrowo wyświechtał i nie jest już tak nośny jak kiedyś.