Rzecz o wyznawaniu XI przykazania – rozważania na okres Świąt Bożego Narodzenia przeznaczone

avatar użytkownika Józef Wieczorek

Nieobojętni

Rzecz o wyznawaniu XI przykazania

 rozważania na okres Świąt Bożego Narodzenia

 i początek nowego roku przeznaczone

Szeroki, entuzjastyczny wręcz odbiór wprowadzanego do obiegu publicznego tzw. XI przykazania „nie bądź obojętny”, spopularyzowanego przez wypowiedź Mariana Turskiego w Oświęcimiu 27 stycznia 2020 r. [KW 69/2020], skłania do refleksji.

Warto zwrócić uwagę na karierę tego przykazania wśród elit, także akademickich, które niezbyt pozytywnie, a częściej wrogo, odnoszą się do wartości Dekalogu. Władze akademickie i niemała część środowiska wspierały „Strajk Kobiet” i manifestacje przeciwko ochronie życia, wyrażając tym samym niezgodę na przestrzeganie V przykazania. Podobnie jest z przykazaniem VII.

XI przykazanie wśród akademików

O tym, jak atrakcyjne jest w środowisku akademickim XI przykazanie w relacji do nielubianego przykazania VII, świadczy plaga plagiatów, z jaką mamy do czynienia od lat. Akademicy nie są obojętni na to, co zrobili inni, i rekwirują ich osiągnięcia na swoje konto, w całości lub w części. Tak się dzieje wśród studentów, co jest powszechnie znane i z czym próbuje się walczyć poprzez programy antyplagiatowe, ale także na poziomach wyższych i nawet najwyższych, tj. profesorskich, a nawet gremiów (Rada Doskonałości Naukowej) decydujących, kto może, a kto nie może być posiadaczem tytułu profesorskiego.

Plaga plagiatów opanowała tę domenę już dawno, ale skutecznych szczepionek na tę „pandemię” do tej pory nie wynaleziono. Walczy się z plagiatami na poziomie studenckim, ale im szczebel wyższy, tym walka słabsza, a jak ktoś osiągnął szczyty hierarchii akademickiej, w praktyce jest nietykalny. Profesorowie nie zamierzają się tłumaczyć, dlaczego przywłaszczają cudzą własność intelektualną. No cóż, jako wyznawcy wysoko cenionego XI przykazania po prostu nie są obojętni na dobra innych. Ale okres obojętności na przestępstwa profesorów – nadzwyczajnej kasty akademickiej – chyba się kończy, gdyż sejm pracuje nad taką zmianą ustawy, aby nawet profesorom-plagiatorom można było odebrać tytuł nadawany przez prezydenta RP.

 To optymistyczne, że w społeczeństwie, w którym tytuły traktowane są niczym świętość, niektórym posłom przychodzi do głowy możliwość pozbawienia tytułów, jeśli pochodzą one z poczynań przestępczych. Profesorowie, nawet z kręgu wyznającego Dekalog, nie zawsze brali pod uwagę taką możliwość. Tak wielka jest bowiem solidarność korporacyjna nadzwyczajnej kasty akademickiej.

Uczciwość w tych gremiach schodzi na dalszy plan, niezależnie od wyznawanych oficjalnie wartości. Oby taka ustawa weszła w życie! To najwyższy już czas.

Na ogół słyszy się, że nasza cywilizacja łacińska jest zagrożona, a fala destrukcji idzie ze zgniłego Zachodu. Warto jednak zauważyć, że poziom nieuczciwości, przynajmniej w domenie akademickiej, jest u nas – na terenie zwanym redutą cywilizacji łacińskiej – wyższy niż na zgniłym Zachodzie. Na uczelniach obowiązuje polityka równościowa i wyznawcy XI przykazania, można rzec akademicy zręcznościowi, wyrównują swoje niedobory kosztem innych i nie widzą w  tym nic niewłaściwego.

Większość akademicka takie standardy aprobuje, aby nie tracić szans na karierę. Generalnie wyznawcy i wprowadzający w życie XI przykazanie po odrzuceniu Dekalogu mają większe szanse na sukces, a wyznawcy VII przykazania nie tylko mają na swoim koncie mniej dóbr (z których są okradani), ale często doznają wykluczenia. Szczególnie wtedy, gdy ujawniają plagiaty. Nikt nie widzi powodu do solidaryzowania się z takimi odmieńcami.

Oto stan naszego środowiska akademickiego (i nie tylko) po dezintegracji Solidarności i oczyszczeniu uczelni z elementu zbyt przywiązanego do wartości Dekalogu.

„Nic niewarte” dobra

Wartość dóbr mrocznego nieraz pożądania, rekwirowanych na swoje konto przez „nieobojętnych”, nader często podlega deprecjacji. Skoro np. dobra te zostały umieszczone w przestrzeni publicznej, i to za darmo, to przecież nic nie są warte i można je przywłaszczać, nawet bez podania źródła. To jest problem cywilizacyjny.

Komunizm nie respektował własności prywatnej, a intelektualnej w szczególności, stąd ci, którzy z sukcesem przeszli czasy komunistyczne, często znakomicie sobie przyswoili standardy tego systemu. Nie są one zgodne z cywilizacją łacińską, ale ta słabnie, jest zagrożona upadkiem. Tylko najbardziej „zacofani” nie zdołali przyswoić sobie bardziej postępowych reguł i spychani są na margines, także w domenie akademickiej, która winna tworzyć fundamenty cywilizacyjne.

W praktyce antyplagiatowej banalizuje się skalę przestępstwa. Oblicza się, jaki procent jakiegoś dzieła został samowładnie „zapożyczony”, nie bacząc na to, że kilkuzdaniowy nawet plagiat może mieć większe znaczenie merytoryczne niż kradzież całej, mało wartościowej naukowo pracy. Ale kto by za takie drobiazgi kogokolwiek penalizował, a chociażby pouczał.

Jeszcze wyraźniej te sprawy widać w nierespektowaniu własności i wartości zdjęć, czy nawet filmów. Skoro niemal wszyscy obecnie zdjęcia robią i często umieszczają w przestrzeni publicznej, traktuje się je jak dobro publiczne bez właściciela, bez autora i się je rekwiruje (bez pytania o zgodę na wykorzystanie) dla podniesienia wartości swoich dzieł.

 Co prawda jest to występek przeciwko VII przykazaniu, ale nawet wyznawcy Dekalogu nieraz nic sobie z tego nie robią, a wyznający XI przykazanie często posługują się argumentem, że je realizują, bo nie są obojętni i autorzy winni być zadowoleni, a nawet im wdzięczni. To pokazuje, jak nisko upadła nasza cywilizacja. Zniesienie własności postulowali instalatorzy komunizmu i w niemałym stopniu im się to udało. Zacierają się zatem granice cywilizacyjne.

 Ciekawe, jak opisałby to Feliks Koneczny. Przecież podobno nie można być cywilizowanym na dwa sposoby.

Nieobojętni niczym Herod

Przed ponad dwoma tysiącami lat, u zarania cywilizacji chrześcijańskiej, nieobojętny na wieści o przyjściu na świat założyciela tej cywilizacji król Herod wysłał swych siepaczy, aby dokonali rzezi niewiniątek, z nadzieją, że zgładzi nowo narodzonego Jezusa. To mu się nie udało, ale nie można mu zarzucić, że był obojętny na zagrożenie dla swego panowania, z łaski Rzymu króla Judei. Przykładów takiej nieobojętności w historii ludzkości jest co niemiara.

W najnowszych czasach w noce grudniowe zwykle wspominamy przykład nieobojętności ze strony komunistycznej władzy na rodzenie się wolności polskiego narodu. Wcieliwszy się w Heroda, czerwony „ślepowron”, przerażony podważaniem zdobyczy najlepszego dla ludzkości systemu, propagowanego także przez lansującego XI przykazanie Mariana Turskiego, wysłał swoich siepaczy w grudniowe i pogrudniowe dni przez 40 laty, aby buntowników Solidarności eliminowali czy to z życia doczesnego, czy z działania na rzecz likwidacji komunizmu.

Koszty tych zabiegów były znaczne, rujnowały kraj, a trwoga nie ustępowała. Uznano w końcu, że lepiej będzie się transformować, dokonując kaptażu części antykomunistów mniej przywiązanych do Dekalogu i eliminując tych, którzy w tej operacji mogliby przeszkadzać. W elitotwórczej domenie akademickiej zweryfikowano negatywnie wpływających na młodzież akademicką – przyszłość narodu. Na Gwiazdkę, przed trzydziestu kilku już laty, dostali – niejako w prezencie – postanowienie o unieważnieniu ich akademickiego jestestwa, o wypędzeniu, nieraz dożywotnim. Stanowili bowiem zagrożenie dla „etyki” socjalistycznej, z pietyzmem wprowadzanej przez lata przez wyznających XI przykazanie, jeszcze wówczas tak wyraźnie w przestrzeni publicznej nie sformułowane, ale przecież przestrzegane.

W czasach internetu w cyberprzestrzeni ujawnili się jednak niektórzy z tych, których z systemu wyklęto, ale głów nie zdołano im ściąć. Wolna myśl akademicka miała zatem szanse na zaistnienie, a nawet rozpowszechnienie, większe niż w czasach komuny. Herodowie jednak nadal istnieli, i  to nawet u władzy.

 Gdy przed niemal dwudziestu już laty ogłosiłem samowładnie rodzenie się niezależnej od akademickich Herodów wolnej myśli w postaci Niezależnego Forum Akademickiego, spowodowałem tym aktem inscenizację jasełek, popularnych raczej wśród tradycyjnego ludu, ale – o dziwo – nieobcych także postępowym akademikom. Nie zorganizowano spektaklu ulicznego, gdyż na scenę dla jasełek swoje łamy udostępniła postępowa i ceniona przez akademików GazWyb. W rolę Heroda wcielił się sam rektor z gronostajem największej polskiej uczelni – Uniwersytetu Warszawskiego, a wspierali go przystrojeni w togi i birety senatorzy najstarszej polskiej wszechnicy.

Jasełka nie były całkiem udane, głowy mi nie ścięto, a wymiar sprawiedliwości nawet oznajmił, że nie musi mnie bronić, bo mam swoją stronę internetową, więc sam mogę sobie dać radę. Widać nie był obojętny na moje działania i docenił ich wiarygodność. Był to czas, gdy nadredaktor GazWyb ciągał po sądach swoich kolegów z niepostępowych gazet i sądy go broniły, bo widać uznały, że chociaż miał do dyspozycji największą gazetę i portal internetowy, to jednak nie dałby sobie rady. Uznałem się więc za zaszczyconego przez wymiar sprawiedliwości. Nadal moje działania nie są obojętne dla beneficjentów herodowych czystek akademickich i nieraz – i to także ci najwięksi – na swoje konta rekwirują to, co ja – znany nieudacznik – w domenie publicznie objawię, a jednocześnie stosują antykulturę unieważniania autora przywłaszczanych dóbr. Protestów ze strony tzw. naszych nie ma. Solidarność jakby przeszła w stan niebytu po akcjach Herodów.

Tym, którzy uważają się za obrońców cywilizacji chrześcijańskiej, należałoby na nowy rok życzyć większej refleksji i  rezygnacji ze wspierania XI przykazania i jego propagatorów, a wyznawcom XI przykazania, aby nie unieważniali wyznawców Dekalogu, bo upadek cywilizacji chrześcijańskiej niczego dobrego nie zapowiada, także dla nich.

napisz pierwszy komentarz