POLACY OBROŃCY MORDOWANYCH W PAULINOWIE ŻYDÓW
POLACY OBROŃCY MORDOWANYCH W PAULINOWIE ŻYDÓW ZBRODNIA MORDERCÓW NIEMIECKICH ZUPEŁNIE NIEZNANA
W nocy z 23/24 lutego 1943 roku w małej wiosce Paulinów w gminie Sterdyń, w zachodnim Podlasiu, dwunastu mieszkańców tej gminy zostało w sposób bestialski zamordowanych przez Niemców za pomoc Żydom, uciekinierom ze sterdyńskiego getta. Ta zupełnie nieznana historia stanowi przykład postawy wielu Polaków w stosunku do Żydów prześladowanych przez niemieckich zbrodniarzy, okupantów Polski w czasie II Wojny Światowej.
Medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata (transkrypcja z hebrajskiego: Chasid Umot ha-Olam, חסיד אומות העולם) – najwyższe izraelskie odznaczenie cywilne nadawane nie-Żydom, przyznawane przez Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Jad vaszem w Jerozolimie uhonorowanych zostało dotąd, według stanu na 1 stycznia 2012 roku 24. 356 osób, w tym najwięcej Polaków 6.339. Na drugim miejscu Holendrzy 5.214 osób i Francuzi 3.513 osób. 510 Niemców otrzymało to wyróżnienie, 179 Rosjan, 22 Duńczyków i jeden Turek.
Historia pomordowanych Polaków w wiosce Paulinów jest świadectwem, jak wielu Polaków w imię miłości chrześcijańskiej, z narażeniem własnego życia i rodzin udzielało pomocy w przetrwaniu Żydom. Jedynie w okupowanej Polsce Polakom i ich rodzinom za ukrywanie i pomoc Żydom groziła kara śmierci.
We wrześniu 1942 roku Niemcy rozpoczęli likwidację żydowskiego getta w Sterdyni. Z przetrzymywanych tam około 1000 Żydów 359 rozstrzelano, a resztę przewieziono do obozu zagłady w Treblince. Części udało się zbiec. Schronienie znajdowali w pobliskich miejscowościach, m.in. w Paulinowie i okolicznych lasach. Postawa mieszkańców zachodniego Podlasia pokazuje zupełnie inny obraz stosunku Polaków do zagłady Żydów, niż kreowany przez historyków amerykańskich żydowskiego pochodzenia, jak również przez Żydowski Instytut Historyczny.
Żydzi otrzymywali od Polaków jedzenie oraz możliwości noclegu. W lesie za Paulinowem zrobili bunkier, gdzie przebywali w dzień. Nocowali w stajni przy dworze. Wpuszczał ich tam stajenny Franciszek Kierylak. Nie przebywali jednak stale w jednym miejscu. O pomoc zwracali się do różnych gospodarzy, którą zwykle otrzymywali – opowiada Antoni Kotowski, wnuk Józefa i Ewy Kotowskich którzy zginęli wraz z synem Stanisławem w 1943 roku za pomoc udzieloną Żydom. Ojciec opowiadał – kontynuował Antoni Kotowski, że wszyscy udzielający pomocy Żydom zdawali sobie sprawę z grożącej im kary śmierci; Żydzi byli brudni, zaniedbani, wychudzeni, w byle jakich ubraniach. Prosili o jedzenie, trzęsąc się z zimna; więc ludzie pomagali – opowiada Antoni Kosowski który zna tę historię przede wszystkim z opowiadań ojca i cioci, cudem ocalałych z niemieckiej obławy w 1943 roku.
ZDRADA ŻYDÓW
Właśnie za tę pomoc Niemcy postanowili ukarać miejscowych Polaków. W tym celu posłużyli się prowokatorami – Żydami. Cała akcja była bardzo precyzyjnie przygotowana, a Niemcy posiadali dokładne informacje o osobach pomagającym uciekinierom ze sterdyńskiego getta. Wacław Piekarski w książce „Obwód Armii Krajowej Sokołów Podlaski „Sęp”, „Proso” 1939 – 1944’’ relacjonował, że dwóch Żydów współpracujących z Niemcami dołączyło do ukrywających się i razem z nimi udawali się do polskich zagród, skrzętnie zbierając przy tym informacje i przekazując je Niemcom. Jeden z Żydów pochodził z Warszawy, drugi natomiast o nazwisku Szymel był mieszkańcem Sterdyni.
Prowokatora zapamiętała Janina Stalewska, córka Stanisława Piwki zamordowanego przez Niemców. Jej relację odnaleźć można na stronie „Muzeum Walki i Męczeństwa w Treblince”:
„Byłam wówczas małą dziewczynką. Kiedy przyszli Żydzi ojciec akurat jadł śniadanie. Wśród nich był również agent. Poprosili o chleb. Babcia ostrzegła tatę, żeby nie dawał im chleba ponieważ Niemcy zapowiedzieli, że kto to zrobi temu kula w łeb. Ale ojciec odpowiedział: „dzieciom trzeba dać chleba!” I dał całą bułkę, mówiąc: Macie i idźcie stąd ! (…) no i zginął za tę kromkę chleba. Żydowski prowokator namówił drugiego by wrócił i sam poprosił o chleb. Wówczas babcia dała mu chleb, ale powiedziała żeby nie przyprowadzał więcej obcych, bo nie wiadomo kim są – opowiada Antoni Kotowski. Z relacji Antoniego Kotowskiego wynika, że jednak zjawił się trzeci „uciekinier”, a zaraz potem Niemcy zaczęli obserwować okoliczne wioski. Wkrótce potem ojciec pana Antoniego naocznie przekonał się kim rzeczywiście był ów „ukrywający się”. – Gdy ojciec przechodził przez Paulinów zobaczył tego trzeciego Żyda… idącego razem z niemieckimi żołnierzami. Oddział szedł do gorzelni. Gdy zrównali się z tatą, rozstąpili się na boki, a ojca puścili środkiem. Wśród mijanych żołnierzy poznał tego trzeciego, ale już w mundurze niemieckim – opowiada pan Antoni. Wkrótce potem jak wynika z materiałów Muzeum Walki i Męczeństwa w Treblince żydowski prowokator wrócił do Paulinowa, by wskazać Niemcom tych, od których także on doświadczył pomocy.
OBŁAWA
BOHATERSKI STAJENNY FRANCISZEK KIERYLAK
W nocy z 23 na 24 lutego 1943 r. wieś została otoczona przez Niemców. By schwytać zbiegów i ukarać tych, którzy im pomagali, okupanci zorganizowali obławę. Zaangażowali w nią około 2 tys. żołnierzy i policjantów niemieckich - przyjechali z Ostrowii Mazowieckiej 60 samochodami.
Żyjący jeszcze mieszkańcy zapamiętali, że żołnierze stali w gęstym kordonie, w odległości zaledwie kilku kroków jeden od drugiego. Z pomocą żydowskich prowokatorów wynajdywano osoby, które pomagały Żydom, i zabijano ich, gdzie popadnie: na progach ich domów, na schodach, podwórkach i w lesie.
Pierwszym Polakiem, który zginął, był stajenny Franciszek Kierylak. Stracił życie, bo pozwalał nocować Żydom w stajni znajdującej się w zabudowaniach dworskich.
Bardzo poruszająca jest historia rodziny Kotowskich. - To było straszne - mówi łamiącym się głosem Antoni Kotowski, który zna przebieg wydarzeń od swojego ojca, nieżyjącego już Czesława Kotowskiego. Mężczyzna cudem uniknął śmierci, bo został ostrzeżony przez sąsiada o niebezpieczeństwie. Mimo że niemieccy żołnierze dostrzegli go, gdy wjeżdżał do Paulinowa, do którego chwilę wcześniej wkroczyli okupanci i od razu zaczęli strzelać, udało mu się uciec do sąsiedniej miejscowości, choć kule już świstały mu nad głową.
Takiego szczęścia nie mieli już jednak jego rodzice i brat. Niemcy niespodziewanie wtargnęli do domu Józefa i Ewy Kotowskich. - Dziadek siedział przy stole. Niemiecki żołnierz od razu strzelił do niego. Dziadek upadł, ale próbował się jeszcze podnieść. Jednak Niemiec przycisnął go butem do podłogi i dobił drugim strzałem - opowiada z bólem w głosie pan Antoni. Babcię, Ewę Kotowską, zamordowali na progu domu. Wszystko to działo się na oczach 6-letniej córki, Stanisławy... Przerażona dziewczynka uklękła przed obrazem i zaczęła się modlić. Na oprawcy nie zrobiło to jednak wrażenia. Z zimną krwią wycelował w dziecko karabin. Może właśnie widok klęczącej dziewczynki obudził ludzkie uczucia w drugim Niemcu. Podbił karabin kamrata i kula trafiła w podłogę. - To ocaliło ciocię - wspomina pan Antoni.
Oprawcy dosięgli jednak jeszcze 25-letniego Stanisława Kotowskiego, stryja pana Antoniego: został aresztowany wraz z 10 innymi okolicznymi mieszkańcami i rozstrzelany w lesie za Paulinowem. - Tam również ich zakopali. Dopiero po wojnie ciała przeniesiono na cmentarz w Sterdyni - mówi ze smutkiem Antoni Kotowski.
W ten sposób za chleb dawany żydowskim uciekinierom rodzina Kotowskich zapłaciła śmiercią aż trzech osób i osieroceniem dzieci.
Za podobne „przewinienia" w pobliskim lesie oraz znajdującej się nieopodal gorzelni rozstrzelano również Stanisława Piwkę, Zygmunta Drgasa, Mariana Nowickiego, Ludwika Uziębłę, Aleksandrę Wiktorzak, Jana Siwińskiego oraz jego zięcia Franciszka Augustyniaka.
Pomimo poniesionej ofiary rodzina Kotowskich nie doczekała się choćby podziękowań za pomoc Żydom, którą tak drogo opłaciła. O ich ofierze, prócz wzmianek w materiałach Muzeum Walki i Męczeństwa w Treblince, mówi tylko skromna tablica w kapliczce upamiętniającej wszystkie ofiary obławy w Paulinowie w 1943 roku, a także niszczejący już pomnik na miejscowym cmentarzu w Sterdyni.
Tragedię uwieczniła również poetka ludowa Lucyna Maksimiak. W swoim wierszu pisała:
RAPSOD POLEGŁYM
Tego Pan Jezus nas uczył,
Jak postępować trzeba,
Dać spragnionemu kubek wody,
Głodnemu kromkę chleba,
Do domu podróżnych przyjąć,
Zziębniętych, by się ogrzali.
Za Waszą dobroć, wierność Bogu,
Za to Was roztrzaskali.
Lucyna Maksimiak
KOMU PAMIĘĆ?
Rodzina Kotowskich z oburzeniem przyjmuje informacje o najnowszej książce Jana Tomasza Grossa "Złote żniwa". Boli ich to, że ofiara ich rodziny i wielu innych uczciwych mieszkańców Paulinowa i okolic nie została doceniona. Rodzinom, których bliscy oddali życie za pomoc Żydom, nie podziękowali ani ich rodacy, ani władze w Polsce.
Nie uzyskali też wsparcia wówczas, gdy najbardziej tego potrzebowali - osierocone dzieci, niekiedy jeszcze nieletnie, same musiały sobie radzić, i to w ciężkich, powojennych czasach. Po wymordowaniu rodziców 23-letni wówczas Czesław Kotowski opiekował się 6-letnią siostrą Stanisławą i 8-letnim bratem Kazimierzem. Prócz tego musiał radzić sobie z prowadzeniem gospodarstwa.
Tym bardziej rodzinę Kotowskich boli przedstawianie teraz Polaków jako ograbiających żydowskie szczątki. Dlaczego dzisiaj, prawie 70 lat od tamtych wydarzeń, niektóre wydawnictwa i część mediów chętniej nagłaśniają oskarżenia niekompetentnego autora? - Tu obowiązują reguły show-biznesu, a więc trzeba zachować się obrazoburczo, obrazić kogoś, wstrząsnąć widzem, "wysadzić coś w powietrze", żeby zaistnieć, itp. Stąd taka działalność szarlatańska, jak Jana Tomasza Grossa - uważa politolog i historyk dr Piotr Gontarczyk, autor wielu cenionych publikacji naukowych, wskazuje, że Jan Tomasz Gross nie przestrzega żadnych reguł naukowego rzemiosła i naukowej uczciwości. - Wycina z kontekstu całe fragmenty cytowanych dokumentów i dopasowuje je do swoich tez, a pomija inne, które się nie zgadzają z jego opiniami. Całkowicie pomija też prace historyków, którzy są dla niego niewygodni, a cytuje tych niepoważnych, często chętnie powtarzając za nimi nieprawdziwe stwierdzenia, bo są dla niego wygodne - wskazuje dr Piotr Gontarczyk
HISTORYK PROF. MAREK JAN CHODAKIEWICZ
Zdaniem prof. Marka Jana Chodakiewicza, autora książki "Polacy i Żydzi, 1918-1955:” Współistnienie, Zagłada, Komunizm", rozgłos książek Jana Tomasza Grossa wynika z faktu, że harmonizują one z dominującym paradygmatem kulturowym. Oznacza to, że Gross daje „naukową" otoczkę powszechnie funkcjonującym na Zachodzie opiniom o Polsce i Polakach. Wstrzeliwuje się doskonale w istniejące stereotypy. Jan Tomasz Gross może polegać na sprawnej maszynie marketingowej ludzi podobnie jak on myślących. Są oni w post-PRL bardzo zamożni i wpływowi. Jeszcze książka nie wyszła, a maszyna ta już rozpoczęła kampanię reklamową. Strona konserwatywna, tradycjonalistyczna i prawicowa w Polsce zwykle tylko reaguje na takie ataki, a zupełnie nie potrafi ich uprzedzić. Do tego potrzeba samemu przeprowadzić badania i narzucić swój dyskurs interpretacyjny.
- Sprawy polsko-żydowskie powoli wychodzą z powijaków w Instytucie Pamięci Narodowej, ale tam też nie ma na razie strategicznego podejścia do tematyki - ocenia prof. Marek Jan Chodakiewicz.
FENOMEN W SKALI EUROPY
Profesor Jan Żaryn, historyk, wykładowca na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego i były dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN, uczestniczy w pracach Komitetu dla Upamiętnienia Polaków Ratujących Żydów. - Na apel Komitetu wpłynęły liczne relacje i świadectwa, z niepełnej analizy zebranego materiału wynika, że było co najmniej kilka tysięcy przypadków udzielania Żydom pomocy przez Polaków - wskazuje. - Pomoc ta była niesiona, pomimo że groziły za nią realne represje. Na podstawie dokumentacji zgromadzonej przez Komitet można ustalić, że około 70 osób niosących pomoc podlegało różnorodnym karom - dodaje prof. Jan Żaryn. W skali całej Polski szacunkowe dane mówią o kilkuset, nawet około 1000 Polaków, którzy ponieśli z rąk Niemców karę za ratowanie Żydów.
PROF. RICHARD C. LUKAS W PRACY "ZAPOMNIANY HOLOCAUST' (DODATEK B STR.410 - 438 PODAJE:
ZGINĘLI ZA TO, ŻE NIEŚLI POMOC
"(…) oto wyjątki z raportu przygotowanego przez Główną Komisję Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu który dokumentuje przypadki 704 Polaków skazanych na śmierć za pomaganie Żydom podczas II Wojny Światowej. Lista nie obejmuje przypadków tak zwanych pacyfikacji przez Niemców polskich wsi za niesienie pomocy Żydom. W żadnym razie lista ta nie jest kompletna. Daje ona jedynie próbkę starań polskiej instytucji państwowej, aby takie wypadki ocalić dla potomności. Szacunki całkowitej liczby Polaków, którzy zginęli za pomoc Żydom, mogą się różnić w zakresie od 2 do 50 tysięcy osób (…)".
To Polakom niosącym pomoc Żydom z narażeniem życia należy się pamięć. Niebezpieczeństwo było rzeczywiście olbrzymie, bo Niemcy posuwali się - tak jak w Paulinowie - nawet do prowokacji, aby złapać pomagających Żydom. Wcale nierzadko prowokatorami i szpiegami byli... również Żydzi. Jeden taki szpieg wydawał wszystkich Polaków, którzy mu pomagali.
Dlatego - jak zaznacza dr Piotr Gontarczyk - w sposób rzetelny można mówić tylko o różnych postawach ludzi i próbować naukowo znaleźć właściwe proporcje. - Tyle, że takie rzeczy Jana Tomasza Grossa w ogóle nie interesują - podsumowuje.
Nie sposób analizować stosunków polsko-żydowskich w czasie wojny bez podkreślenia, że nigdzie indziej Niemcy nie wprowadzili tak ostrych represji za pomaganie Żydom, jak w Polsce. Można z tego wysnuć wniosek, że w innych krajach europejskich nie istniał „problem" nieskuteczności prawa zakazującego tej pomocy. - Zdarzały się przypadki, że uratowano wiele osób tej narodowości, np. w Danii, ale odbyło się to w ramach bodajże dwudniowej "operacji" - zauważa prof. Jan Żaryn. Pomoc Żydom niosły także inne nacje - np. Holendrzy, tyle że nie pod groźbą kary śmierci, czy choćby konfiskaty majątku. Dlatego nie jest to porównywalne z sytuacją Polaków pod okupacją niemiecką, żyjących w nieustannym strachu z powodu ukrywania osób żydowskiego pochodzenia.
Niemcy zaczęli zaostrzać kary dla Polaków pomagającym Żydom z powodu ich niskiej skuteczności. - W latach 1942-1943, w najgorszym okresie Holokaustu, Niemcy w okupowanej Polsce niejako na bieżąco zmieniali prawo na coraz bardziej restrykcyjne. Początkowo karze śmierci podlegali tylko ci, którzy bezpośrednio udzielali pomocy Żydom, ale później kara śmierci albo wywóz do obozu koncentracyjnego groziły nawet osobom, które nie ujawniły, że wiedzą o kimś, kto przechowuje Żydów - wyjaśnia prof. Jan Żaryn.
SKAZANY NA SALON
Nadzieje Jana Tomasza Grossa na zmianę w Polsce paradygmatu kulturowego w historiografii raczej się nie ziszczą. Według prof. Marka Jana Chodakiewicza, na poziomie masowym jest on skazany na porażkę, ale jego bronią jest to, że nieźle radzi sobie w lewicowo-liberalnym „salonie". Po tym, gdy wytknięto straszliwe dziury metodologiczne i merytoryczne w "Sąsiadach" , "Strachu", czy „Złotych żniwach”, cielęcy podziw dla tego socjologa zniknął. Jednak dalej w środowisku "Gazety Wyborczej" należy do dobrego tonu wychwalać go oraz eksponować jego książki w księgarniach. - W USA Jan Tomasz Gross nie sprzedaje się świetnie, ale wystarczająco. Tutaj jego książki utwierdzają już od dawna istniejące negatywne stereotypy Polaków i Polski. Ale to już nie wina Jana Tomasza Grossa: on tylko spija krem z gotowanej od co najmniej pół wieku potrawy antypolskich uprzedzeń - uważa prof. Marek Jan Chodakiewicz.
"Być albo nie być" Jana Tomasza Grossa zależy od polskich historyków i polityków - jeśli ci ostatni nie będą w zdecydowany sposób oponować przeciwko pisaninie Jana Tomasza Grossa, zniechęci to wielu naukowców do odważnej eksploracji obszaru relacji polsko-żydowskich. - W USA prywatnie koledzy gratulowali mi moich prac. Ale tylko prywatnie. Nikt się właściwie za mną nie wstawiał, gdy neostaliniści, jak ich nazwał profesor John Radziłowski w ostatnim "Glaukopisie", atakowali mnie za moją pracę "The Massaccre in Jedwabne", którą notabene kilka lat temu obiecał wydać po polsku Janusz Kurtyka. (Praca została wydana w przekładzie Agnieszki Otałęgi). Nadmieniam to również, aby zaznaczyć wagę antycypacji - dodaje prof. Marek Jan Chodakiewicz.
Tylko zdecydowane działania polskich władz, a szczególnie odpowiedzialnych za politykę historyczną pracowników Instytutu Pamięci Narodowej oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, mogą zapobiec utrwaleniu się czarnej legendy o złych Polakach, współodpowiedzialnych za Holokaust, w świadomości społeczeństw zachodnich.
Tekst Aleksandra Szumańskiego ukazał się w "Warszawskiej Gazecie" 18 stycznia 2013 r.
Dokumentacja, źródła, cytaty:
"Nasz Dziennik" 11 stycznia 2011 r.
http://stary.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110111&typ=my&id=my01.txt
http://www.treblinka.bho.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=76...
- aleksander szumanski - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz