Chinski zastep w kosciele
Dzis w moim kosciele na mszy sw. pojawil sie kilkudziesiecioosobowy zenski zastep skautow. Usmiechniete, radosne, odprasowane, lsnily czystoscia. Nie bylaby to zadna wiadomosc, gdyby nie to, ze byly to Chinki. Male, wieksze i starsze jako szefowe. Akurat w moich okolicach jest bardzo malo Chinczykow. Rzadko ich widuje, jak na przyklad w czasie wizyty u okulistki, mlodej Chinki. Wystarczylo ich jednak w okolicy, by stworzyc zastep skautow.Przed nimi przyszlosc ksztaltowana wartosciami naszej religii oraz ruchu harcerskiego.
Martwi mnie przyszlosc mojej parafii w malym kanadyjskim miasteczku. Na mszy piekny kosciol zapelniony jest jedynie w polowie. Zdecydowana wiekszosc to biale glowy. Co bedzie gdy wymra? A proces przebiega bezlitosnie, co widac po nekrologach i nieodebranych kartonikach z kopertami na ofiare na caly rok.
Do mszy sluzy mlodziez hinduska. To samo bylo w Mississaudze. Oni to lubia, podobnie jak zaangazowanie w dzialalnosc polityczna.
Staruszek ksiadz pochodzenia irlandzkiego chodzi o kuli. Czeto msze prowadzi inny, mlodszy ksiadz. Pochodzi ze Sri Lanki i trudno jest mi zrozumiec co on mowi. U znajomych w Huntsville jest ksiadz Murzyn. Stara sie byc perfekcjonista i trafia do parafian. Bardzo go tam lubia. My tez lubilismy w Mississaudze bardzo mlodego ksiedza Murzyna z Konga.
Po drugiej stronie ulicy, ponizej naszego kosciola "biale smiecie" (white trash) wywiesily olbrzymi sztandar w kolorach teczy. Dom-rudera, a sztandar wyblakl kompletnie przez rok i sie rozpadl.
Na moje nowitkie i spokojniutkie osiedle prawie jednolite rasowo wprowadzila sie bardzo puszysta mloda Kanadyjka. Cera bardzo biala, niemal albinoska. Wraz z nia pojawil sie maz czy konkubin rasy czarnej. Maja dwa psy. Taka kombinacja otylej, brzydkiej bialej Kanadyjki z Czarnym jest dosc typowa.
Murzyn okazal sie byc bardzo przyjacielski. Rozmawia z kazdym ile sie da, choc tu sasiedzi na ogol prowadza krotkie, zdawkowe rozmowy. Po jakims czasie zauwazylem, ze Murzyn nie chodzi do pracy, bo caly dzien go widac przy domu. Coraz mocniejszy stawal sie zapach marijuany, jaki po sobie wszedzie pozostawia.Najwyrazniej nia handluje.
Widik zastepu skautek przypomnial mi prace czteroosobowego chinskiego oddzialu wymieniajacego dach w moim domu w Mississaudze. Za bardzo dobra cene uwineli sie w pol dnia. Jednolicie ubrani robotnicy pracowali cicho i sprawnie. Chcial im dac jakies zimne napoje, ale szef odmowil i pokazal, ze maja swoj kontenerek. Od razu nasunelo mi sie porownanie z oddzialem Chinskiej Armii Ludowej.
Wymiane dachu zamowil tez moj sasiad. Wybral ludzi z Karaibow. Wymiana trwala dwa dni. Ubrani pstrokato ludzie przekrzykiwali sie, bo wlaczyli sobie glosna muzyke. Pojadali i popijali. Takze posypiali. O jakosci wykonawstwa nawet nie chce mi sie pisac. Na koniec zostawili resztki materialu na dachu. To i tak niewiele. Jedna z sasiadek z odleglego kata na osiedlu tez ich zatrudnila. Zostawili w jej ogrodku sprzet na dluzej, Gdy zdumiona powiedziala im, by go zabrali, nawrzeszczeli na nia, ze gdzies swoj sprzet musza przeciez trzymac.
A za dwa tygodnie wybory do parlamentu prowincji. Rysuje sie ciekawie. Mysle o sprawach rasowych i poprawnosci politycznej. Pewnie, ze o tym napisze.
- Tymczasowy - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz