Czy imigranta da się w ogóle „zintegrować”? (1)
Wnikliwi obserwatorzy to od dawna „nie kupowali” propagandy medialnej o zagrożeniu terrorystycznym głównie ze strony nowonapływających do Europy „uchodźców” – podkreślając, że dużo groźniejsi są dziś synowie i wnukowie wcześniejszych islamskich imigrantów.
- => To nie "uchodźcy są dla nas groźni, ale tu urodzeni "żołnierze Kalifatu"
Ale ostatnio włoski minister spraw wewnętrznych nieco „puścił farbę”, przyznając, że...
"Ci, którzy dokonali zamachów w Europie,
nie pochodzili z Syrii i Iraku,
lecz byli synami nieudanej integracji"
I to jest kluczowa fraza – bo mityczna „integracja” nowoprzybyłych jest współczesną zachodnioeuropejską mantrą i utopią. Bo wszędzie tam lokalni marksiści bohatersko walczą o„integrację imigrantów” [równie bohatersko jak ich dziadkowie i kuzynowie swego czasu „walczyli o pokój”, ;-)]
Bo jednakowe mechanizmy wykluczenia występują we wszystkich krajach „starej Europy”.
Z punktu widzenia danej biurokracji „integracja imigranta” ma jedynie polegać na jego „stanięciu na własnych nogach” – gdy przestaje pobierać zasiłek i zaczyna utrzymywać się z pracy własnych rąk.
A z punktu widzenia imigrantów?
Nie wszyscy z nich są zainteresowani podjęciem pracy, (ani jakąkolwiek inną formą „integracji”) i to jest niezbity fakt. I ci zwykle programowo zadowalają się „okruchami z pańskiego stołu”, latami i pokoleniami żyjąc na zasiłkach (i ew. uzupełniając swe dochody dorywczą pracą na czarno i wszelkim drobnym kombinatorstwem).
Ale co z tymi pragnącymi harmonijnie się wtopić w społeczeństwo swej nowej ojczyzny?
Niestety, oni z kolei zwykle doświadczają upokarzającego i bolesnego odrzucenia – w postaci segregacji i dyskryminacji.
Imigrant - jak każdy człowiek - zwykle chciałby pracy zgodnej z jego kwalifikacjami, potencjałem oraz indywidualnymi predyspozycjami. I początkowo chętnie uczy się języka i równie chętnie korzysta z wszelkich dostępnych sposobności edukacyjnych – z wykształceniem uniwersyteckm włącznie.
Rynek pracy dla imigranta
Ale zwykle czeka go gorzkie rozczarowanie, bo niezależnie od włożonego wysiłku, i tak czeka na niego jedynie rynek pracy „dla imigrantów” – niechciane przez tubylców niskopłatne i ciężkie zajęcia.
Bo takie zwykle są efekty konkurencji o pracę – a gdy o nią ubiegają się zarówno tubycy, jak i imigranci, to łatwo zgadnąć, kto (przy równorzędnych kwalifikacjach) zazwyczaj „lepiej” rokuje i wypada w oczach przyszłego pracodawcy.
Bowiem pokutują nadal doświadczenia lat 60-tych, gdy rozpaczliwie wołano o „ręce do pracy” i przywiezieni w niedzielę wieczorem jugosłowiańscy wieśniacy, rano w poniedziałek byli stawiani przy taśmie produkcyjnej.
I wystarczało, by ich brygadzistami byli krajanie funkcjonujący w roli pośrednika – bo od nich nie wymagano ani umiejętności językowych, ani większych kwalifkacji. I tak narodził się stereotyp imigranta (gastarbeitera) oraz jego roli i przydatności w gospodarce...
A w oczach danej zachodnioeuropejskiej większości wystepują do tego „hierarchie etniczne”, w zależności od odczuwanego dystansu kulturowego i cywilizacyjnego wobec danej grupy – i dlatego łatwiej np. w Szwecji znaleźć pracę nowoprzybyłemu Japończykowi, niż Somalijczykowi, mającemu zbliżone kwalifikacje. A wśród ludzi zatrudnianych naprawdę w ostatniej kolejności – nieodmiennie (czy to w latach prosperity, czy w czasach kryzysu) – i tak znajdą się Irakijczycy.
Jak to się słodko/gorzko żartuje w Szwecji – „Murzyn (Arab) to musi najpierw skończyć szwedzki uniwersytet, żeby zostać dopuszczonym do sprzątania szwedzkich toalet”.
Co gorsza, ta dyskryminacja ze strony pracodawców – w swojej „splendid isolation” zwykle nie dostrzegających jednostki (z jej indywidualnymi przymiotami) ubiegającej się o pracę, a jedynie „przedstawiciela danej grupy” (do której zwykle są oni mniej lub bardziej uprzedzeni) – zbyt często rozciąga się także na dzieci i wnuki tychże imigrantów... także tych nie mających już kłopotów językowych ani obcego akcentu i zwykle mających szwedzką edukację w bagażu. Bo wystarczy, że mają „niewłaściwy adres”...
Posegregowanemu w ten sposób rynkowi pracy towarzyszy bowiem równie posegregowany rynek mieszkaniowy – bo imigrant to zwykle może znaleźć dach nad głową głównie tam, gdzie już nie chcą mieszkać tubylcy.
Getto dla każdego?
I tak powstają getta – gdzie stłoczeni są ludzie ze stukilkudziesięciu państw świata - o niskich dochodach, zwykle traumatycznej przeszłości oraz kiepskich perspektywach na przyszłość - do tego zwykle mniej lub bardziej sfrustrowani swą obecną sytuacją życiową. I to właśnie tam skupiają się też najgorsze szkoły, dodatkowo osłabiające szanse życiowe „drugiego pokolenia imigrantów”. I trzeba niezwykłego samozaparcia, by wbrew tym kłodom systemowo rzucanym pod nogi wyjść na człowieka. I nie można każdego z góry przekreślać, bo wielu to się to mimo wszystko udaje...
Niestety, to zwykle też w tych dzielnicach równolegle rozwija się klasyczna patologia i groźna subkultura – rozkład więzi moralnych i obyczajowych oraz odrzucanie reguł gry wymaganych przez dominującą większość, skutkujące narastającą przestępczością – „od rzemyczka do koniczka”...
A tubylcy też ściągają do własnego getta, odgradzając się dosłownie i w przenośni – tak na na rynku pracy, a szczególnie na mieszkaniowym (podobno już 2% "nowych" na osiedlu rozpoczyna dziką ucieczkę stamtąd) - byle z dala od nowoprzybyłych...
no i gdzie ludzie mają się naturalnie spotykać tak,
by ich osobiste i autentyczne doświadczenia
mogły zastąpić wzajemne stereotypy kulturowe i medialne?
Skąd się biorą „radykałowie”?
Drobne rzezimieszki muzułmańskiego pochodzenia „radykalizują się” obecnie najczęściej w więzieniach, gdyż dopiero wejście na drogę „islamskiego wojownika i służba Allahowi” nadaje ich pogmatwanemu życiu nieco sensu, a im samym wreszcie dostarcza pozytywnej tożsamości.
Dlatego większość młodych islamskich terrorystów „jest dobrze znana policji” danego kraju (z powodu wcześniejszych zatrzymań i szeregu krótkich odsiadek zwykle powodowanych drobnymi kradzieżami, włamaniami, bójkami, napadami, czy też rozprowadzaniem narkotyków).
- => Rekruci państwa islamskiego
Pamiętajmy, że ci z nich, którzy „nie wiadomo dlaczego się zradykalizowali”, są przede wszystkim ofiarami „pomieszania z poplątaniem”, czyli sprzecznych sygnałów kulturowych, gdzie normy i wartości europejskie otoczenia (państwa gospodarza) nieustannie kolidują z muzułmańskim ładem moralnym i społecznym własnego klanu i rodziny oraz wpływami ulicy i własnego podwórka.
A gangi budowane na „znajomości od dziecka” są zwykle nieprzemakalne dla policji – która w tych dzielnicach „jest głucha i ślepa”, bo świadkowie to też zwykle „niczego nie widzieli ani nie słyszeli”... stąd określenie „strefy no-go” dla policji, która może te dzielnice sobie patrolować, ale raczej ich nie spenetruje.
Pamiętajmy, że islam to nie tylko religia, ale przede wszystkim ekspansywna i agresywna ideologia „zapanowania nad światem i niewiernymi”.
Stąd jej atrakcyjność dla ludzi systematycznie spychanych w Europie na margines... I znakomicie nadaje się również na narzędzie zemsty za ich faktyczne, czy też urojone upokorzenia...
Stąd rosnący w tych dzielnicach klimat zrozumienia dla radykałów islamskich (salafitów), którzy nawet nie wiedzą, że są jedynie narzędziem w rękach banksterskich władców marionetek
- => Ile jszcze masońskich zamachów przed nami?
- => Masoneria i FBI za islamskimi zamachami
Ale islamistom (niewątpliwie postrzeganym w gettach Marsylii, Berlina, czy Brukseli jako współcześni odpowiednicy islamskiego „Robin Hooda”) coraz łatwiej przychodzi dziś rekrutacja wszelakich pomagierów – a zaplecza logistycznego grupce islamskich zamachowców z listopada 2015 w Paryżu udzieliło przecież nie więcej jak 200 osób...
Nie można oczywiście tracić z oczu kwestii indywidualnej oceny poczynań każdego człowieka, a egzystencja w etnicznym gettcie nie wszystkich automatycznie skazuje na dożywotni margines społeczny – bo odpowiedzialność za swoje poczynania zawsze jest w Europie indywidualna. Ale faktem jest, żewydobycię się z getta – choć możliwe – wymaga wiele wysiłku i samozaparcia.
Ale nie sposób też nie zauważyć, że tych odrzuconych jest już na tyle dużo, że została przekroczona pewna masa krytyczna...
A stref „no-go” w europejskich miastach przybywa
- => Spacer po strefach "no-go" w Malmö
Przykład dość infantylnego wyzwania rzucanego „Szwecji” można znaleźć w moim mieście Malmö.
Otóż w tunelu ścieżki rowerowej pod torami kolejowymi, biegnącej z osławionej dzielnicy Rosengård, która dziś ma już 80% imigrantów – a kiedyś tutejsi Polacy nazywali ją „Gomułkowo”, bo głównie tam osiedlali się „marcowi” emigranci, w kierunku miejskiego city, miasto umieściło mozaikę „Zlatans leende” („Uśmiech Zlatana”), na cześć wielkiego syna miasta i dzielnicy (Ibrahimovicia).
A od tego miejsca do podwórka, na którym się on wychowywał jest jakieś 150-200 metrów [kilka lat temu zafundował on tam swoim następcom całoroczne boisko z prawdziwego zdarzenia – wyłożone miękką i przyjazną graczom substancją (bo jak sam mówił – gra w młodości na rozmaitych klepiskach sprawiła, że nigdy nie nauczył się „grać wślizgiem”) oraz wyposażone w profesjonalne oświetlenie.]
A w tym tunelu ktoś regularnie umieszcza w poprzek ścieżki napis i linię odgradzającą „Sverige” od „Rosengård”... kiedyś - dla żartu – było to malowane kredą, ale słyszałem, że ostatnio to już użyto praktycznie niezmywalnej farby... (bo żarty właśnie się skończyły...?)
Zlatan: „Możesz opuścić Rosengård, ale Rosengård nigdy nie opuści Ciebie”.
Czy zatem„integracja imigrantów”, poza wyjątkami potwierdzającymi regułę, jest zasadniczo możliwa?
Jedno z praw rozwoju cywilizacji naszego wielkiego rodaka, prof. F. Konecznego twierdzi:
„Nie można być cywilizowanym na dwa sposoby”.
Ludzie żyjący w jednorodnej cywilizacji i kulturze, jaką zapewniają nam obecnie państwa narodowe, funkcjonują w miarę harmonijnie.
I dopiero kontakt z ludźmi wychowanymi według innych wzorców cywilizacyjnych i kulturowych, zwykle wyzwala w danej kulturze to, co w niej najgorsze - skrajną nietolerancję.
I tak ludzie „Zachodu” zwykle widzą w „innych rasach” (mając na myśli odmienne kultury) istoty niższe i gorsze, nadające się jedynie do skolonizowania i eksploatacji – i nie trzeba sięgać do hitlerowskich bredni o żydowskich i słowiańskich „untermenschen”, by przekonać się o prawdziwości tego stwierdzenia - wystarczy posłuchać polskich emigrantów...
Bo, wedle „ludów Zachodu”, im m dalej na wschód i południe od zachodnioeuropejskiego „centrum Wszechświata”, tym „prymitywniejsze ludy” tam zamieszkują... Ale czy my sami na pewno jesteśmy wolni od tego typu stereotypów...?
Podobnie działa to u muzułmanów – bo w ich mniemaniu to oni "są centrum”, predystynowanym do „nawrócenia” reszty „grzesznego” świata.
I dlatego „integracja imigrantów” w społeczeństwach multi kulti na razie nie jest możliwa – bo nikt z nas nie nabywa utopijnej kosmopolitycznej natury (np. "europejskiej"), ale każdy z nas nadal czuje się najlepiej "u siebie".
Bo tylko w takim środowisku czujemy się dobrze i naturalnie – stąd tak uporczywe próby odtwarzania tej „normalności i naturalności” pod postacią enklaw etnicznych na emigracji, czy też enklaw quasi wiejskich (np. poprzez uprawianie działki, gdzie można też przysiąść na ławeczce i poplotkować z sąsiadkami) po masowej migracji do miast.
Jak na razie - po kilkudziesięciu latach brutalnej inżynierii społecznej - nadal słabe są przesłanki do wzajemnego traktowania się ludzi odmiennego pochodzenia - po prostu jak ludzi...a nie jak "egzotycznego ufo z innego wymiaru", chociaż w Europie szanse na to są bezporównania większe, niż np. na Bliskim Wschodzie.
Chrześcijaństwo ma bowiem wydźwięk uniwersalny i zasadniczo widzi bliźniego w każdym człowieku.
Ale w sekciarskim islamie i równie sekciarskim judaiźmie "bratem" jest tylko współwyznawca – a jego należy traktować lepiej i całkiem inaczej od „niewiernego”, czy "goja”...
I dlatego kontakt tych dwóch cywilizacji ze światem zewnętrznym od samego początku nacechowany był bezwzględnym konfliktem, podstępem i bezpardonową rywalizacją, a dotąd pobożny i dobroduszny człowiek "wobec swoich", może w każdej chwili zmienić się w naszego krwiożerczego wroga, jeśli tylko nakażą mu to normy jego kultury i cywilizacji.
A jak uczy historia - zderzenia cywilizacji, niestety, zwykle są krwawe.
I dlatego Europa potrzebuje dziś dłu-u-u-u-giej "chwili oddechu" od masowej migracji, by móc uporać się z problemami, przyniesionymi przez jej wcześniejsze fale...
„Integracja imigrantów” (2) – czyli po co NWO muzułmanie w Europie? – już za tydzień...
- Docent zza morza - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz