Giętkie języki w pustych głowach
Opieka wpływowych i majętnych osób nad twórcami kultury to stary jak świat sposób na wspieranie artystów mający najczęściej wymiar finansowy. Można śmiało powiedzieć, że wielu wybitnych i wielkich artystów nie zaistniałoby w historii sztuki gdyby nie mecenat magnacki, królewski, papieski czy kościelny. Czasami ten mecenat przybierał formę karykaturalną. Na przykład król Stanisław August Poniatowski, aby wesprzeć jakieś artystyczne przedsięwzięcia zaciągał wysokie pożyczki w czasach, kiedy państwu brakowało funduszy nawet na wojsko. Z kolei w czasach komuny na hojność socjalistycznego państwa mogli liczyć tylko słuszni twórcy, którzy za wymierne korzyści materialne godzili się wspierać totalitarny ustrój i upadlanie własnego narodu. Odsunięta od władzy koalicja PO-PSL poszła wydeptaną przez czerwonych towarzyszy ścieżką i dokładała hojnie do koryt i paśników, ale nie według kryterium talentu i poziomu uprawianej sztuki, ale zaangażowania w dokopywanie opozycji zaś po 10 kwietnia 2010 roku artystą mógł poczuć się każdy komediant, który publicznie kpił z tragedii smoleńskiej, ranił uczucia rodzin ofiar oraz wspierał sektę pancernej brzozy rezydującą na ulicy Czerskiej w Warszawie. Wystarczy prześledzić nazwiska członków tak zwanego honorowego komitetu poparcia kandydata na prezydenta, Bronisława Komorowskiego by mieć jak na tacy całą tę kolejkę ustawionych po państwowa kasę budżetowych dojarek i dojarzy.
Niektórym tak zwanym artystom tak się poprzewracało w głowach, że pozakładali prywatne teatry, ale takie, które z założenia bez państwowych finansowych kroplówek i wzmacniających gotówkowych zastrzyków ze spółek skarbu państwa w ogóle nie mogłyby przeżyć. Oni niejednokrotnie w mediach puszyli się swoimi osobistymi sukcesami i prywatnymi instytucjami, które powołali do życia, ale nigdy nie wspominali o tym, że w razie przykręcenie im kurka z publicznym groszem po prostu splajtują, a nie jak to się dzieje w normalnych krajach ich przedsięwzięcia staną się z powodu skromniejszych środków bardziej oszczędne i mniej spektakularne. W państwie PO-PSL wsparcie oznaczało często całkowite utrzymywanie. Dzisiaj takim najgłośniejszym przykładem rozhisteryzowanej „twórczyni” jest Krystyn Janda, która jak się okazuje osiągnęła sukces, ale taki, którego nie da się kontynuować bez sięgania do naszych portfeli. Jej nie zadawala przyznanie przez resort kultury 150 tys. złotych dotacji gdyż oczekiwała dziesięciokrotnie więcej, czyli półtora miliona.
Sporą grupę tych całkowicie uzależnionych od państwowej kasy artystów trzeba sprowadzić, czym prędzej na ziemię. Pozostając przy przykładzie Jandy trzeba im cały czas przypominać, że nie tyle są oni twórcami ile odtwórcami. Są aktorami, czyli uprawiają specyficzny zawód, który jakby nie patrzyć jest tylko rzemiosłem. Nawet mistrzowskie deklamowanie cudzych tekstów trudno nazwać wielką twórczością nie odmawiając w żadnym razie wybitnym aktorom talentu. Tak się jakoś składa, że ci rzeczywiście najwięksi w historii aktorzy uznani przez światową krytykę za wybitnych, mówili o sobie skromnie, jako o adeptach, co prawda specyficznego, ale tylko jednego z zawodów, który jak każdy inny, aby był w sposób doskonały wykonywany wymaga pracy, miłości i talentu. Pani Krystyna Janda powinna porozmawiać z kolegą po fachu, Jackiem Braciakiem, który być może powtórzyłby jej wypowiedziane kiedyś własne słowa: Jak powiedział wybitny reżyser Kazimierz Dejmek, „aktor jest od grania, a dupa od srania”. Nie pojmuję swojego zawodu jako posłannictwa. Jest to rzemiosło, które staram się wykonywać najlepiej jak potrafię.
Gdyby taką mentalność oraz wybujałe ego jak Janda i jej podobni posiadali fryzjerzy czeszący żony wielkich polityków, szewcy robiący na zamówienie buty dla vipów lub kucharze dogadzający najwrażliwszym podniebieniom to i oni, jako wybitni rzemieślnicy powinni domagać się od państwa finansowania swoich salonów, warsztatów i restauracji. Czas zejść na ziemię szanowni komedianci i zapamiętać sobie, że najlepiej wychodzi wam mówienie cudzym testem. Dlatego w waszym przypadku zupełnie nie mają zastosowania te słowa naszego wieszcza Juliusza Słowackiego:Chodzi mi o to, aby język giętki / Powiedział wszystko, co pomyśli głowa. Skupcie się na dogadzaniu widowni, a nie politykom, a wszystko wróci na właściwe tory. Chodzi mi o to, aby wasz giętki język nie mówił wszystkiego, co pomyśli najczęściej pusta głowa.
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa”
Nowy numer „Warszawskiej Gazety” już w kioskach
- kokos26 - blog
- Zaloguj się, by odpowiadać
napisz pierwszy komentarz